Ignacy Brykalski we wspomnieniach syna. Postscriptum

  Ignacy Brykalski we wspomnieniach syna. Postscriptum 

 

IMG_9917

Po raz kolejny okazuje się ,że raz zaczęty temat zaczyna powiększać nasza wiedzę historyczną . Do wyższego artykułu o radzanowskim organiście otrzymałem komentarz od Pana Waldemara z  dalszym ciągiem wydarzeń związanych z Ignacym Brykalskim.Zdecydowałem ,że zacytuję go całości na forum:

,,Chciałby dodać dalsze informacje. Ignacy Brykalski urodził się 6 września 1888 roku w miejscowości Kiełki, w parafii Baboszewo. Około 1890 rodzina Brykalskich przeniosła się do Radzanowa. Ojciec jego – Stanisław – był młynarzem i posiadał wiatrak na Poświętnem. Rodzinie wiodło się dobrze, Ignacy miał dobry słuch muzyczny i został wykształconym organistą. Z czasem objął taką posadę w kościele parafialnym w Radzanowie. Był bardzo zaangażowanym w swej pracy, prowadził chór i udzielał lekcji śpiewu i muzyki. Angażował się także w działalność strażacką i patriotyczną. To ostatnie zaangażowanie spowodowało nieszczęście podczas niemieckiej okupacji. 15 lutego 1943 roku został aresztowany przez policję polityczną i wywieziony do obozu koncentracyjnego KL Auschwitz. Stamtąd, w trakcie ewakuacji obozu w 1944 roku przewieziony został do obozu w Dautmergen, a następnie do KL Vaihingen w pobliżu Stuttgartu (Badenia- Wirtenbergia). Do
Vaihingen przybył 9 listopada 1944 r. i otrzymał numer obozowy 124 302. Tutaj więźniowie pracowali bardzo ciężko w kamieniołomach. Wobec nadludzkiej, ciężkiej pracy fizycznej i niedostatecznym wyżywieniu, wycieńczony, znalazł się Ignacy Brykalski 10 stycznia 1945 roku w obozowym baraku-szpitalu. Zmarł 16 lutego 1945 r. o godzinie 6.30 po południu, jak napisano w dokumencie obozowym – z powodu „ogólnej niewydolności”. Pochowany jest na cmentarzu wojennym w Vaihingen.”

Radzanów 26-10-1930

RADZANOWSKIE WIATRAKI

RADZANOWSKIE WIATRAKI

 

    Pod koniec XIX wieku nastąpił boom na budowanie wiatraków. Zaczęły one wypierać młyny wodne. Dla wykonania pracy młynarskiej nie potrzebowały żadnych dodatkowych inwestycji. Wystarczyła tylko odpowiednia siła wiatru. Technika wykorzystania wiatraków przyszła do Polski z Holandii. Szczególnie popularnymi stały się wiatraki typu koźlak .

Wiatrak Koźlak . Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu
Wiatrak Koźlak . Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu

 

 

 

Wiatrak postawiony był na obrotowej podstawie, pozwalającej na ustawianie go w kierunku wiatru.

W Radzanowie, a dokładniej na Radzanówku  istniał młyn wodny na Wkrze, należący do dziedzica Ratowa. Okoliczni chłopi domagali się obniżenia poziomu wody w rzece z powodu zalewania łąk, a to z kolei obniżało wydajność pracy młyna. Szukano więc innego rozwiązania. Wydaje się, że pierwszy wiatrak był postawiony właśnie na Radzanówku przez Jana Więckiewicza.

   Jan Więckiewicz (ur. około 1836 roku, zmarł przed 1915 rokiem) – ojciec rodziny, ożenił się ze szlachcianką Józefą Rzeszotarską (urodzona około 1839 r. we wsi Rzeszotary, zmarła 5 sierpnia 1915 r. na Radzanówku) jeszcze przed wybuchem Powstania Styczniowego. Wydaje się, że panna młoda otrzymała w wianie majątek w Bojanowie, tam też w 1862 roku urodziła się ich pierwsza córka – Julianna (zmarła w 1940 roku pod nazwiskiem Domańska, nota bene prababcia mojej żony). Kolejne dzieci z tego małżeństwa rodziły się w różnych miejscowościach. I tak:

– Apolinary, urodził się w Bońkowie Podleśnym w 1871 roku,

– Cyryan (Cyprian), urodził się w Kowalewie w 1872 roku (według metryki chrztu Jan Więckiewicz posiadał tam własne gospodarstwo),

– Piotr, urodzony w 1875 roku,

– Teodor, urodzony w 1879 roku,

– Sabina, urodzona na Radzanówku w 1884 roku (według metryki ojciec jej był wówczas już młynarzem).

Z faktu, że w aktach radzanowskich nie ma aktu urodzenia Teodora Więckiewicza wynika, że rodzina Więckiewiczów osiadła na Radzanówku pomiędzy 1879 a 1884 rokiem.

Rodzinie wiodło się zupełnie dobrze, dzieci dorastały. Najstarszy syn, wysoki i urodziwy  Apolinary, przejął po ojcu prowadzenie interesu. W Księgach adresowych Polski na 1926/27 i 1930 rok to właśnie on jest wymieniany jako właściciel wiatraka.

Jego bracia – Teodor i Piotr także zajmowali się młynarstwem. Piotr posiadał wiatrak w Bieżuniu.[Teodor w Gradzanowie Zbęskim – przy.red]

W Księdze adresowej Polski na 1926/27 rok wymienieni są w Radzanowie inni właściciele wiatraków:

– Józef Bieńkowski,

– Bronisław Brykalski,

– Feliks Koch,

– Władysław Michalski,

– Feliks Próchniewski.

Po otwarciu młyna mechanicznego w 1928 roku przez Józefa Oraczewskiego przy obecnej ulicy Siemiątkowskiego, rola wiatraków stopniowo malała. Dlatego też w Księdze adresowej Polski na 1930 rok brakuje w spisie wiatraków Józefa Bieńkowskiego i Feliksa Kocha. Natomiast wymieniony jest wiatrak Józefa Bieniewicza.

Podzielę się z Czytelnikami informacjami, jakie udało mi się zebrać na temat właścicieli niektórych wiatraków radzanowskich.

Rozpocznijmy od Józefa Bieńkowskiego, który posiadał wiatrak przed 1930 rokiem. Na razie nie znalazłem żadnych wiadomości o tym właścicielu. Starsze osoby sugerowały, że wiatrak ten, znajdujący się przy ulicy Poświętne 13, przeszedł pomiędzy 1926 a 1929 rokiem w posiadanie Józefa Bieniewicza. Dodam, że fizycznie wiatrak ten istniał gdzieś do końca lat pięćdziesiątych XX wieku. Krótko pracował po zakończeniu II wojny światowej. Potem już tylko popadał w ruinę i ostatecznie został rozebrany. Jako mali chłopcy z pobliskiej ulicy Sienkiewicza (Koziej),  wspinaliśmy się na spróchniałe i niekompletne schody, zaglądając do środka.

Więcej natomiast informacji znalazłem na temat jego drugiego właściciela – Józefa Bieniewicza. Urodził się około 1862 roku, ale trudno powiedzieć – gdzie. W 1888 roku mieszkał z żoną Julianną z Runkiewiczów w Radzanowie zapewne w ulicy Mławskiej 11, gdzie 2 sierpnia urodził się syn Marian. Według jego aktu urodzenia, Józef Bieniewicz miał wówczas 26 lat, a Julianna – 20. Być może wkrótce zatrudnił się do pracy jako młynarz u Józefa Bieńkowskiego. Pewnym jest fakt, że gdy urodził się 20 kwietnia 1902 roku syn Henryk, taki zawód ojca wpisano do metryki. Żył lat 77, jak napisano na pomniku nagrobnym. 26 lutego 1908 roku urodził się kolejny syn Bolesław. Pamiętam dobrze Bolesława Bieniewicza, który pracował przy mieleniu zboża najpierw z ojcem, a po jego śmierci (w 1939 r.) – samodzielnie. Kiedy już wiatrak przestał mielić zboże, prowadził niewielkie gospodarstwo rolne. Bolesław Bieniewicz bardzo angażował się w działalność na rzecz straży pożarnej. Zmarł podobnie jak jego ojciec w wieku 77 lat, 25 lutego 1985 roku w Żurominie.

Kolejny młynarz, Stanisław Brykalski przybył wraz z rodziną do Radzanowa po 1890-ym roku. Urodził się około 1850 roku w miejscowości Kielki (Kiełki? w parafii Baboszewo). Posiadał dwóch synów i córkę: Bronisława (ur. ok. 1876), późniejszego młynarza i Ignacego (ur. ok. 1890), późniejszego organistę. Córka wyszła za mąż i zamieszkała na Chraponi. W 1909 roku już rodzina mieszkała w Radzanowie, gdzie Bronisławowi i Eleonorze z Chodkowskich Brykalskim urodziła się 24 lutego 1909 roku córeczka – Teresa Kazimiera. Ojciec miał wówczas 32 lata, matka – 22. W akcie urodzenia i chrztu podano, że Bronisław był młynarzem. Pracował najpierw razem ze swoim ojcem – Stanisławem, a po jego śmierci 28 lutego 1920 roku, samodzielnie prowadził biznes. Wydaje się, że wiatrak nie pracował zbyt długo. W latach trzydziestych przegrał konkurencję z młynem, bo jednak mąka z młyna była lepsza niż z wiatraka. Starsze osoby które pytałem o istnienie wiatraka Bronisława Brykalskiego nie umiały nic na jego temat powiedzieć. Do wiadomości młodszych Czytelników bloga należy dodać, że posiadłość Brykalskich znajdowała się po lewej stronie ulicy Poświętne jako ostatnia przed cmentarzem parafialnym (obecnie numer 27). Warto nadmienić, że Bronisław Brykalski ostatnie lata życia spędził na Chraponi, gdzie zmarł po 1969 roku. Pochowany jest na radzanowskim cmentarzu.  

      Feliks Próchniewski posiadał wiatrak przy rogatkach Radzanowa, przy drodze do Raciąża. Obecnie jest to działka za „agronomówką” ograniczona z trzech stron ulicami Raciążską i Łozy, na której znajduje się popadający w ruinę niezamieszkały od dawna dom z czerwonej cegły (adres Raciążska 42). Rodzinie wiodło się bardzo dobrze i posiadała drugi dom murowany przy Rynku (nr 22), obecnie nie istnieje (na tym miejscu jest Zakład Pogrzebowy). Nie udało mi się ustalić, od kiedy – chociaż w przybliżeniu – funkcjonował tam wiatrak. Feliks Próchniewski zmarł 13 lipca 1933 roku w wieku 70 lat. Pochowany jest na cmentarzu radzanowskim. Zdaje się, że po śmierci właściciela wiatrak został sprzedany, a następnie rozebrany.

C.D.N

Opracował

Waldemar Piotrowski

Okupacyjne losy ks.proboszcza Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 33.

 

Okupacyjne losy ks.proboszcza Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 33.

         Na Święta Bożego Narodzenia wyjechałem do rodziny w Lipnowskie., chcąc święta te spędzić w kółku rodzinnym , a z drugiej strony ukarać parafian. Po świętach powróciłem do Radzanowa. Zamieszkałem w tylnej części plebani , bo frontowa stronę zajęła żandarmeria.  Dnia 29 grudnia 1939 roku po raz pierwszy zawieszono flagę hitlerowską . Żandarmeria stopniowo poczynała mnie usuwać z plebanii , początkowo front zajęto, później stołowy pokój i sypialny , a wreszcie w lutym usunięto mnie zupełnie z plebanii. Ponieważ byłem więźniem , ustawicznie żandarmeria mnie obserwowała , byłem pod jej dozorem . Znałem tylko drogę do kościoła i na cmentarz grzebalny. Męka stanowiło ustawienie […..] Komendant żandarmerii Pigl śledził mnie ustawicznie . Wreszcie jeden z jego
podkomendnych Ludwik Kępka , żandarm ostrzegł mnie , iż jestem wciągnięty na listę,  tych których , gdy zajdzie
potrzeba aresztować będą. Nie było innego wyjścia trzeba było opuścić parafię. Zleciwszy zarząd parafii księdzu Praszyńskiemu , wikariuszowi, wziąwszy urlop zdrowotny, i powiadomiwszy ks. dziekana Henryka Lipkę ,proboszcza z Wyszyn  o swoim postanowieniu. Stamtąd jadę do Pomiechowa i przez ,, zieloną granice” dostałem się do Warszawy, po 3 miesiącach pobytu w stolicy, zaproszony przez J. E. Bp. Kaczmarka , wybrałem się do diecezji kieleckiej, osiadłem w Imbramowicach jako kapelan Sióstr
Norbertanek. Tam byłem 3 ½ roku, otoczony życzliwością siostrzyczek , jednakowoż myślą i sercem byłem na Mazowszu. 
Od czasu do czasu dochodziło do mnie echo tego, co się dzieje w diecezji,co się dzieje w Radzanowie. Korespondowałem pod pseudonimem  z Czcigodnym ks. kanonikiem Kośniewskim , proboszczem Szreńskim.

Ignacy Brykalski – we wspomieniach syna.

IMG_9917

Seweryn Brykalski wspomnienia o ojcu Ignacym – wieloletnim organiście i społeczniku z Radzanowa. Spisane w mieście Łodzi , sierpień 1969 roku.

 

Chyba odkąd istnieją ojcowie i synowie, ci ostatni, kiedy dorosną wspominają tych, którzy powołali ich do życia , nauczyli żyć, przekazali swoje doświadczenie.

Wspominają – w jakim celu? Czy chodzi tu o bezwiedne oddawanie hołdu, czy o przedłużenie we wspomnieniach czegoś najdroższego, najpiękniejszego, czy o przedłużenie przebywania razem ze swoim najpierwszym i najbliższym przyjacielem, nauczycielem, opiekunem, wzorem.

   Moje wspomnienia o Ojcu są po trochu wszystkim. I hołdem i chęcią przedłużenia w nieskończoność przebywania razem z Nim , przekazaniem moim Synom tego, co dla mnie jest czymś ogromnie wielkim dobrym, słonecznym, pozwalającym wierzyć w ludzi, w ich życzliwość i przyjaźń. Chciałbym , aby to uczucie udzieliło się , stało się własnością moich Synów, którzy nie pamiętają swojego Dziadka, gdyż urodzili się kilkanaście lat po jego śmierci.

     Mój Ojciec nie wyróżniał się niczym szczególnym, nie był wielkim wodzem, mężem stanu, wybitnym artystą, nie posiadał żadnych zaszczytów, orderów ani majątku. Tylko jeszcze 30 lat po Jego śmierci ludzie pamiętają , że miał dla wszystkich życzliwy uśmiech , że kłaniał się i mówił ,,dzień dobry” nawet dziadowi  spod kościoła, nikogo w swoim życiu  nie skrzywdził i miał największa ilość ,,krześniaków” chyba w całym powiecie.

  Czy miał też jakoś pasję? Miał. I wszyscy w miasteczku znali ją doskonale. Pasją tą był miejscowy chór – śpiew i muzyka. Kiedy dyrygował stworzonym przez siebie chórem , przeistaczał się cały , stawał się wielkim dyktatorem, którego woli chórzyści musieli się bezwzględnie podporządkować. Dyrygując unosił się nieomal w powietrzu z rozwianym włosem i roziskrzonym wzrokiem; biada temu czy tej ,kto sfałszował chociaż jedna nutę.. Cóż to wówczas było  dla mnie7 – 8 letniego smyka za przeżycie, kiedy ukryty w tłumie słuchaczy patrzyłem  na wyolbrzymiałego w tym czasie Ojca. Ileż miałem dla Niego podziwu  i jak wówczas dumny byłem z tego , że ten, któremu w tej chwili SA posłuszni  i w którego wpatrzeni są wszyscy mieszkańcy miasteczka, to mój Ojciec. Wydawało mi się także wówczas, że tylko ja go rozumiałem i wiem, iż jego dusza unosi się w tej chwili ku niebu, a ja podążam za swoim Ojcem.

  Kiedy przebrzmiewały ostatnie tony pieśni, Ojciec przez kilka chwil jakby łowił uchem uciekającą ku górze melodię i i stawał się z powrotem miłym, życzliwie uśmiechniętym człowiekiem. Odnajdowaliśmy się w rozchodzącym się  i zadumanym tłumie . Ojciec brał mnie za rękę  i szliśmy przejść się nad rzekę. Ojciec stawał się dowcipkującym, zadowolonym z siebie i świata wesołkiem. Dowcipkował z mojej, jeszcze głupawo niepochłoniętej miny, wspominał wydarzenia ze swojej młodości, opowiadał śmieszne historyjki .Dowcipkując przekazywał mi swoje poglądy na życie, swoje  spojrzenie na świat i ludzi.

   Uczył mnie życia nie tylko opowiadając historyjki, pokazywał je ze wszystkich stron, chciał abym poznał je dokładnie.

  Przypominam sobie go, kiedy we wrześniu 1939 r. wysyłał moich  starych braci ,, za Wisłę” , aby szli bronić rodzinnego domu. Najstarszy 21 – letni brat walczył już wtedy w Modlinie, 19 letni zabrał ze sobą siekierę, 17 letni toporek, dla 15 letniego został już tylko nóż. Ojciec przyglądał się im ruszającym w noc z tą ,,bronią” przeciwko samolotom i czołgom , tylko szczęki miał silnie zaciśnięte i patrząc na mnie i 5 letnią siostrę udawał , udawał ,ze się uśmiecha, jakby chciał powiedzieć , że wszystko będzie tak , jak było dotychczas.

  Nie stało się jednak tak , jak obiecywał wzrok Ojca. Przyszli do miasteczka ,,nadludzie”, ucichł śpiew chóru. Ojciec dziwnie postarzał się, zmalał,  rzadko uśmiechał się, nie dowcipkował, chodził zamyślony i przygaszony. W tym czasie chciałem się koniecznie czymś wyróżnić , aby uzyskać pochwałę w szarych , mądrych oczach Ojca. Z  tego okresu utkwiło mi w pamięci pierwsze ,,spotkanie” Ojca z żandarmami , którzy przyszli do naszego domu, aby aresztować najstarszego z moich braci – Beńka. Ojca w tym czasie nie było w domu, starszy brat uciekł w pole tylnymi drzwiami  i rozwścieczony tym jeden z żandarmów zaczął nas po kolei bić gumowa pałką , gdzie popadło. W tym czasie do domu wszedł Ojciec  i zobaczył , jak żandarm uderzył naszą Matkę. Ojciec nic nie mówiąc , podszedł do żandarma , chwycił go za kołnierz  i wyrzucił z mieszkania. Patrzyliśmy z przerażeniem, co będzie dalej . Wyrzucony za drzwi żandarm tak się przestraszył i zdumiał  , iż nie użył wówczas broni, bo rzeczywiście , on przedstawiciel rasy panów , 2 metrowej wysokości chłop , uzbrojony, wyrzucony za drzwi przez mizernego chudeusza, który nawet w wojsku nie służył z powodu wątłego zdrowia. Drugi z żandarmów także nie ruszył z pomocą koledze, tylko chyłkiem opuścił mieszkanie.

   Jakiż byłem znów dumny ze swojego Ojca i jak koniecznie chciałem czymś się zasłużyć , aby zdobyć uznanie  w Jego oczach i przekonać ,że w potrzebie postąpię tak , jak On by sobie tego życzył. Okazja ku temu nadarzyła się  niebawem. Ponieważ obowiązywało u nas zdejmowanie czapki przed każdym umundurowanym Niemcem, uważaliśmy za punkt honoru omijać ich, aby nie uczynić tego. Jednego razu nie udało mi się jednak ominąć żandarma. Nie wiedziałem co zrobić, ale ostatecznie chciałem udać , że go nie widzę i przejść spokojnie. Żandarm doskoczył jednak do mnie  i wrzeszcząc zrzucił mi , 10 letniemu chłopcu czapeczkę na ziemię. Bardzo się wtedy przestraszyłem , ale chcąc się okazać godnym swego Ojca  podniosłem z godnością czapeczkę , założyłem na głowę  i chciałem się oddalić . moje zachowanie jeszcze bardziej podnieciło żandarma, wyjął gumową pałkę i zaczął mnie bić. Jednak zawziąłem się , nie zdjąłem przed nim czapeczki i mimo dotkliwych razów nie zapłakałem.

Cała tę scenę widział przez okno Ojciec i kiedy po skończonej ,,egzekucji” podszedłem do Niego, wziął mnie na ręce jak malutkie dziecko, głaskał po głowie , nic nie mówił tylko szybko mrugnął oczami  i grdyka dziwnie mu się ruszała. Popłakałem się w ramionach Ojca i czułem, że Ojciec jest ze mnie zadowolony, a czyż mogła być dla mnie większa nagroda niż jego pochwała.

Przez cały czas okupacji wiedziałem, czułem, że Ojciec cos robi, za co grozi Mu śmiertelne niebezpieczeństwo, ale nie wyobrażałem sobie aby mógł postępować inaczej. I stało się to, czego wszyscy obawialiśmy się, chociaż nikt tego nie mówił. Zimowa nocą 1943 roku ci sami żandarmi, którzy trzy lata przedtem chcieli ,,złapać” mojego brata, przyszli aresztować Ojca. Kiedy żandarm  zakładał kajdanki na ręce Ojca, ten spojrzał na nas jakby chciał nas sprawdzić , policzyć  i zapamiętać i jednocześnie nakazać, abyśmy nie płakali przy żandarmach. Wydawało się nawet , że mrugnął do mnie porozumiewawczo abym i tego nie zapomniał. Nie zapomnę , jak nie zapomnę tego, jak przez cała noc chodziłem z braćmi wokół aresztu, żeby dowiedzieć się , co mamy dalej robić . Gdyby jeszcze w domu dał znak , na pewno rzucilibyśmy się na nadludzi ze swastyką w herbie i prawdopodobnie nie dalibyśmy  zabrać Ojca. Ale Ojciec nie dal znaku, gdyż wiedział, że za czynny opór  żandarmom nie tylko cała rodzina , ale i może całe miasteczko stałoby się drugim Oradour.

  Spokojnie , tak jak się dał zabrać żandarmom, następnego dnia rankiem wyszedł z aresztu i wszedł bez niczyjej pomocy na furmankę, która miał być przewieziony do powiatowego więzienia. Żegnało go chyba całe miasteczko, kobiety płakały cicho, meższczyźni patrzyli ponuro, tylko żandarmi uśmiechali się zwycięsko. Cisza była na rynku, Ojciec spoglądał na nas z furmanki i wydawało mi się jak gdyby dla dodania wszystkim otuchy uśmiechnął się.  Kiedy wzrok Ojca zatrzymał się na mnie, nie wytrzymałem i  krzyknąłem ,,Tatusiu – nie jedź” Ojciec tylko zamrugał szybko oczami, najstarsza siostra zakryła mi usta ręka, eskorta zrobiła jak gdyby ruch ręką w kierunku rewolweru, ale nic się nie stało, nikt nie poruszył się . Ojciec skinął ręka na pożegnanie , ostatni raz uśmiechnął się, woźnica podciął konie – zostaliśmy sami. Zaczęliśmy się rozchodzić, słońce przestało świecić , lód na rzece błyszczeć, ludzie rozmawiać ze sobą. Dziwnym tylko mi się wydawało ,ze Ojca nie ma , a my żyjemy, jemy, pijemy, śpimy, krzątamy się. Moi starsi bracia dowiedzieli się , w którym więzieniu osadzono Ojca, że czasami jest wraz z innymi więźniami wyprowadzany do odgruzowania miasta i że wówczas można się z Nim zobaczyć. Po kolei jeździliśmy ,,na widzenia”, wreszcie i na mnie przyszła kolej. Ostatnie to było moje spotkanie z Ojcem. Zobaczyłem go, jak niedaleko więzienia kopał, odrzucał gruz wielka łopata, ze spokojem  i z jakąś dziwną rezygnacją. Kiedy zauważył mnie idącego grdyka podniosła się ku górze, odstawił łopatę i nie zwracając najmniejszej uwagi na krzyczącego strażnika podszedł do mnie i przytulił. Matka mówiła mi, abym przekazał Ojcu paczkę z żywnością i powiedział ,że czekamy na jego powrót, ale ja nic nie pamiętałem  i tylko przez łzy powtarzałem w kółko ,,Tatusiu , kiedy wrócisz, kiedy wrócisz” Ojciec głaskał mnie tylko po głowie i mówił także ze łzami w oczach ,,Nie płacz, nie płacz” Taka była ostatnia rozmowa Ojca ze mną. Spotkanie trwało zaledwie kilka sekund , strażnikowi wydawało się to za długo, podszedł do nas, wyrwał mnie z obcięć Ojca i pchnął  w stronę dziury w parkanie, przez którą przeszedłem. Ojciec zdążył mi tylko jeszcze powiedzieć ,, czekaj na mnie i nie martw Matki”.

   W kilka dni po ,,widzeniu” Ojca wywieźli z powiatowego więzienia do obozu w Oświęcimiu, skąd już nie powrócił . Nie powrócił, mimo że czekałem na Niego, tak jak mi przykazał, a w kilka miesięcy później w czasie Powstania warszawskiego wybrałem się na piechotę do Oświęcimia. Nie doszedłem , gdyż już w powiatowym mieście zostałem złapany i przywieziony przez znajomego chłopa  z powrotem do domu.

  W domu Matka i starsze rodzeństwo, każde na swój sposób czekało na powrót Ojca. W nadziei podtrzymywały listy, które przychodziły od Niego raz w miesiącu.

  Pamiętam jakie było święto w rodzinie, kiedy przyszedł list. Wszyscy zbieraliśmy się w jednym pokoju , a najstarsza siostra czytała ,, Kochana Żono i dzieci”. Zawsze pisał , że jest mu w obozie dobrze – innego listu cenzura nie przepuściłaby – czuje się zdrów, całuję i pozdrawiam wszystkich. Po każdym liście, jak gdyby nowa otucha wstępowała w nas , mieliśmy nadzieję ,że już niedługo , pół Polski do Wisły było już wyzwolone, liczyliśmy na nową ofensywę, która wyzwoli drugą część naszego kraju, wyzwoli Oświęcim i Ojciec wróci.

Niestety w sierpniu 1944  roku otrzymaliśmy kartę pocztową, pisana w drodze, w której Ojciec zawiadamiało nas , abyśmy czekali na nowy adres. Domyślaliśmy się ,że obóz w Oświęcimiu  jest ewakuowany i Ojciec jest w jednym z transportów. Niewiele rozmawialiśmy ma ten temat, a nawet każdy przekonywał Matkę , iż wszystko będzie dobrze, chociaż wiedzieliśmy , co to znaczy transport – podróż w zaplombowanych wagonach lub pieszo – dla schorowanego i podeszłego wiekiem Ojca. Jednak jeszcze długo po zakończeniu wojny nie chcieliśmy wierzyć, że Ojciec nie żyje, jeszcze kilka lat czekaliśmy na jego powrót.  Przypominam sobie , jak na ślubie jednego z braci celowo stanąłem przy samych drzwiach kościoła , gdyż miałem nadzieję, że w tym uroczystym dniu Ojciec wróci, a ja muszę Go  pierwszy przywitać. Wychodziłem także często wieczorem na szosę , skąd spodziewałem się i wyobrażałem sobie ,że pierwszy zobaczę idącego Ojca, ale nie doczekałem się.

   Prawdopodobnie podczas transportu więźniów z Oświęcimia  nie wytrzymał trudów podróży i zginał, jak wielu innych niewinnych ludzi. Nie wiemy nawet , gdzie zginał i gdzie jest jego grób. Tylko na mazowieckim wiejskim cmentarzu umieszczona jest pamiątkowa tablica Człowieka , który nie wyróżniał się niczym szczególnym., nie był wielkim wodzem , mężem stanu, wybitnym artystą, nie posiadał orderów , ani zaszczytów .

  Było człowiekiem skromnym, kochającym ludzi , Zycie, zawsze pogodnie uśmiechniętym , który nikogo w swoim  życiu nie skrzywdził i chciał , aby wszyscy wokół Niego byli uśmiechnięci i odczuwali piękno zawarte w muzyce i pieśniach.

     I takim, życzliwie  i wyrozumiale uśmiechniętym zapamiętali Go ci, z którymi żył, pracował , których kochał i którzy Jego kochali.

 

Łódź, sierpień 1969 r.

 

20140920_103101

 

[podpis ręczny]

Seweryn

 

Plac Marszałka Piłsudskiego

Dziś mija kolejna rocznica śmierci Marszałka Józefa Piłsudskiego. W Radzanowie centralny plac nosi jego imię, ale na próżno jest szukać jakiejś tablicy czy popiersia tak wybitnego Polaka. Jednak nie zawsze tak było. Dzięki Panu Sewerynowi Brykalskiemu pozyskałem fotografie z odsłonięcia obelisku na Rynku w Radzanowie w 1937 roku.  Widoczni na zdjęciu są Ignacy Brykalski, Zofia Rybacka, Walenty Lossman, miejscowy aptekarz Borowski, nauczyciel Stanisław Pol i Feliks Sokołowski( pierwszy z lewej siedzący) . Do dziś  pozostało zdjęcie i obelisk na placu przykościelnym. Niemcy po zajęciu miejscowości w 1939 roku zniszczyli  tablice i płaskorzeźbę . Po wojnie jak wiemy starano się zatrzeć w świadomości rodaków pamięć o Panu Marszałku. Po 1989 roku była inicjatywa ustawienia w historycznym miejscu pamiątkowego kamienia. Powstał odlew  jednak radni nie wyrazili chęci podjęcia tematu , a wręcz blokowali inicjatywę. Dlatego nie doszło do ustawienia i odsłonięcia . a przygotowany kamień z popiersiem znajduje się u jednego z inicjatorów , ustawiony w ogrodzie . Czy Piłsudski zawita jeszcze kiedyś na radzanowski rynek? Może w ramach towarzystwa Rozwoju Gminy Radzanów czas na działanie.IMG_9917