Morris Abraham Cohen (Moszek Abram Miączyn) . Z Radzanowa do chińskiej armii

Morris Abraham Cohen (Moszek Abram Miączyn) . Z Radzanowa do chińskiej armii

W artykule z 16 października ub. r. pisaliśmy o historii straży pożarnej w Radzanowie. Jeden fragment zwrócił moją uwagę:

        ,,Po zajęciu terenów byłego Królestwa Polskiego przez Niemców, mimo okupacji kraju życie społeczne toczyło się dalej, a władze okupacyjne w sprawach pożarnictwa i zabezpieczenia przeciwpożarowego nie czyniły przeszkód. Dlatego podczas odbudowy po zniszczeniach związanych z przejściem frontu postanowiono w 1915 roku wybudować i wyposażyć remizę dla strażaków. Przy wsparciu dziedzica z Ratowa – Henryka Konica pozyskano działkę od Icka Miączyna, obywatela Radzanowa, na której wybudowano remizę.”

 

     W moim opowiadaniu zajmę się szczególnie rodziną żydowską o nazwisku „Miączyn”, co jest związane ze znanymi nam miejscowościami na trasie Radzanów-Mława. Znany jest fakt, że podczas przyjmowania nazwisk w XVIII wieku Polacy przyjmowali nazwiska od wykonywanego zawodu: Rybacki – od rybaka, Kowalski – od kowala, Młynarski – od młynarza, itp., zaś Żydzi często przyjmowali nazwisko od miejscowości, z której pochodzili. Wymieniony wyżej Konic, to nazwisko pochodzące od Konitz – Chojnice, położone w Borach Tucholskich . Tak więc, Icek Miączyn, który sprzedał swoją działkę pod remizę, pochodził z rodziny mieszkającej pierwotnie w Miączynie. Wiadomo, że Miączyn Mały i Miączyn Duży leżały w dobrach szreńskich (także w parafii Szreńsk). Znany jest fakt, że żona właściciela Radzanowa – Józefa Niszczyckiego – Dorota z domu Karczewska, córka pisarza w Czersku, w 1765 r., przywilejem wydanym w dniu 5 czerwca, sprowadziła do Radzanowa Żydów, wygnanych ze Szreńska, a zapewne także i z Miączyna.

W ten sposób znaleźli się w Radzanowie Żydzi o tym nazwisku.

Nie tylko sprzedanie działki pod remizę upamiętniło w historii Radzanowa rodzinę Miączynów. Jest jeszcze jedna historia, którą postaram się opisać, znacznie szersza, bo o Radzanowie mówi się w świecie. Dotyczy ona „łowcy przygód”, urodzonego w naszej miejscowości.

Pod koniec XIX wieku mieszkało w Radzanowie kilka rodzin Miączynów. Ród ten wywodził się z linii męskiej od samego Aarona i jego potomkowie zwani byli także aaronitami. Ponieważ Aaron był pierwszym arcykapłanem wyznaczonym przez Boga, następcy uważali się jako “pomazańców Pana” i uprawnieni byli do noszenia tytułu Kohen – kapłan.

Kilkakrotnie pisaliśmy o emigracji zarobkowej Polaków z naszego terenu do Ameryki Północnej i Południowej. Emigrowali także Żydzi, szukając lepszych warunków egzystencji. W niektórych opracowaniach historycznych mówi się o pogromach Żydów w dziewiętnastowiecznej Rosji. W Radzanowie żadnych pogromów nie było. Obydwie społeczności żyły obok siebie i wszystkim „się nie przelewało”. Co odważniejsi wyruszali w poszukiwania „chleba” w pierwszej kolejności. Jeden z przedstawicieli rodziny Miączynów wyjechał do Liverpoolu i tam założył fabrykę krawiecką. Jego brat – Józef Lejb, był krawcem w Radzanowie. Żona Sheindel zajmowała się domem i dwójką dzieci. Jednym z nich był Mojsze Abraham, młodszy od siostry – Róży. Urodził się w 3 sierpnia 1887 roku. Brat w Anglii nalegał, aby rodzina przyjechała do niego. Chciał zapewne mieć tanią siłę roboczą do pracy w swojej fabryce. Pierwszy wyjechał ojciec. Kiedy zarobił trochę „grosza”, przysłał rodzinie na podróż. Do Liverpoolu wyjechali w 1889 roku. Mieszkali przy Umberton Street. Ponieważ nazwisko „Miączyn” było trudne do wymówienia, Józef zmienił je na Cohen. Gdy młody Moszek był dużym dzieckiem, zaczęły się kłopoty. Zamiast chodzić do szkoły wolał grać w karty i wagarować. W wieku dziesięciu lat został drobnym złodziejaszkiem, kieszonkowcem. Wszedł w biznesowe porozumienie z wędrownym szklarzem, na rzecz którego wybijał okna, naprawiane następnie za opłatą przez tegoż szklarza. Miał sprawę w sądzie dla nieletnich i wysłany został do zakładu poprawczego (szkoły specjalnej) prowadzonego dla trudnej młodzieży w londyńskiej dzielnicy East End. Przebywał tam przez pięć lat. W 1905 roku powrócił do rodziny, która nie wiedziała co z nim począć. W końcu zdecydowano wysłać go do Kanady, do przyjaciela ojca, Abie Hyamsa, który miał farmę w Saskatchewan.

          Abie nie chciał go i wysłał do sąsiada, gdzie zaprzyjaźnił się z Bobby Clarkiem. Ten nauczył go strzelać z pistoletu, a także udoskonalił jego umiejętności karciane. Morris, bo takie miał odtąd imię, był dobrym uczniem. Spędził kilka następnych lat jako karciarz wśród Chińczyków, których dziesiątki tysięcy pracowało jako tania siła robocza przy budowie kolei Canadian Pacific. W nieprzewidzianej sytuacji przybył na ratunek chińskiego człowieka, który został pobity przez białego. Jego nazwisko rozprzestrzeniło się w chińskiej społeczności w Edmonton tak bardzo, że stał się arbitrem w sporach i został wpisany jako Rzecznik przysięgły chińskich robotników. Jego nazwisko zdobyło popularność do tego stopnia, że zainteresował się nim Dr Sun Yat Sen, przywódca Ruchu Rewolucyjnego w Chinach, a później pierwszy prezydent Chin, który był w Kanadzie, aby zebrać fundusze na jego ruch rewolucyjny. Według własnej historii Morris został ochroniarzem Suna i nabywcą uzbrojenia dla rewolucjonistów w Chinach.

 cohen2

 

Morris Abraham Cohen (Moszek Abram Miączyn). Źródło: Archiwum Wojewódzkie Alberta.

 

      Kiedy Sun powrócił do Chin, Morris stał się sprzedawcą nieruchomości w czasie boomu ziemi w zachodniej Kanadzie. Przeprowadził wiele udanych transakcji, co pozwoliło mu zdobyć małą fortunę. Następnie udał się na krótko do Anglii, aby zobaczyć swoją rodzinę. Kupił im nowy dom w Tredegar Square i wrócił do Kanady. Prowadził różne przedsiębiorstwa, niektóre legalnie, aż wybuchła wojna światowa i Cohen został sierżantem w kanadyjskich wojskach inżynieryjnych. Wysłany został do Francji, gdzie po przystąpieniu Chin do wojny, dowodził przy budowie kolei przez Chińczyków. Po wojnie został zdemobilizowany i powrócił do branży nieruchomości w Kanadzie. Boom się jednak skończył. Morris wrócił do gry w pokera. W swoim hazardzie był zwykle o krok poza prawem. Tymczasem nadal trzymał bliski kontakt z lokalną społecznością chińską w Edmonton, którą reprezentował w kontaktach z władzami. Stał się członkiem partii dr Suna, również został członkiem tajnej organizacji Tong, w obu przypadkach jako jedyny nie-chińczyk. Pozostawał w kontakcie z Sunem, czekając na okazję. Okazja nadarzyła się w 1922 roku, kiedy Nord Construction Company, chciała budować kolej w Chinach i potrzebny był człowiek do prowadzenia rozmów. Morris pasował idealnie i popłynął do Chin. Wkrótce nawiązał kontakt z ugrupowaniem Sun Yad Sena, i został zatrudniony jako jego ochroniarz. Transakcja kolejowa nie wypaliła, ale Morris został urzędnikiem w Chinach. Dostał także stopień pułkownika, szkolił służby ochroniarskie. Brał udział w tworzeniu pierwszej Akademii Wojskowej w Chinach. W tym czasie po raz pierwszy spotkał się z Czou En Laiem, późniejszym ministrem spraw zagranicznych i Mao Tse Tungiem. Cohen przebywał w Chinach przez całe lata trzydzieste i początek lat czterdziestych. Pomimo jego szorstkiej natury był bardzo lojalny wobec Suna, którego uważał za postać „ojca narodu”. Jego uczciwość, lojalność i poświęcenie mogły być zaskoczeniem dla tych, którzy znali jego wcześniejsze awanturnicze życie. Prowadził wiele delikatnych misji dla Suna, a po jego śmierci w 1925 roku – dla Czang Kaj-szeka. W 1930 roku stał się głównym decydującym w sprawie zakupów uzbrojenia dla Chin. Z każdej transakcji dostawał 4-5%, ale nigdy nie był w stanie utrzymać żadnych pieniędzy. Posiadał dwie posiadłości w Kantonie i Szanghaju. Jego gospodynią była piękna chińska aktorka o nazwie Butterfly Wu. 

W 1935 r. został awansowany do stopnia generała. Nazywany był generałem „drugi pistolet” (Two-Gun) rewolucji chińskiej.

Morris był w Hongkongu, gdy w 1941 roku wkroczyli Japończycy. Szczególnie jego chcieli uchwycić po tym, jak spowodował zniszczenie ich magazynów gazu trującego w Mandżurii w 1936 roku. Został internowany w obozie Stanley. Wkrótce, w 1942 roku  wydalono go do Kanady.

Po zakończeniu wojny często odwiedzał Anglię. Zawsze przyjeżdżał obładowany prezentami; były to rzeczy, które były niedostępne w powojennej Anglii – pończochy nylonowe, papierosy, cygara, whisky, czekoladki. Ożenił się z Judith Clarke w Montrealu, atrakcyjną kobietą żydowskiego pochodzenia, ale małżeństwo nie trwało długo. Judyta powiedziała, że ​​nie zdawała sobie sprawy, że zawarł małżeństwo nie z nią, ale z Chinami. Morrisa nigdy nie było w domu.

W 1945 r. został wezwany do San Francisco, gdzie odbywała się konferencja, która doprowadziła do powstania ONZ. Delegacja żydowska, kierowana przez rabina dr Israela Goldsteina była tam obecna w celu zabezpieczenia ​​interesów żydowskich w Palestynie. Rolą Cohena było przekonanie delegacji chińskiej do zmiany nieprzychylnego stanowiska w sprawie oficjalnego uznania ruchu syjonistycznego w Palestynie. Gdy Morris przybył na konferencję, był witany i serdecznie przyjęty przez chińskiego ambasadora dr Wellingtona Koo. Udał się od razu do szefa delegacji chińskiej, generała Wu i z kieszeni płaszcza, jak królika z kapelusza, wyciągnął artykuł z gazety autorstwa Sun Yad Sena, napisany w 1924 roku, wspierającego ruch syjonistyczny. Pokazał to Wu, którego poznał w Chinach, co z kolei spowodowało, że delegacja zagłosowała za artykułem 80-ym rezolucji. Było to istotne dla uznania ruchu yishuv w Palestynie.

W 1961 r. przeniósł się z Nowej Zelandii do Izraela. W końcu wrócił do Anglii. Mieszkał w domu swojej siostry w Manchesterze. Podróżował do i z Chin oraz Tajwanu. Był jednym z niewielu ludzi, witamy w obu skłóconych miejscach. Był agentem firmy Rolls-Royce produkującej silniki lotnicze w kontaktach firmy z Chińską Republiką Ludową.

Zmarł nagle 7 września 1970 roku, w wieku 83 lat. Pochowany został na cmentarzu żydowskim w Salford, w Manchester (Wielka Brytania).

 miaczyn_nagrobek

 

Nagrobek  Morrisa Abrahama Cohena w Salford, Manchester (UK)

 

      Moszek Miączyn urodzony w Radzanowie, znany oficjalnie jako Morris Abraham Cohen, był postacią niecodzienną. Nie chełpił się swoim pochodzeniem, bo w Radzanowie spędził tylko dwa lata swego niemowlęcego życia. Dlatego też, niewiele osób może kojarzyć jego nazwisko  z naszą miejscowością.

 

Opracował:

Waldemar Piotrowski

POLICHROMIA KOŚCIOŁA W RADZANOWIE. ETAP II.

POLICHROMIA KOŚCIOŁA W RADZANOWIE. ETAP II.

11998431_924107540989993_962439743_n

 

W 1978 r. proboszczem parafii Radzanów został Ks. Kan. Henryk Mazurowski. Tym samym, powrócił do Radzanowa po 16-u latach pełnienia posługi kapłańskiej w Ciemniewku. Drugi okres jego pobytu, to liczne prace nacechowane dbałością o stan duchowy i materialny parafii. Efektem pracy duszpasterskiej były m.in. powołania do kapłaństwa, których podczas posługi księdza kanonika zrodziło się siedem. Prace materialne, to m.in. kapitalny remont świątyni obejmujący odwodnienie budowli, budowę kaplicy przedpogrzebowej w podziemiach, zbicie tynków zewnętrznych i położenie nowych, wstawienie witraży, przebudowę kopuły świątyni z drewniano-trzcinowej na żelbetonową, wymianę instalacji elektrycznej, odnowienie polichromii kościoła oraz pokrycie dachu kościoła blachą cynkową. Staraniem ks. kanonika powiększono też i częściowo ogrodzono cmentarz grzebalny, wybudowano pomnik Chrystusa Króla Wszechświata przy rynku oraz wykonano schody do kościoła i chodnik wokół świątyni (ostatnio wymienione na granitowe). Z inicjatywy Ks. Mazurowskiego została także wykonana nowa srebrna sukienka dla wizerunku Matki Bożej w ołtarzu głównym, która w latach siedemdziesiątych została skradziona.

W tym odcinku bloga opiszemy drugi etap malowania kościoła, który wymuszony był najpierw wymianą kopuły drewnianej na żelbetonową.

Na początku lat osiemdziesiątych drewniana kopuła przedstawiała sobą stan zagrożenia zawaleniem. Przez pięćdziesiąt lat uległa sporym ubytkom spowodowanym kornikami i niebezpieczne było wchodzenie na nią przy wykonywaniu różnych prac dekoracyjnych. Dlatego też proboszcz zdecydował się przeprowadzić poważny remont kopuły. Do wykonania projektu wymiany kopuły z drewnianej na żelbetonową  zaangażowana została grupa doktorantów Politechniki Warszawskiej. Przygotowana została dokumentacja, obejmująca projekt wykonania szalunku (wcześniej zbudowania słupów wspierających, umieszczonych co pół metra), szalunku kopuły, wykonania zbrojenia i wreszcie – zalania kopuły masą betonu. Wykonania tego zadania podjęła się firma budowlana z Warszawy, której głównym majstrem był niejaki pan Jan Badziura. Firma ta w międzyczasie wykonywała poprawki reklamacyjne przy budowie cukrowni w Glinojecku. Ks. Mazurowski wspominał, że do Warszawy w celu zawarcia umowy z ekipą pana Badziury pojechali oprócz niego z Rady Parafialnej Wincenty Kalman, Jan Witkowski i Irena Pietrzak. Za całościowe wykonanie sklepienia zapłacono 1 milion 200 tysięcy złotych.

Po zdjęciu szalunku, kopułę tynkowała firma znanego nam Pana Zbyszka  Dąbrowskiego z Bieżan. Wygładzone zostały nierówności i kopuła nabrała kulistego kształtu.

Po wykonaniu tych czynności, przystąpili do pracy artyści malarze. Drugi etap malowania kościoła miał miejsce w 1985 roku. Jednak między 1960 a 1985 rokiem minęło ćwierć wieku. Nie żyli już Władysław i Kazimierz Drapiewscy oraz Henryk Dzierżanowski. Na szczęście wnuk Leona Drapiewskiego, Tomasz Zywert i jego żona – Maria (z domu Piechota, ur. w 1959) byli absolwentami Akademii Sztuk Pięknych i zajmowali się malowaniem sakralnym. Zgodzili się wykonać nową polichromię i odświeżyć obrazy namalowane wcześniej. Odświeżone zostały: obraz nad ołtarzem wielkim oraz cztery obrazy namalowane poprzednio na ołtarzami bocznymi. Natomiast pozostałe polichromie, które istnieją obecnie, są malowane na nowo. I tak, czterej Ojcowie Kościoła namalowani zostali według starego projektu, ale żywszymi kolorami i na nowym tle, zbliżonym bardziej do podobnych obrazów w Katedrze w Płocku.

 zdj_1

 

Odnowiony obraz nad ołtarzem wielkim i nad ołtarzami bocznymi oraz nowa polichromia, stan współczesny.

 

Na nowo wymalowana została kopuła i pozostałe sklepienie rozciągające się w kierunku chóru. Zmieszczone zostały na sklepieniu dwa anioły (zdjęcia poniżej) i kilka główek anielskich. Sklepienie malowała Maria Zywert, która miała dar łatwego przedstawiania twarzy ludzkich. Twarze aniołów przedstawiają twarze dziewczynek radzanowskich. 

 

 zdj_2

 

 

zdj_3

 

 

Nowe malowanie sklepienia z twarzami aniołów przedstawiających twarze dziewczynek radzanowskich.

 

 

Zmieniono także wszelkie motywy dekoracyjne, ornamenty i paskowanie, a także wymalowano wnęki i półkolumny.

Do malowania użyto takich samych farb keimowskich, zakupionych w Niemczech. Historia ich zakupu jest niecodzienna i świadczy o niezwykłym zaangażowaniu i hojności Ks. Mazurowskiego. Kiedy znalazł się w klinice kardiologicznej w Niemczech dla poddania się tam operacji, finansowanej przez Fundację „Kirche in Not” (Kościół w Potrzebie), opiekunem jego był Ks. Warecki – prezes oddziału Fundacji. Przed wyjazdem księdza proboszcza do Polski po okresie rekonwalescencji, Ks. Warecki podjął go obiadem i przekazał na przyszłe intencje mszalne pewną kwotę marek zachodnio-niemieckich. I wówczas Ks. Mazurowski zaproponował, ażeby te pieniądze pozostały na opłacenie farb. A msze i tak zostaną odprawione. Tak się też stało. Rachunek za farby został uregulowany na miejscu.

W ten sposób dokonał się drugi etap malowania radzanowskiej świątyni, z której możemy się dzisiaj cieszyć.

Podobnie jak w pierwszym odcinku o malowaniu kościoła, dziękuję Księdzu Kanonikowi Henrykowi Mazurowskiemu za wspomnienia, bez których nie byłoby tego opowiadania.

 

 

Opracował : Waldemar Piotrowski

Stanisław Pol. Post Scriptum

Stanisław Pol. Postscriptum

8Szkoła w Radzanowie . Lata 50 te XX wieku.

  Po raz kolejny  życie pokazało,ze  regionalista musi być czasami detektywem – historykiem . W ostatnim czasie publikowaliśmy na blogu artykuł Waldemara Piotrowskiego ,,Przyczynek do historii szkoły radzanowskiej. Stanisław Pol”  dotyczyło on postaci przedwojennego kierownika szkoły w Radzanowie . Nasi czytelnicy i tym razem nas nie zawiedli. Otrzymaliśmy w komentarzu wiadomość od Pani Joanny Turowskiej – tu pragnę jej serdecznie podziękować – o synach Stanisława Pola , Tadeuszu i Juliuszu. Z uzyskanych informacji wiedzieliśmy ,że jeden zamieszkiwał w Warszawie , a drugi w Gliwicach . Pierwszy był inżynierem , drugi lekarzem.

Po chwili zastanowienia i, wpadam na logiczny pomysł. Warszawa odpadła ze względu na obszar poszukiwania ,Gliwice były bardziej realne. W internecie wyszukałem kontakt do lokalnej gazety i jej redaktora naczelnego. Przecież jeśli chodzi o lekarza chirurga jakieś informacje poprzez dziennikarzy można będzie ustalić.

  Chwyciłem za telefon i wybiłem numer. Po drugiej stronie rozmówca z Nowiny  Gliwickich , gdy mnie wysłuchał w jakiej sprawie dzwonię zainteresował  się . Nie obiecywał zbyt wiele , powiedział tylko ,że jeśli nie zadzwoni w przeciągu godziny to oznaczać będzie,  iż w tej sprawie nic nie ustalił. Czekam .

  Minęło piętnaście minut i zabrzmiał dźwięk melodii z telefonu. Dziennikarz z Gliwic powiadamia mnie o tym ,że Tadeusz Pol jako chirurg pracował w Szpitalu Miejskim w Gliwicach , obecnie jest na emeryturze. Rozmówca poprosił mnie jeszcze o cierpliwość gdyż istniała szansa na uzyskanie numeru kontaktowego do Pana Tadeusza. Kolejnych kilka minut i dostaje numer telefonu, dzwonię.

  W słuchawce słyszę głos starszego już przecież Pana. Przedstawiam się i wyjaśniam w jakiej sprawie dzwonię . Rozmówca jest zaskoczony ,ale jednak także zaciekawiony . Opowiedziałem co robię , dlaczego pisze blog i jak dotarliśmy do informacji o jego ojcu . Powiadomił nas także o tym ,że w Warszawie jest jeszcze jego i informacje o naszej rozmowie jak i o blogu przekaże. rozmówca obiecał ,ze przejrzy swoje archiwalia i poszuka materiałów dotyczących radzanowskich czasów rodziny Polów.

   Podziękowałem za ciekawą rozmowę i w duchu dobrze wykonanej pracy , naładowany nowa energia wiedziałem ,ze pisania nie mogę odłożyć. Przez kolejne kilka tygodni nastała cisza w sprawie dawnego zasłużonego kierownika i budowniczego szkoły w Radzanowie . Wieczorny dźwięk telefonu , nieznany , niezapisany numer . Odbieram. Rozmówca przedstawia się – Juliusz Pol z Warszawy. W ten sposób rozpoczęliśmy kilkuminutową rozmowę o przeszłości Radzanowa nad Wkrą i związanej z nim rodzinie Polów.

  Piszemy więc dalej o minionych latach naszej miejscowości i o osobach , które były związane z nią i najbliższą okolicą . Koleina historia już się piszę . Odezwała się do mnie Pani Monika mieszkająca we Francji , której przodkowie pochodzili z Kalasantowa w naszej parafii. Jednak jest to opowieść na kolejny artykuł.

 

 

 

 

Ksiądz Ludwik Kraszewski – proboszcz parafii Radzanów

KSIĄDZ LUDWIK KRASZEWSKI

(1835-1902)

 

ks_kraszewski_2 

Grób ks. Ludwika Kraszewskiego na cmentarzu parafialnym, widok współczesny

 

     W dawniejszych czasach groby kapłanów sytuowane były odmiennie od grobów parafian. Pamiętam dobrze, gdy wszystkie groby „patrzyły” w kierunku kościoła, a groby duchownych – na południe. Obecnie już ten dobry zwyczaj nie funkcjonuje. Na fotografii współczesnej, zamieszczonej powyżej, pokazujemy grób z obeliskiem kamiennym znajdujący się na naszym cmentarzu parafialnym naprzeciwko pierwszej furtki (furtka na szczycie od strony Radzanowa funkcjonuje od niedawna). Grób jest zadbany, rosną kwiaty i zapalany jest znicz. Jednak na obelisku nie udaje się odczytać żadnych napisów. Kamień, z którego wykonany jest obelisk, uległ erozji. Woda, dostająca się pomiędzy drobinki, rozsadzała je podczas zamarzania i napis wgłębny zatarł się zupełnie.

Czyj więc grób znajduje się w tym miejscu? Spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie.

Pewnej wskazówki do rozwiązania problemu dostarcza wypowiedź ks. Józefa Jagodzińskiego, który pisał:

      Ks. Ludwik Kraszewski, który w pracy swojej specjalnie się nie zarysował, bo przybył do Radzanowa, jako starzec schorowany. … Na kilka lat  przed śmiercią opuścił nawet plebanię, pozostawiając ją ks. administratorowi, sam zaś przeniósł się do organistówki, gdzie zakończył życie. Pochowany na cmentarzu grzebalnym vis a vis pierwszej bramki od Radzanowa przy wysokim zrujnowanym krzyżu.

Postaramy się przedstawić bliżej sylwetkę księdza Ludwika Kraszewskiego.

   Urodził się w 1835 roku we wsi Proboszczewice w powiecie płońskim (gmina Joniec) w rodzinie Wawrzyńca i Tekli małżonków Kraszewskich. Uczył się w seminarium duchownym w Płocku i przed wybuchem Powstania Styczniowego w 1863 roku pełnił obowiązki proboszcza w Bobrownikach w powiecie lipnowskim. Ludność tego terenu aktywnie poparła powstanie. Powstańcom także bardzo pomagał ks. Kraszewski.

    W dostępnej literaturze poświęconej uczestnikom Powstania Styczniowego wymieniany jest kilkakrotnie w książce pod redakcją M. Krajewskiego, Z krwi Waszej posiew wolności. Ludzie i miejsca powstania styczniowego na ziemi dobrzyńskiej (Dobrzyńskie Towarzystwo Naukowe, Rypin 2013). Po stłumieniu Powstania nasiliły się szykany wobec duchownego przez władze zaborcze, w tym przez władze gubernialne. W rozdziale Powstanie styczniowe w Bobrownikach wspomnianej książki Wojciech Buller pisał (str. 336-7):

   Jeszcze cztery lata po jego wybuchu 16 sierpnia 1867 r. naczelnik żandarmerii guberni płockiej donosił cywilnemu gubernatorowi płockiemu, że administrator parafii bobrownickiej, ks. Ludwik Kraszewski w latach 1863-64 utrzymywał stosunki z powstańcami i ciąży na nim podejrzenie, że pomagał im zabrać pieniądze rządowe z magistratu.  

   Jednak dowodów na to nie udało się znaleźć. Dodatkowo ks. Kraszewski bojkotował nakaz władz carskich z 1869 r. prowadzenia ksiąg stanu cywilnego wyłącznie w języku rosyjskim. Doprowadziło to do przeniesienia księdza w 1872 roku z Bobrownik do parafii Piski w powiecie ostrołęckim. Następnie przeniesiony został w lipcu 1893 roku do Radzanowa nad Wkrą. Miał wówczas 58 lat.

 podpis_kraszewski

 

Faksimile podpisu ks. Ludwika Kraszewskiego w księgach parafialnych radzanowskich

 

   W lipcu 1900 roku administrację parafii radzanowskiej objął ks. Teodor Babich (1872-1940), który zastąpił chorego proboszcza.

   Ks. Ludwik Kraszewski zmarł w Radzanowie 9 lipca 1902 r. w wieku 67 lat. Świadkiem jego zgonu był faktycznie ówczesny organista Antoni Radzikowski. Niewątpliwy wpływ na życie i zdrowie księdza miały szykany popowstaniowe zaborcy.

   Postać Księdza Kraszewskiego rozszerza listę osób biorących udział w Powstaniu Styczniowym, znajdujących miejsce „wiecznego spoczynku” na naszym cmentarzu.  

 

Waldemar Piotrowski