Wizytacja biskupia 1958 rok. Powitanie biskupa

Wizytacja biskupia 1958 rok. Powitanie biskupa

 

Społeczeństwo Radzanowa i okolic  mimo doby komunizmu gremialnie uczestniczyło wydarzeniach związanych z działalnością kościoła. Jednym z nich były  odwiedziny parafii przez biskupa czyli wizytacje.  Na poniższym zdjęciu uwieczniono powitanie bp. Zakrzewskiego na ul. Mławskiej  w Radzanowie. Przygotowano jak widać bramę powitalną i w  otoczeniu parafian przemaszerowano uroczyście do kościoła . Był 25 maja 1958 roku. Taka data widnieje pod wpisem z wizytacji w kronice parafii radzanowskiej.

 

Wśród tumu można rozpoznać ówczesnego proboszcza ks. dr Franciszka Sieczkę oraz młodego wikarego ks. Henryka Mazurowskiego. Są także z rozpoznanych Pani Kwiatkowska z syn em Wojtusiem  oraz Pani Szerszeniewska , żona sołtysa. Może Państwo kogoś jeszcze rozpoznają

Radzanowski Zeszyt Historyczny

Radzanowski Zeszyt Historyczny 

Szanowni Czytelnicy

Wraz z Nowym 2018 Rokiem na rynku wydawnictw regionalnych pojawiła się nowa publikacji.Zespół Redakcyjny pod kierunkiem Waldemara Piotrowskiego opracował kilka tematów dotyczących przeszłości naszej części Nadwkrza . Serdecznie zapraszamy Państwa na spotkanie promocyjne( o terminie powiadomimy dokładniej w niedługim czasie)

26111915_1763433973729354_794342918884367430_n

ZESPÓŁ MUZYCZNY JANA CHORZEWSKIEGO

ZESPÓŁ MUZYCZNY JANA CHORZEWSKIEGO

 

Starsi mieszkańcy Radzanowa pamiętają popularny w latach powojennych zespół muzyczny, mówiono też – kapela lub orkiestra, prowadzony przez Jana Chorzewskiego z Bieżunia. Często na balach sylwestrowych lub zabawach , a najczęściej na weselach, „Chorzewiacy” grali do tańca. A grali świetnie i kolejki do ich zaangażowania ustawiały się na długo przed każdą imprezą. Najczęściej zespół, bo taka klasyfikacja wydaje się najbardziej właściwa, składał się z pięciu muzykantów. Liderem zespołu, jak wspomniałem, był Jan Chorzewski, który grał na skrzypcach. Obecnie, z ostatniego składu zespołu pozostał już tylko jeden żyjący w naszej Parafii muzykant – Bogumił Czarnecki (ur. 1936 r.).

W naszej notatce chcemy przypomnieć, a młodszym opowiedzieć o tym zespole muzycznym, dostarczającym wielu wzruszeń i radości m.in. i mieszkańcom Radzanowa. Być może ta notatka zainspiruje badaczy historii Bieżunia do dokładniejszego opracowania.

Jan Chorzewski urodził się 31 (według kalendarza juliańskiego – 18-go) sierpnia 1901 roku w Bieżuniu (akt urodzenia – fot 1) z ojca Jakuba i Aleksandry z Osieckich. Rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo wiejskie, 3 krowy, konia i łąkę.

  chorzewski

Fot. 1. Akt urodzenia Jana Chorzewskiego nr 181/1910 (Archiwum Państwowe, Mława).

  Miał nieprzeciętne zdolności muzyczne i słuch. Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej był w Bieżuniu żydowski zespół muzyczny z Mławy. Wiadomo, że głównymi muzykami takich zespołów byli skrzypek i klarnecista. Młody „Janko muzykant” przysłuchiwał się i przyglądał. Zafascynowały go skrzypce, podobnie jak bohatera opowiadania Marii Konopnickiej.

  W okresie międzywojennym rozpoczął naukę gry na skrzypcach w okolicznościach mało znanych. Wiadomo, że dr Wolski, osoba wielce zasłużona dla Bieżunia, organizował spotkania i proszone wieczorki towarzyskie dla bogatszych mieszkańców i właścicieli ziemskich. Na tych spotkaniach i rautach przygrywała na fortepianie niejaka Oleksówna, organista Skubiszewski, czy też były oficer z armii carskiej, klarnecista z Drobina – niejaki Kłos. Z czasem do tego grona włączony został Jan Chorzewski. Kiedy jego umiejętności rozwinęły się wystarczająco dobrze, założył zespół muzyczny, w którym znaleźli się inni muzycy, jak Kazimierz Welenc – klarnecista, niejaki Gizler – harmonista spod Krzeczanowa i inni. Zespół stawał się coraz bardziej popularny na terenie Bieżunia i okolicznych miejscowości. Kierownik zespołu, dla uatrakcyjnienia programu muzycznego, wykonywał na skrzypcach utwory solowe, niczym wirtuoz koncertowy.  Zaczęto zdobywać coraz szerszą klientelę. Podczas niemieckiej okupacji, zespół zmuszany był także do grywania na zabawach i balach organizowanych przez Niemców.

  Po wojnie skład zespołu zmieniał się wielokrotnie, jednak cały czas prowadził go Jan Chorzewski. Można wymienić niejakiego Krzesia, który grał na trąbce, przez pewien czas na akordeonie grał Józef, najstarszy syn Jana Chorzewskiego. W 1958 roku przyszedł do zespołu Bogumił Czarnecki, gdzie grał wcześniej jego brat – Jan. W latach 60-tych XX wieku zespół składał się z następujących muzykantów (fot. 2):

 zespol_chorzewskiego_a

Fot. 2. Od lewej: Jan Chorzewski – skrzypce, Jan Czarnecki – saksofon, Bogumił Czarnecki – saksofon, Adam Zybert – akordeon, Henryk Skowroński – perkusja (bęben). Fot. z lat 60-tych, własność B. Czarneckiego.

   Spośród innych aktywności Jana Chorzewskiego można wymienić jeszcze: prowadzenie gospodarstwa po rodzicach (wiele obowiązków gospodarskich podczas nieobecności musiała wykonywać żona), posiadał kaszarnię i wypalał kaszę gryczaną, prowadził orkiestrę strażacką w Bieżuniu, prowadził szkolny zespół mandolinistów w Bieżuniu i w innych miejscowościach, m.in. w Trzaskach. (Mandolina ma taki sam układ strun co skrzypce i różni się tylko tym, że struny są podwójne co umożliwia tzw. piórkowanie).

   Był trzykrotnie żonaty. Z pierwszą żoną, zmarłą krótko po wojnie, miał syna – wspomnianego Józefa, który  wyjechał do Wrocławia oraz cztery córki: Alicję, Krystynę, Franciszkę i Janinę. Z drugą żoną miał najmłodszego syna – Antoniego. Niestety, żadne z dzieci Chorzewskich nie mieszka w Bieżuniu. Dom i gospodarstwo zostały sprzedane.

  Jan Chorzewski był nałogowym palaczem. Bywało, że wypalał 3 paczki papierosów dziennie. Często zdarzało się, że wypalił kieszeń w marynarce, albo dziurę w rękawie płaszcza. Ta słabość doprowadziła go do nowotworu płuc, co było przyczyną jego śmierci w dniu 25 czerwca 1973 roku. Pochowany jest w Bieżuniu na Cmentarzy Parafialnym (fot. 3).

 chorzewski_grob

Fot. 3. Grób Jana Chorzewskiego na bieżuńskim cmentarzu (widok współczesny).

   Po śmierci lidera zespołu, przez pewien czas pozostali muzykanci kontynuowali działalność muzyczną i grywali na różnych uroczystościach. W lipcu 1975 roku grali na weselu w Radzanowie (ślub mojej siostry – fot. 4), a przy rozjeżdżaniu się gości weselnych – zagrali kilka „kawałków” na radzanowskim rynku. Niektórzy tańczyli na rynku.

zdjecie_z_wesela 

Fot. 4. Na weselu w Radzanowie, 1975 rok.

  Na zakończenie naszej opowieści pragniemy złożyć wyrazy podziękowania Panu Bogumiłowi Czarneckiemu za udostępnienie zdjęcia zespołu i przekazanie wielu wiadomości i szczegółów dotyczących Jana Chorzewskiego. Zgodził się także na zamieszczenie swojego aktualnego zdjęcia, co czynimy z przyjemnością (fot. 5).

 czarnecki_bog

Fot. 5. Ostatni co tak pięknie grał, Bogumił Czarnecki (zdjęcie wykonane 16 sierpnia 2017 roku).

W.P.

LEOKADIA WOJCIECHOWSKA (1894-1976) – NIEZWYKŁA RADZANOWIANKA

LEOKADIA WOJCIECHOWSKA (1894-1976)

– NIEZWYKŁA RADZANOWIANKA

      W historii naszego Radzanowa są osoby, szczególnie zasłużone na wdzięczność i pamięć pokoleń. Jedną z nich jest zmarła przeszło czterdzieści lat temu dyplomowana położna, która przez 42 lata, aż do końca 1965 roku, odbierała porody w Radzanowie i okolicy oraz sprawowała opiekę nad matką i noworodkiem w pierwszym okresie po urodzeniu. Przez cały ten czas miała tylko jeden przypadek zgonu dziecka w czasie porodu. W okresie Jej pracy jako położna, dzieci rodziły się w domach. Tylko w szczególnych przypadkach komplikacji porodowych zabierano rodzące matki do szpitala. Przez ponad czterdzieści lat uczestniczyła w kilku, a może nawet kilkunastu tysiącach urodzin. Jej czas pracy był nienormowany. Była dostępna o każdej porze dnia i nocy. Mieszkając w pobliżu, wielokrotnie widziałem przyjeżdżające furmanki, czy sanie po „naszą akuszerkę” we wszystkich porach roku. W deszcz, w zadymkę, niewysoka postać, okryta kraciastą chustą, wspinała się na oczekującą na nią podwodę, aby dojechać z pomocą. Gdyby wszyscy urodzeni w jej obecności zapalili choć po jednym zniczu na Jej grobie, morze świateł objęłoby zapewne ćwierć cmentarza. Warto przybliżyć sylwetkę tej wspaniałej kobiety.

   Pani Leokadia urodziła się w Kalasantowie 3 sierpnia 1894 roku w rodzinie Franciszka Bońkowskiego i Heleny z Paszkowskich. Rodzice posiadali gospodarstwo rolne. Ojciec, według aktu urodzenia sporządzonego w Parafii Radzanów (fot. 1), miał 27 lat, a matka – 23. 

 wojciechowska_ur

Fot. 1. Akt urodzenia Leokadii Bońkowskiej (nr 137/1894), Parafia Radzanów.

  Miała siostrę. Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej wyszła za mąż za Henryka Kołodzińskiego i dostała w wianie połowę gospodarstwa, na którym małżonkowie pracowali. Urodziło im się pięcioro dzieci. Ostatnia córka – Henryka urodziła się we wrześniu 1923 roku w Szreńsku. Wiąże się z tym faktem epizod, mający decydujące znaczenie w życiu Pani Leokadii. W tym roku wydarzył się incydent zbrojny, w którym rannych zostało wiele osób i lekarz szreński potrzebował pomocy przy opiekowaniu się rannymi. Zgłosiła się do pomocy, chociaż nie miała żadnego w tym kierunku wyszkolenia i doświadczenia. To spowodowało przełom w Jej życiu.  W 1924 roku, po śmierci męża, sprzedała swoją połowę majątku i podjęła pracę i naukę w Klinice Położniczej Szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie przy ulicy Lindleya 4. Mieszkała u kuzynki w Okuninie w pobliżu Nowego Dworu, skąd dojeżdżała do kliniki. W 1926 roku otrzymała dyplom pielęgniarki-położnej. Następnie przyjechała do Radzanowa, gdzie rozpoczęła pracę jako akuszerka. W 1927 roku wyszła powtórnie za mąż, za Władysława Wojciechowskiego. Zamieszkali w niewielkim domu stojącym w głębi posesji przy ulicy Mławska 13. Następnie przenieśli się do większego drewnianego budynku po przeciwnej stronie ulicy, dzisiaj nieistniejącego.

  W czasie okupacji niemieckiej Władysław Wojciechowski został aresztowany i wywieziony w 1942 roku na roboty przymusowe. Znalazł się w miejscowości Utargość (obecnie Ukraina). Tam zmarł. Był wykształconym człowiekiem, a jego brat pracował w radzanowskiej szkole jako nauczyciel.

  Leokadia Wojciechowska po raz drugi została wdową. Tak się złożyło, że jeden z synów z pierwszego małżeństwa, Stanisław Kołodziński, ożenił się z córką z rodziny Nosarzewskich, mieszkających przy Rynku (obecnie dom pod numerem 1). Małżonkowie postanowili wyjechać po zakończeniu wojny do Szczecina, a Pani Leokadia zaopiekowała się mieszkaniem. Dodatkowo, mieszkający tu Henryk Nosarzewski wyjechał na Zachód i osiadł w Bolesławcu. W ten sposób Leokadia Wojciechowska mogła zamieszkać wraz z rodziną w tym domu przy Rynku. Z czasem spłaciła Henryka Nosarzewskiego z jego części. 

wojciechowska_grob 

Fot. 2. Pomnik nagrobny na radzanowskim cmentarzu.

  Pracowała do końca 1965 roku, niosąc liczną pomoc rodzącym kobietom. Zmarła 22 kwietnia 1976 roku i pochowana jest na radzanowskim cmentarzu. Spoczywa razem ze swoją matką, Heleną II voto Zalewską.

Swoją długoletnią i prawdziwie humanitarną pracą zaskarbiła sobie niezmierzoną wdzięczność współmieszkańców.

  Piszący dziękuje Pani Halinie Wojciechowskiej za informacje o swojej teściowej. Nie posiadamy żadnej fotografii Leokadii Wojciechowskiej. Może ktoś z Czytelników w swoich pamiątkach rodzinnych posiada Jej zdjęcie. Bardzo prosimy wówczas o udostępnienie.    

 

W.P.

Ignacy Brykalski we wspomnieniach syna. Postscriptum

  Ignacy Brykalski we wspomnieniach syna. Postscriptum 

 

IMG_9917

Po raz kolejny okazuje się ,że raz zaczęty temat zaczyna powiększać nasza wiedzę historyczną . Do wyższego artykułu o radzanowskim organiście otrzymałem komentarz od Pana Waldemara z  dalszym ciągiem wydarzeń związanych z Ignacym Brykalskim.Zdecydowałem ,że zacytuję go całości na forum:

,,Chciałby dodać dalsze informacje. Ignacy Brykalski urodził się 6 września 1888 roku w miejscowości Kiełki, w parafii Baboszewo. Około 1890 rodzina Brykalskich przeniosła się do Radzanowa. Ojciec jego – Stanisław – był młynarzem i posiadał wiatrak na Poświętnem. Rodzinie wiodło się dobrze, Ignacy miał dobry słuch muzyczny i został wykształconym organistą. Z czasem objął taką posadę w kościele parafialnym w Radzanowie. Był bardzo zaangażowanym w swej pracy, prowadził chór i udzielał lekcji śpiewu i muzyki. Angażował się także w działalność strażacką i patriotyczną. To ostatnie zaangażowanie spowodowało nieszczęście podczas niemieckiej okupacji. 15 lutego 1943 roku został aresztowany przez policję polityczną i wywieziony do obozu koncentracyjnego KL Auschwitz. Stamtąd, w trakcie ewakuacji obozu w 1944 roku przewieziony został do obozu w Dautmergen, a następnie do KL Vaihingen w pobliżu Stuttgartu (Badenia- Wirtenbergia). Do
Vaihingen przybył 9 listopada 1944 r. i otrzymał numer obozowy 124 302. Tutaj więźniowie pracowali bardzo ciężko w kamieniołomach. Wobec nadludzkiej, ciężkiej pracy fizycznej i niedostatecznym wyżywieniu, wycieńczony, znalazł się Ignacy Brykalski 10 stycznia 1945 roku w obozowym baraku-szpitalu. Zmarł 16 lutego 1945 r. o godzinie 6.30 po południu, jak napisano w dokumencie obozowym – z powodu „ogólnej niewydolności”. Pochowany jest na cmentarzu wojennym w Vaihingen.”

Radzanów 26-10-1930

Z historii radzanowskiej szkoły

Z historii radzanowskiej szkoły

 

     W Radzanowie w okresie 1815-1864 istniała szkoła w sposób nieciągły. Zorganizowano ją w 1817 r. Placówka ta nie miała własnego budynku. Pobierało w niej wówczas naukę pod kierunkiem niepatentowanego
pedagoga Marcelego Pieńkowskiego 50 dzieci z terenu całej parafii radzanowskiej (20 dziewcząt i 30 chłopców), wśród których byli zarówno katolicy, Żydzi jak i luteranie. Szkołę i nauczyciela finansowano wyłącznie ze składek mieszkańców z terenu parafii.
W dalszych latach uczył miejscowy organista. Uczęszczało do szkoły 7 dziewcząt i 18 chłopców. W 1826 roku organistą w Radzanowie był niejaki Jan Rutecki, lat 30 mający (czyli, urodzony był ok. 1796 roku). Należy sądzić, iż wymieniona placówka istniała co najwyżej kilka lat, gdyż brak jakiejkolwiek informacji co do jej losów w dalszych protokołach wizytacyjnych parafii.
W latach 1827-1836 radzanowska szkoła elementarna nie funkcjonowała. Przyczyną takiego stanu rzeczy był brak środków finansowych ze składek mieszczan i mieszkańców okolicznych wsi. Wznowiono jej działalność dopiero w 1837 r. W pięć lat później naukę pobierało w niej 30 uczniów, których nauczał Modest Rutecki. Wymieniany jest on m.in. jako świadek w akcie urodzenia Jana Andrzeja Czepkiewicza (nr 18 z 1843 r.) – brata mojej prababki – Zofii Czepkiewicz. Miał wówczas 25 lat (czyli urodzony był ok. 1818). Mógł więc być synem Jana Ruteckiego?

Z RADZANOWSKIEJ NEKROPOLII

Z RADZANOWSKIEJ NEKROPOLII

 

Listopad nastraja melancholią. Rozpoczyna się Świętem Zmarłych. Cmentarze toną w kwiatach i lampionach. W tym roku pogoda dopisała. Przeżywaliśmy ciepłe i pogodne chwile zadumy. Będąc ostatnio na naszym cmentarzu parafialnym zwrócił moją uwagę stary obelisk nagrobny. Wydaje się, że jest on jednym z najstarszych. Napis na nim jest słabo widoczny. Po dłuższym wpatrywaniu się zauważyć można do kogo przynależy. Stoi na grobie Józefy Zdżarskiej (zdjęcie nr 1.). Niestety, część grobu została zniszczona.

Opowiem historię mało znaną, dotyczącą właśnie Józefy Zdżarskiej i jej babci, pochowanych niedaleko siebie (fot. 2), w centralnej części cmentarza.

 

Jozefa_zdzarska

 

Fot. 1. Obelisk nagrobny Józefy Zdżarskiej.

 

Jozefa_Rosciszewska

Fot. 2. Płyta nagrobna Józefy Rościszewskiej.


 

Przytaczam poniżej zdjęcie aktu zgonu Józefy Zdżarskiej, znajdujący się w księgach radzanowskich (fot. 3).

akt_11_1873

 

Fot. 3. Akt zgonu Józefy Zdziarskiej.

 

Józefka miała 15 lat. Była ukochaną córką Teofila Zdżarskiego, dziedzica Sławęcina i Ksawery z Rościszewskich. Urodziła się 28 grudnia 1843 roku w Płocku. W dniu śmierci, 18 marca 1859 r., ojciec jej miał 55 lat. Pomnik nagrobny na cmentarzu radzanowskim postawiony jest w odmiennym kierunku do wszystkich, patrzy na południe.

Teofil Zdżarski był dziedzicem Sławęcina w 1859 roku. W materiałach dotyczących Sławęcina znajdujemy informację, że wybudował w I połowie XIX wieku murowany dworek, istniejący dotychczas

 

 

Jak wspomniałem, niedaleko znajduje się grób babci Józefki, także Józefy, Rościszewskiej, z domu Święcickiej. Kopię aktu zgonu zamieszczam poniżej (fot. 5).

akt33_1859(1)

Fot. 5. Akt zgonu Józefy Rościszewskiej.

 

Tłumaczenie aktu z języka rosyjskiego brzmi:

 

Nr 11. Sławęcin. Działo się w osadzie Radzanów pierwszego /trzynastego stycznia tysiąc osiemset siedemdziesiątego trzeciego roku o piątej godzinie z wieczora. Zjawił się Stefan Sikorski rządca trzydzieści dwa lata życia i Julian Rychurski ogrodowy trzydzieści lat życia mieszkający w Sławęcinie i oświadczyli, że dwudziestego siódmego grudnia ubiegłego roku /ósmego stycznia/ bieżącego roku o trzeciej godzinie po południu zmarła w Sławęcinie Józefa Rościszewska osiemdziesiąt pięć lat życia mająca, wdowa po zmarłym Wincentym Rościszewskim, córka zmarłych Adama i Felicjanny z Kucharzewskich małżonków Święcickich urodzona w Sadłowie, i żyjąca przy zięciu właścicielu ziemskim w Sławęcinie, pozostawiając po sobie córkę Ksawerę z Rościszewskich, żonę Teofila Zdziarskiego, właściciela Sławęcina.

Co wiadomo o losach innych członków dwóch rodzin – Rościszewskich i Zdżarskich (Zdziarskich)?

  1. Wincenty Rościszewski, herbu Junosza, urodził się ok. 1781 r., zmarł w 1833 r. Prawdopodobnie poprzez ożenek z córką Adama Święcickiego został dziedzicem Sadłowa. Józefa Święcicką urodziła się ok. 1787 r. w Sadłowie. Z małżeństwa Wincentego i Józefy urodził się 10 sierpnia 1808 r. w Starogubach syn Teofil Kajetan (zmarł w 1859 r. w wieku 51 lat). W 1909 roku dziedzicem Sadłowa był Józef Rościszewski.
  2. Ksawera Julianna Rościszewska, córka Wincentego i Józefy ur. ok. 1813 r. wyszła za mąż w 1837 r. za Teofila Zdżarskiego (Zdziarskiego). Ślub odbył się w Płocku. Zmarła 4 stycznia 1893 r. Teofil Zdziarski urodził się ok. 1804 r., zmarł w 1892r. Pewnym jest fakt, że pomiędzy 1859 a 1873 rokiem był dziedzicem Sławęcina. Józefka Zdziarska urodziła się w Płocku, miała młodszego brata – Stanisława, urodził się w 1846 r. (zmarł w 1896 r.). W spisie właścicieli ziemskich z 1909 roku majątek w Sławęcinie nie należał do Zdziarskich, był podzielony pomiędzy Kazimierza Doberskiego i Juliana Płoskiego.

Morris Abraham Cohen (Moszek Abram Miączyn) . Z Radzanowa do chińskiej armii

Morris Abraham Cohen (Moszek Abram Miączyn) . Z Radzanowa do chińskiej armii

W artykule z 16 października ub. r. pisaliśmy o historii straży pożarnej w Radzanowie. Jeden fragment zwrócił moją uwagę:

        ,,Po zajęciu terenów byłego Królestwa Polskiego przez Niemców, mimo okupacji kraju życie społeczne toczyło się dalej, a władze okupacyjne w sprawach pożarnictwa i zabezpieczenia przeciwpożarowego nie czyniły przeszkód. Dlatego podczas odbudowy po zniszczeniach związanych z przejściem frontu postanowiono w 1915 roku wybudować i wyposażyć remizę dla strażaków. Przy wsparciu dziedzica z Ratowa – Henryka Konica pozyskano działkę od Icka Miączyna, obywatela Radzanowa, na której wybudowano remizę.”

 

     W moim opowiadaniu zajmę się szczególnie rodziną żydowską o nazwisku „Miączyn”, co jest związane ze znanymi nam miejscowościami na trasie Radzanów-Mława. Znany jest fakt, że podczas przyjmowania nazwisk w XVIII wieku Polacy przyjmowali nazwiska od wykonywanego zawodu: Rybacki – od rybaka, Kowalski – od kowala, Młynarski – od młynarza, itp., zaś Żydzi często przyjmowali nazwisko od miejscowości, z której pochodzili. Wymieniony wyżej Konic, to nazwisko pochodzące od Konitz – Chojnice, położone w Borach Tucholskich . Tak więc, Icek Miączyn, który sprzedał swoją działkę pod remizę, pochodził z rodziny mieszkającej pierwotnie w Miączynie. Wiadomo, że Miączyn Mały i Miączyn Duży leżały w dobrach szreńskich (także w parafii Szreńsk). Znany jest fakt, że żona właściciela Radzanowa – Józefa Niszczyckiego – Dorota z domu Karczewska, córka pisarza w Czersku, w 1765 r., przywilejem wydanym w dniu 5 czerwca, sprowadziła do Radzanowa Żydów, wygnanych ze Szreńska, a zapewne także i z Miączyna.

W ten sposób znaleźli się w Radzanowie Żydzi o tym nazwisku.

Nie tylko sprzedanie działki pod remizę upamiętniło w historii Radzanowa rodzinę Miączynów. Jest jeszcze jedna historia, którą postaram się opisać, znacznie szersza, bo o Radzanowie mówi się w świecie. Dotyczy ona „łowcy przygód”, urodzonego w naszej miejscowości.

Pod koniec XIX wieku mieszkało w Radzanowie kilka rodzin Miączynów. Ród ten wywodził się z linii męskiej od samego Aarona i jego potomkowie zwani byli także aaronitami. Ponieważ Aaron był pierwszym arcykapłanem wyznaczonym przez Boga, następcy uważali się jako “pomazańców Pana” i uprawnieni byli do noszenia tytułu Kohen – kapłan.

Kilkakrotnie pisaliśmy o emigracji zarobkowej Polaków z naszego terenu do Ameryki Północnej i Południowej. Emigrowali także Żydzi, szukając lepszych warunków egzystencji. W niektórych opracowaniach historycznych mówi się o pogromach Żydów w dziewiętnastowiecznej Rosji. W Radzanowie żadnych pogromów nie było. Obydwie społeczności żyły obok siebie i wszystkim „się nie przelewało”. Co odważniejsi wyruszali w poszukiwania „chleba” w pierwszej kolejności. Jeden z przedstawicieli rodziny Miączynów wyjechał do Liverpoolu i tam założył fabrykę krawiecką. Jego brat – Józef Lejb, był krawcem w Radzanowie. Żona Sheindel zajmowała się domem i dwójką dzieci. Jednym z nich był Mojsze Abraham, młodszy od siostry – Róży. Urodził się w 3 sierpnia 1887 roku. Brat w Anglii nalegał, aby rodzina przyjechała do niego. Chciał zapewne mieć tanią siłę roboczą do pracy w swojej fabryce. Pierwszy wyjechał ojciec. Kiedy zarobił trochę „grosza”, przysłał rodzinie na podróż. Do Liverpoolu wyjechali w 1889 roku. Mieszkali przy Umberton Street. Ponieważ nazwisko „Miączyn” było trudne do wymówienia, Józef zmienił je na Cohen. Gdy młody Moszek był dużym dzieckiem, zaczęły się kłopoty. Zamiast chodzić do szkoły wolał grać w karty i wagarować. W wieku dziesięciu lat został drobnym złodziejaszkiem, kieszonkowcem. Wszedł w biznesowe porozumienie z wędrownym szklarzem, na rzecz którego wybijał okna, naprawiane następnie za opłatą przez tegoż szklarza. Miał sprawę w sądzie dla nieletnich i wysłany został do zakładu poprawczego (szkoły specjalnej) prowadzonego dla trudnej młodzieży w londyńskiej dzielnicy East End. Przebywał tam przez pięć lat. W 1905 roku powrócił do rodziny, która nie wiedziała co z nim począć. W końcu zdecydowano wysłać go do Kanady, do przyjaciela ojca, Abie Hyamsa, który miał farmę w Saskatchewan.

          Abie nie chciał go i wysłał do sąsiada, gdzie zaprzyjaźnił się z Bobby Clarkiem. Ten nauczył go strzelać z pistoletu, a także udoskonalił jego umiejętności karciane. Morris, bo takie miał odtąd imię, był dobrym uczniem. Spędził kilka następnych lat jako karciarz wśród Chińczyków, których dziesiątki tysięcy pracowało jako tania siła robocza przy budowie kolei Canadian Pacific. W nieprzewidzianej sytuacji przybył na ratunek chińskiego człowieka, który został pobity przez białego. Jego nazwisko rozprzestrzeniło się w chińskiej społeczności w Edmonton tak bardzo, że stał się arbitrem w sporach i został wpisany jako Rzecznik przysięgły chińskich robotników. Jego nazwisko zdobyło popularność do tego stopnia, że zainteresował się nim Dr Sun Yat Sen, przywódca Ruchu Rewolucyjnego w Chinach, a później pierwszy prezydent Chin, który był w Kanadzie, aby zebrać fundusze na jego ruch rewolucyjny. Według własnej historii Morris został ochroniarzem Suna i nabywcą uzbrojenia dla rewolucjonistów w Chinach.

 cohen2

 

Morris Abraham Cohen (Moszek Abram Miączyn). Źródło: Archiwum Wojewódzkie Alberta.

 

      Kiedy Sun powrócił do Chin, Morris stał się sprzedawcą nieruchomości w czasie boomu ziemi w zachodniej Kanadzie. Przeprowadził wiele udanych transakcji, co pozwoliło mu zdobyć małą fortunę. Następnie udał się na krótko do Anglii, aby zobaczyć swoją rodzinę. Kupił im nowy dom w Tredegar Square i wrócił do Kanady. Prowadził różne przedsiębiorstwa, niektóre legalnie, aż wybuchła wojna światowa i Cohen został sierżantem w kanadyjskich wojskach inżynieryjnych. Wysłany został do Francji, gdzie po przystąpieniu Chin do wojny, dowodził przy budowie kolei przez Chińczyków. Po wojnie został zdemobilizowany i powrócił do branży nieruchomości w Kanadzie. Boom się jednak skończył. Morris wrócił do gry w pokera. W swoim hazardzie był zwykle o krok poza prawem. Tymczasem nadal trzymał bliski kontakt z lokalną społecznością chińską w Edmonton, którą reprezentował w kontaktach z władzami. Stał się członkiem partii dr Suna, również został członkiem tajnej organizacji Tong, w obu przypadkach jako jedyny nie-chińczyk. Pozostawał w kontakcie z Sunem, czekając na okazję. Okazja nadarzyła się w 1922 roku, kiedy Nord Construction Company, chciała budować kolej w Chinach i potrzebny był człowiek do prowadzenia rozmów. Morris pasował idealnie i popłynął do Chin. Wkrótce nawiązał kontakt z ugrupowaniem Sun Yad Sena, i został zatrudniony jako jego ochroniarz. Transakcja kolejowa nie wypaliła, ale Morris został urzędnikiem w Chinach. Dostał także stopień pułkownika, szkolił służby ochroniarskie. Brał udział w tworzeniu pierwszej Akademii Wojskowej w Chinach. W tym czasie po raz pierwszy spotkał się z Czou En Laiem, późniejszym ministrem spraw zagranicznych i Mao Tse Tungiem. Cohen przebywał w Chinach przez całe lata trzydzieste i początek lat czterdziestych. Pomimo jego szorstkiej natury był bardzo lojalny wobec Suna, którego uważał za postać „ojca narodu”. Jego uczciwość, lojalność i poświęcenie mogły być zaskoczeniem dla tych, którzy znali jego wcześniejsze awanturnicze życie. Prowadził wiele delikatnych misji dla Suna, a po jego śmierci w 1925 roku – dla Czang Kaj-szeka. W 1930 roku stał się głównym decydującym w sprawie zakupów uzbrojenia dla Chin. Z każdej transakcji dostawał 4-5%, ale nigdy nie był w stanie utrzymać żadnych pieniędzy. Posiadał dwie posiadłości w Kantonie i Szanghaju. Jego gospodynią była piękna chińska aktorka o nazwie Butterfly Wu. 

W 1935 r. został awansowany do stopnia generała. Nazywany był generałem „drugi pistolet” (Two-Gun) rewolucji chińskiej.

Morris był w Hongkongu, gdy w 1941 roku wkroczyli Japończycy. Szczególnie jego chcieli uchwycić po tym, jak spowodował zniszczenie ich magazynów gazu trującego w Mandżurii w 1936 roku. Został internowany w obozie Stanley. Wkrótce, w 1942 roku  wydalono go do Kanady.

Po zakończeniu wojny często odwiedzał Anglię. Zawsze przyjeżdżał obładowany prezentami; były to rzeczy, które były niedostępne w powojennej Anglii – pończochy nylonowe, papierosy, cygara, whisky, czekoladki. Ożenił się z Judith Clarke w Montrealu, atrakcyjną kobietą żydowskiego pochodzenia, ale małżeństwo nie trwało długo. Judyta powiedziała, że ​​nie zdawała sobie sprawy, że zawarł małżeństwo nie z nią, ale z Chinami. Morrisa nigdy nie było w domu.

W 1945 r. został wezwany do San Francisco, gdzie odbywała się konferencja, która doprowadziła do powstania ONZ. Delegacja żydowska, kierowana przez rabina dr Israela Goldsteina była tam obecna w celu zabezpieczenia ​​interesów żydowskich w Palestynie. Rolą Cohena było przekonanie delegacji chińskiej do zmiany nieprzychylnego stanowiska w sprawie oficjalnego uznania ruchu syjonistycznego w Palestynie. Gdy Morris przybył na konferencję, był witany i serdecznie przyjęty przez chińskiego ambasadora dr Wellingtona Koo. Udał się od razu do szefa delegacji chińskiej, generała Wu i z kieszeni płaszcza, jak królika z kapelusza, wyciągnął artykuł z gazety autorstwa Sun Yad Sena, napisany w 1924 roku, wspierającego ruch syjonistyczny. Pokazał to Wu, którego poznał w Chinach, co z kolei spowodowało, że delegacja zagłosowała za artykułem 80-ym rezolucji. Było to istotne dla uznania ruchu yishuv w Palestynie.

W 1961 r. przeniósł się z Nowej Zelandii do Izraela. W końcu wrócił do Anglii. Mieszkał w domu swojej siostry w Manchesterze. Podróżował do i z Chin oraz Tajwanu. Był jednym z niewielu ludzi, witamy w obu skłóconych miejscach. Był agentem firmy Rolls-Royce produkującej silniki lotnicze w kontaktach firmy z Chińską Republiką Ludową.

Zmarł nagle 7 września 1970 roku, w wieku 83 lat. Pochowany został na cmentarzu żydowskim w Salford, w Manchester (Wielka Brytania).

 miaczyn_nagrobek

 

Nagrobek  Morrisa Abrahama Cohena w Salford, Manchester (UK)

 

      Moszek Miączyn urodzony w Radzanowie, znany oficjalnie jako Morris Abraham Cohen, był postacią niecodzienną. Nie chełpił się swoim pochodzeniem, bo w Radzanowie spędził tylko dwa lata swego niemowlęcego życia. Dlatego też, niewiele osób może kojarzyć jego nazwisko  z naszą miejscowością.

 

Opracował:

Waldemar Piotrowski

POLICHROMIA KOŚCIOŁA W RADZANOWIE. ETAP II.

POLICHROMIA KOŚCIOŁA W RADZANOWIE. ETAP II.

11998431_924107540989993_962439743_n

 

W 1978 r. proboszczem parafii Radzanów został Ks. Kan. Henryk Mazurowski. Tym samym, powrócił do Radzanowa po 16-u latach pełnienia posługi kapłańskiej w Ciemniewku. Drugi okres jego pobytu, to liczne prace nacechowane dbałością o stan duchowy i materialny parafii. Efektem pracy duszpasterskiej były m.in. powołania do kapłaństwa, których podczas posługi księdza kanonika zrodziło się siedem. Prace materialne, to m.in. kapitalny remont świątyni obejmujący odwodnienie budowli, budowę kaplicy przedpogrzebowej w podziemiach, zbicie tynków zewnętrznych i położenie nowych, wstawienie witraży, przebudowę kopuły świątyni z drewniano-trzcinowej na żelbetonową, wymianę instalacji elektrycznej, odnowienie polichromii kościoła oraz pokrycie dachu kościoła blachą cynkową. Staraniem ks. kanonika powiększono też i częściowo ogrodzono cmentarz grzebalny, wybudowano pomnik Chrystusa Króla Wszechświata przy rynku oraz wykonano schody do kościoła i chodnik wokół świątyni (ostatnio wymienione na granitowe). Z inicjatywy Ks. Mazurowskiego została także wykonana nowa srebrna sukienka dla wizerunku Matki Bożej w ołtarzu głównym, która w latach siedemdziesiątych została skradziona.

W tym odcinku bloga opiszemy drugi etap malowania kościoła, który wymuszony był najpierw wymianą kopuły drewnianej na żelbetonową.

Na początku lat osiemdziesiątych drewniana kopuła przedstawiała sobą stan zagrożenia zawaleniem. Przez pięćdziesiąt lat uległa sporym ubytkom spowodowanym kornikami i niebezpieczne było wchodzenie na nią przy wykonywaniu różnych prac dekoracyjnych. Dlatego też proboszcz zdecydował się przeprowadzić poważny remont kopuły. Do wykonania projektu wymiany kopuły z drewnianej na żelbetonową  zaangażowana została grupa doktorantów Politechniki Warszawskiej. Przygotowana została dokumentacja, obejmująca projekt wykonania szalunku (wcześniej zbudowania słupów wspierających, umieszczonych co pół metra), szalunku kopuły, wykonania zbrojenia i wreszcie – zalania kopuły masą betonu. Wykonania tego zadania podjęła się firma budowlana z Warszawy, której głównym majstrem był niejaki pan Jan Badziura. Firma ta w międzyczasie wykonywała poprawki reklamacyjne przy budowie cukrowni w Glinojecku. Ks. Mazurowski wspominał, że do Warszawy w celu zawarcia umowy z ekipą pana Badziury pojechali oprócz niego z Rady Parafialnej Wincenty Kalman, Jan Witkowski i Irena Pietrzak. Za całościowe wykonanie sklepienia zapłacono 1 milion 200 tysięcy złotych.

Po zdjęciu szalunku, kopułę tynkowała firma znanego nam Pana Zbyszka  Dąbrowskiego z Bieżan. Wygładzone zostały nierówności i kopuła nabrała kulistego kształtu.

Po wykonaniu tych czynności, przystąpili do pracy artyści malarze. Drugi etap malowania kościoła miał miejsce w 1985 roku. Jednak między 1960 a 1985 rokiem minęło ćwierć wieku. Nie żyli już Władysław i Kazimierz Drapiewscy oraz Henryk Dzierżanowski. Na szczęście wnuk Leona Drapiewskiego, Tomasz Zywert i jego żona – Maria (z domu Piechota, ur. w 1959) byli absolwentami Akademii Sztuk Pięknych i zajmowali się malowaniem sakralnym. Zgodzili się wykonać nową polichromię i odświeżyć obrazy namalowane wcześniej. Odświeżone zostały: obraz nad ołtarzem wielkim oraz cztery obrazy namalowane poprzednio na ołtarzami bocznymi. Natomiast pozostałe polichromie, które istnieją obecnie, są malowane na nowo. I tak, czterej Ojcowie Kościoła namalowani zostali według starego projektu, ale żywszymi kolorami i na nowym tle, zbliżonym bardziej do podobnych obrazów w Katedrze w Płocku.

 zdj_1

 

Odnowiony obraz nad ołtarzem wielkim i nad ołtarzami bocznymi oraz nowa polichromia, stan współczesny.

 

Na nowo wymalowana została kopuła i pozostałe sklepienie rozciągające się w kierunku chóru. Zmieszczone zostały na sklepieniu dwa anioły (zdjęcia poniżej) i kilka główek anielskich. Sklepienie malowała Maria Zywert, która miała dar łatwego przedstawiania twarzy ludzkich. Twarze aniołów przedstawiają twarze dziewczynek radzanowskich. 

 

 zdj_2

 

 

zdj_3

 

 

Nowe malowanie sklepienia z twarzami aniołów przedstawiających twarze dziewczynek radzanowskich.

 

 

Zmieniono także wszelkie motywy dekoracyjne, ornamenty i paskowanie, a także wymalowano wnęki i półkolumny.

Do malowania użyto takich samych farb keimowskich, zakupionych w Niemczech. Historia ich zakupu jest niecodzienna i świadczy o niezwykłym zaangażowaniu i hojności Ks. Mazurowskiego. Kiedy znalazł się w klinice kardiologicznej w Niemczech dla poddania się tam operacji, finansowanej przez Fundację „Kirche in Not” (Kościół w Potrzebie), opiekunem jego był Ks. Warecki – prezes oddziału Fundacji. Przed wyjazdem księdza proboszcza do Polski po okresie rekonwalescencji, Ks. Warecki podjął go obiadem i przekazał na przyszłe intencje mszalne pewną kwotę marek zachodnio-niemieckich. I wówczas Ks. Mazurowski zaproponował, ażeby te pieniądze pozostały na opłacenie farb. A msze i tak zostaną odprawione. Tak się też stało. Rachunek za farby został uregulowany na miejscu.

W ten sposób dokonał się drugi etap malowania radzanowskiej świątyni, z której możemy się dzisiaj cieszyć.

Podobnie jak w pierwszym odcinku o malowaniu kościoła, dziękuję Księdzu Kanonikowi Henrykowi Mazurowskiemu za wspomnienia, bez których nie byłoby tego opowiadania.

 

 

Opracował : Waldemar Piotrowski

Stanisław Pol. Post Scriptum

Stanisław Pol. Postscriptum

8Szkoła w Radzanowie . Lata 50 te XX wieku.

  Po raz kolejny  życie pokazało,ze  regionalista musi być czasami detektywem – historykiem . W ostatnim czasie publikowaliśmy na blogu artykuł Waldemara Piotrowskiego ,,Przyczynek do historii szkoły radzanowskiej. Stanisław Pol”  dotyczyło on postaci przedwojennego kierownika szkoły w Radzanowie . Nasi czytelnicy i tym razem nas nie zawiedli. Otrzymaliśmy w komentarzu wiadomość od Pani Joanny Turowskiej – tu pragnę jej serdecznie podziękować – o synach Stanisława Pola , Tadeuszu i Juliuszu. Z uzyskanych informacji wiedzieliśmy ,że jeden zamieszkiwał w Warszawie , a drugi w Gliwicach . Pierwszy był inżynierem , drugi lekarzem.

Po chwili zastanowienia i, wpadam na logiczny pomysł. Warszawa odpadła ze względu na obszar poszukiwania ,Gliwice były bardziej realne. W internecie wyszukałem kontakt do lokalnej gazety i jej redaktora naczelnego. Przecież jeśli chodzi o lekarza chirurga jakieś informacje poprzez dziennikarzy można będzie ustalić.

  Chwyciłem za telefon i wybiłem numer. Po drugiej stronie rozmówca z Nowiny  Gliwickich , gdy mnie wysłuchał w jakiej sprawie dzwonię zainteresował  się . Nie obiecywał zbyt wiele , powiedział tylko ,że jeśli nie zadzwoni w przeciągu godziny to oznaczać będzie,  iż w tej sprawie nic nie ustalił. Czekam .

  Minęło piętnaście minut i zabrzmiał dźwięk melodii z telefonu. Dziennikarz z Gliwic powiadamia mnie o tym ,że Tadeusz Pol jako chirurg pracował w Szpitalu Miejskim w Gliwicach , obecnie jest na emeryturze. Rozmówca poprosił mnie jeszcze o cierpliwość gdyż istniała szansa na uzyskanie numeru kontaktowego do Pana Tadeusza. Kolejnych kilka minut i dostaje numer telefonu, dzwonię.

  W słuchawce słyszę głos starszego już przecież Pana. Przedstawiam się i wyjaśniam w jakiej sprawie dzwonię . Rozmówca jest zaskoczony ,ale jednak także zaciekawiony . Opowiedziałem co robię , dlaczego pisze blog i jak dotarliśmy do informacji o jego ojcu . Powiadomił nas także o tym ,że w Warszawie jest jeszcze jego i informacje o naszej rozmowie jak i o blogu przekaże. rozmówca obiecał ,ze przejrzy swoje archiwalia i poszuka materiałów dotyczących radzanowskich czasów rodziny Polów.

   Podziękowałem za ciekawą rozmowę i w duchu dobrze wykonanej pracy , naładowany nowa energia wiedziałem ,ze pisania nie mogę odłożyć. Przez kolejne kilka tygodni nastała cisza w sprawie dawnego zasłużonego kierownika i budowniczego szkoły w Radzanowie . Wieczorny dźwięk telefonu , nieznany , niezapisany numer . Odbieram. Rozmówca przedstawia się – Juliusz Pol z Warszawy. W ten sposób rozpoczęliśmy kilkuminutową rozmowę o przeszłości Radzanowa nad Wkrą i związanej z nim rodzinie Polów.

  Piszemy więc dalej o minionych latach naszej miejscowości i o osobach , które były związane z nią i najbliższą okolicą . Koleina historia już się piszę . Odezwała się do mnie Pani Monika mieszkająca we Francji , której przodkowie pochodzili z Kalasantowa w naszej parafii. Jednak jest to opowieść na kolejny artykuł.