Powojenny Radzanów . Kronika parafii cz. 35.

        Powojenny Radzanów . Kronika parafii cz. 35.

   Ks. Praszyński następnego dnia udał się do  Płocka chcąc obadać, jakie będą dalsze posunięcia Kurii. Przywiózł mi nominacje na plebana i dziekana do Rypina. Byłem w Rypinie nie podobała mi się ta placówka – licha plebania , brak budynków i właściwego podwórza, brak ogrodu, nadto warunki doby wojennej na terenie Rypina istniejące, wcale mnie nie pociągały. Z drugiej strony , widząc i doznający tyle serdeczności ze strony swych parafian, postanowiłem pozostać w Radzanowie. Ku wielkiemu niezadowoleniu Kurii , ale ku zadowoleniu swemu, pozostałem na dotychczasowej placówce. Ks. Praszyński bardzo niezadowolony z takiego obrotu sprawy, przeszedł na stanowisko proboszcza do Bonisławia , dekanatu płockiego.  Rozpocząłem prace w parafii. Nie mogła ona być intensywna, bo choroba przeszkadzała moim zamierzeniom. Wyjazdy do lekarzy , przymusowy wypoczynek, z racji choroby serca, wiele przeszkadzało w realizacji projektów. Nadto i ta serdeczność parafian i to powitanie tak gorące, okazały się przysłowiowym ogniem słomianym. Kościół przepełniony w chwili mego przyjazdu, powoli stawał się bardziej pustym, nie pomogły prośby, nawoływania i łajania, parafianie radzanowscy zaczynają odzwyczajać się od uczęszczania do kościoła, od przyjmowania sakramentów świętych! Dziwna scena! Gdy wróg nie pozwalał przychodzić do kościoła, płacono mandaty karne, jednakowoż na nabożeństwa uczęszczano – teraz mandatów karnych nie płaca należałoby okazać wdzięczność P. Bogu., kościoły nasze świecą pustkami. Teraz należało by karać mandatami tych co do kościoła nie przychodzą. Smutne to, ale niestety prawdziwe. Parafianie pragnęli upamiętnić chwilę wyzwolenia spod przemocy hitlerowskiej, wystawili piękna figurę na cmentarzu przykościelnym. Osoba P. Jezusa dźwigającego krzyż była przeznaczona na pomnik dla księży spoczywających na miejscowym cmentarzu, dostosowałem się jednakowoż do życzenia parafian. Kamień sam piękny stał dawniej na rynku naszej osady , przeznaczony  w czasie pierwszej wojny dla Hindenburga, za czasów polskich stał się pomnikiem dla Marszałka Piłsudskiego , znów w czasie wojny rozebrany przez Niemców, po ich odejściu, za zezwoleniem zarządu gminnego, przeznaczony na figurę. Na bloku kamiennym wyryto rok rozpoczęcia wojny z Niemcami , rok opuszczenia Polski przez Niemców, a jeszcze jest miejsce na trzecia datę.

Ps. Data odzyskania wolności z pod okupacji sowieckiej niestety do dziś nie została wyryta.

Koniec okupacji i powrót ks. proboszcza. Kronika parafii cz.34.

Koniec okupacji i powrót ks. proboszcza. Kronika parafii cz.34.

 

 Nadszedł dzień 18 stycznia 1945 roku. Potęga niemiecka  stała się krucha, pod naporem ze wschodu Czerwonej Armii, z zachodu Anglii i Ameryki.  Niemcy odstępowali terytoria zajęte pozostawiając wszędzie wiele sprzętu wojennego, żołnierza swego branego do niewoli, morze trupów. Dowiedziałem się z radia rosyjskiego, że 18 stycznia został wzięty ,, garodok Radzanów”( pisane po rosyjsku). Żyłem tylko myślą powrotu do swojej parafii. Trudna to była sprawa, bo przemarsz wojsk utrudniało podróżowanie, a o podróży koleją trudno było myśleć – wszędzie tory pozrywane, mosty poniszczone, Tunel koło Miechowa zasypany. Trzeba było myśleć o lokomocji konnej. Klasztor okazał wiele serca, wczuwał się w pozycję proboszcza jak najprędzej pragnącego przybyć do swojej parafii i ofiarował konie, wóz  i furmana , aby mógł się wybrać do swych ,,pieleszy” .

      17 lutego 1945 r opuściłem gościnne Imbrachimowice , gdzie doznałem tyle serca i wyruszyłem poprzez Miechów, Jędrzejów, Kielce, Radom, Warszawę, Radzymin, Wyszków, Pułtusk, Ciechanów, Glinojeck, Unieck do Radzanowa. Dnia 27 lutego wieczorem stanąłem w Radzanowie. Powitanie było bardzo serdeczne, mogę powiedzieć ,że przez czas pobytu swego w parafii  , a więc przez lat 16 nie doznałem tyle   serdeczności, ile  mi okazano ów dla mnie  pamiętny dzień. Poczynając od Chądzyn, musiałem ustawicznie się zatrzymywać, z  każdym witać ! nawet Gradzanowo okazało mi wiele, wiele serdeczności. Przybyłem o godzinie 8 wieczorem, ludność dowiedziawszy się o tym […..] przyśpieszyła na plebanie, aby powitać swego proboszcza. Niektórzy wiedząc ,że jadę szosą od
Gradzanowa Kościelnego , wyszli na moje spotkanie aż do Gradzanowa. Naturalnie na próżno bo pojrzy jechałem od strony Uniecka 
przez Gradzanowo Bęskie . Ks. wikariusz Praszyński przyjął mnie bardzo serdecznie . Dowiedziałem się o tym, ze przy zajęciu Radzanowa, nie było ofiar, nie zniszczono miasteczka, ani tez wiosek w parafii, kontentowałem się zachowaniem mostów i to nie zdążono wysadzić w powietrze bardzo przez wojnę nadwątlonego nowego mostu, łączącego nasza osadę z Radzanówkiem.

Okupacyjne losy ks.proboszcza Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 33.

 

Okupacyjne losy ks.proboszcza Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 33.

         Na Święta Bożego Narodzenia wyjechałem do rodziny w Lipnowskie., chcąc święta te spędzić w kółku rodzinnym , a z drugiej strony ukarać parafian. Po świętach powróciłem do Radzanowa. Zamieszkałem w tylnej części plebani , bo frontowa stronę zajęła żandarmeria.  Dnia 29 grudnia 1939 roku po raz pierwszy zawieszono flagę hitlerowską . Żandarmeria stopniowo poczynała mnie usuwać z plebanii , początkowo front zajęto, później stołowy pokój i sypialny , a wreszcie w lutym usunięto mnie zupełnie z plebanii. Ponieważ byłem więźniem , ustawicznie żandarmeria mnie obserwowała , byłem pod jej dozorem . Znałem tylko drogę do kościoła i na cmentarz grzebalny. Męka stanowiło ustawienie […..] Komendant żandarmerii Pigl śledził mnie ustawicznie . Wreszcie jeden z jego
podkomendnych Ludwik Kępka , żandarm ostrzegł mnie , iż jestem wciągnięty na listę,  tych których , gdy zajdzie
potrzeba aresztować będą. Nie było innego wyjścia trzeba było opuścić parafię. Zleciwszy zarząd parafii księdzu Praszyńskiemu , wikariuszowi, wziąwszy urlop zdrowotny, i powiadomiwszy ks. dziekana Henryka Lipkę ,proboszcza z Wyszyn  o swoim postanowieniu. Stamtąd jadę do Pomiechowa i przez ,, zieloną granice” dostałem się do Warszawy, po 3 miesiącach pobytu w stolicy, zaproszony przez J. E. Bp. Kaczmarka , wybrałem się do diecezji kieleckiej, osiadłem w Imbramowicach jako kapelan Sióstr
Norbertanek. Tam byłem 3 ½ roku, otoczony życzliwością siostrzyczek , jednakowoż myślą i sercem byłem na Mazowszu. 
Od czasu do czasu dochodziło do mnie echo tego, co się dzieje w diecezji,co się dzieje w Radzanowie. Korespondowałem pod pseudonimem  z Czcigodnym ks. kanonikiem Kośniewskim , proboszczem Szreńskim.

Aresztowanie ks. Jagodzińskiego . Kronika parafii cz.32.

     Aresztowanie ks. Jagodzińskiego . Kronika parafii cz.32.

 Rynek z wieży kościoła 1

       Zdziwiłem się , gdy mi zarzucono takie czyny których nie popełniłem. W moje usta wkładano takie słowa , których nie wypowiedziałem . Pomimo wszystko zostałem zaaresztowany. Autem wraz z żandarmeryjna eskorta wybraliśmy się do
Ratowa, tam właśnie zaaresztowano właściciela majątku p. inżyniera Tadeusza Kunica. Przewieziono nas do Mławy , osadzono w więzieniu. Innych trzymają na pewien czas wziętych z parafii ( obawiają się 11 listopada)  skoszarowano w salach gmachu policyjnym i w wkrótce ich wypuszczono . Mnie zaś sądzone było siedzieć 6 tygodni. W więzieniu zetknąłem się z różnymi ludźmi z różnych stron naszego powiatu  pochodzącymi. Zdziwiłem się niezmiernie , gdy policja , której byliśmy oddani pod opiekę , całkiem ludzką stosowała metodę. Nie wszyscy byli tego pokroju , ale poważna część  widziała w nas ludzi , którzy cierpią za sprawę szlachetna. Pochodzili oni z Tylży stąd zapewne liberalne poglądy. Jeden z policjantów Johan Surau specjalnie zachęcał do śpiewania hymnu narodowego, to tez 11 listopada więzienie drżało od śpiewów patriotycznych. Policjant ten w czasie śpiewu hymnu narodowego , stawał na baczność , a później w rozmowie ze mną stwierdza poważnie :           ,,Panie proboszczu , ciało można zakuć w kajdany ale duha nie” . W ogóle znaczyć mogę ,że ów Johan Surau oraz Alfred Jucas ustosunkowali się do nas bardzo przychylnie. Nie byli oni hitlerowcami  to wiele znaczyło. Johan Surau  był człowiekiem myślącym był to umysł nastawiony filozoficznie. Sam pracował nad sobą , dużo czytał, zaznajamiał się z różnymi kierunkami filozoficznymi , przestudiował myśli filozoficzne wszystkich narodów, znał też dział literatury naszej – często prowadziliśmy bardzo poważne dyskusje. Wieczorem zbieraliśmy się do jednej celi, naturalnie wtedy, gdy przypadała kolej dyżuru, wyżej wzmiankowanych, nieraz dwie godziny trwała  pogawędka ,dyskusje , śpiewy etc. A byli tam ludzie różnych stanowisk, ,  służący, gospodarze, nauczyciele, właściciele ziemscy, ja jeden przedstawiciel duchowieństwa. Wszyscy wtedy czuli się biscy sobie, wiadomo niedola łączy , nad wszystkimi wisiał miecz Damoklesa, wszystkich jutro było niepewne. Byliśmy bowiem
świadkami egzekucji, słychać było strzały świadczące o dokonywanych zbrodniach, wszyscy wtedy klęcząc odmawiali              ,, Wieczny odpoczynek” za duszę pomordowanych.  Specjalne starania o uwolnienie mnie z więzienia wszczął, mój najserdeczniejszy przyjaciel, ks. Henryk Lipka, proboszcz z Wyszyn . Próżne były starania , odpowiadano mu, że wszelkie czarne diabły zginać muszą, a on , to niby ja pierwszy. Ze smutkiem mi to zakomunikował. Przyszli później do celi i moi parafianie , chcąc się pożegnać ze mną  i uzyskać ostatnie błogosławieństwo od swego proboszcza . Przykra to była dla mnie chwila , ale trzeba było pogodzić się z losem . Mijały dni i tygodnie mej sprawy nie poruszono. Parafianie prowadza akcje , mającą na celu uwolnienie swego proboszcza , Wanda Zdunkiewicz , nauczycielka i Jan Witkowski z Radzanowa po
dwukroć  jeżdżą do prokuratury w Przasnyszu. Zebrano morze podpisów parafian , którzy byli gotowi stwierdzić przed przysięga ,że tego dnia byli w kościele na nabożeństwie , słuchali przemówienia, ale takiego ogłoszenia nie było . Józef R. sprawca mego nieszczęścia wkradł się do landratury i z płaczem odwołał swoje zeznania. Gotów był oddać swój majątek byleby tylko ratować proboszcza. Przejawia się charakterem oskarżyciela –  grunt dobry, ale chciwość, [………………..] bez posłuchu, przy tem ciemnota, zrobiły swoje. Mówiąc o swoim pobycie w więzieniu , nie mogę pominąć osoby drogiego mi Czcigodnego
ks. Kan. Ignacego Krajewskiego , proboszcza Wólki Mławskiej, który pomimo trudności , przysłał mi pościel, tak pożądano w murach więziennych. Badania specjalnej komisji sadowej wysłanej do Radzanowa, stwierdziły bezpodstawność oskarżenia.

20 grudnia późnym wieczorem przyjechałem do Radzanowa. Parafią w czasie mej nieobecności opiekował się wikariusz mój , ks. Aleksander Praszyński. 

Aresztowanie proboszcza Jagodzińskiego. Kronika parafii. cz.31.

 

Aresztowanie proboszcza Jagodzińskiego.

  ks.jag

 

 

     Cała ich uwaga była wytężona w tym kierunku. Zdarzyło się, że czy to z zemsty,   za[….] i wyzyskiwanie ubogiej ludności , czy tez z przypadku spłonęły budynki  najbogatszego gospodarza w parafii , Józefa R.[nazwisko znane autorowi] zamieszkałego w Zgliczynie Pobodzym. Człowiek ten nie przebierał w środkach by się wzbogacić, ciemny, nieumiejący czytać ani pisać ,będący w ustawicznych zatargach z sąsiadami. Otóż on nie szanując swej godności  Polaka, wybrał się do Ratowa do verwaltera prosząc go o pomoc w postaci słomy, czy tez paszy. Verwalter nakazał mu przybyć 11 listopada.  R. twierdził iż dnia tego przybyć nie może , gdyż jest to święto, ,,Jakie święto” pyta zirytowany Verwalter – ,,Nasze Polskie” odpowiada R. , ,,Kto wam powiedział ,ze to jest święto?”     R. ciemne i głupie chłopisko  po chwilowym namyśleniu  , mówi ,, Ksiądz na ambonie”. Uczepił się tego Verwalter, zaczął na ten temat rozmowę , ale R. obawiał się i swe mowy ,ze w kościele nie był , a była jego córka Regina . Wezwał więc ją verwalter  – ona zaś  obawiając się o siebie i o ojca, zeznała, że słyszała , jak proboszcz ogłaszał, iż 11 listopada  było , jest i będzie świętem. Zeznanie to podpisała. Zjawiła się w tym czasie w Ratowie u verwaltera  Marianna Janowska z Radzanowa. Wpada na nią verwalter , pyta czy była w kościele – kobiecisko, wiedząc że verwalter do proboszcza napędza – byłam , odpowiada , ja zawsze chodzę. Zaznaczyć musze ze nigdy nie chodziła i nie chodzi do kościoła. Na pytanie verwaltera czy słyszała ogłoszenie proboszcza o dniu 11 listopada,  przytaknęła twierdząco, chcąc w ten sposób usunąć wszelkie przypuszczenia o nieobecności jej w kościele. Mając dwóch świadków , przesłał [Gienan] oskarżenie do Prokurata. O niczym nie wiedziałem , ogłoszenia takiego, ani podobnego nie zapodawałem. Wszystko to się działo poza  moimi plecami. Aż w dniu aresztowania 9 listopada zwraca się komendant u mnie mieszkający, feldfebel Gieryszewski,zawiadamiając mnie , iż dzisiaj nastąpi aresztowanie. Radził mi , abym wyjechał z Radzanowa, odmówiłem , radził mi abym położył się do łóżka udając chorego – do tej rady się również nie zastosowałem . Machnął ręką – trudno mówić, ale proboszcza czeka wielka przykrość . Trudno i ja odpowiedziałem.  W dniu 9 listopada zajeżdża auto ciężarowe, żandarm niemiecki zbliża się do plebani. Wiedziałem co to ma znaczyć . Zapytał  się o moje nazwisko , zakomunikował mi ,że ma polecenie mnie aresztować. Powiedziałem  aby wykonał polecenie. Prosi mnie o chwile rozmowy  na osobności i wtedy mi odczytał akt oskarżenia, prosząc abym nikomu o tem nie wzmiankował, gdyż czyni to wbrew obowiązkom służbowym.

C.D.N

Ignacy Brykalski – we wspomieniach syna.

IMG_9917

Seweryn Brykalski wspomnienia o ojcu Ignacym – wieloletnim organiście i społeczniku z Radzanowa. Spisane w mieście Łodzi , sierpień 1969 roku.

 

Chyba odkąd istnieją ojcowie i synowie, ci ostatni, kiedy dorosną wspominają tych, którzy powołali ich do życia , nauczyli żyć, przekazali swoje doświadczenie.

Wspominają – w jakim celu? Czy chodzi tu o bezwiedne oddawanie hołdu, czy o przedłużenie we wspomnieniach czegoś najdroższego, najpiękniejszego, czy o przedłużenie przebywania razem ze swoim najpierwszym i najbliższym przyjacielem, nauczycielem, opiekunem, wzorem.

   Moje wspomnienia o Ojcu są po trochu wszystkim. I hołdem i chęcią przedłużenia w nieskończoność przebywania razem z Nim , przekazaniem moim Synom tego, co dla mnie jest czymś ogromnie wielkim dobrym, słonecznym, pozwalającym wierzyć w ludzi, w ich życzliwość i przyjaźń. Chciałbym , aby to uczucie udzieliło się , stało się własnością moich Synów, którzy nie pamiętają swojego Dziadka, gdyż urodzili się kilkanaście lat po jego śmierci.

     Mój Ojciec nie wyróżniał się niczym szczególnym, nie był wielkim wodzem, mężem stanu, wybitnym artystą, nie posiadał żadnych zaszczytów, orderów ani majątku. Tylko jeszcze 30 lat po Jego śmierci ludzie pamiętają , że miał dla wszystkich życzliwy uśmiech , że kłaniał się i mówił ,,dzień dobry” nawet dziadowi  spod kościoła, nikogo w swoim życiu  nie skrzywdził i miał największa ilość ,,krześniaków” chyba w całym powiecie.

  Czy miał też jakoś pasję? Miał. I wszyscy w miasteczku znali ją doskonale. Pasją tą był miejscowy chór – śpiew i muzyka. Kiedy dyrygował stworzonym przez siebie chórem , przeistaczał się cały , stawał się wielkim dyktatorem, którego woli chórzyści musieli się bezwzględnie podporządkować. Dyrygując unosił się nieomal w powietrzu z rozwianym włosem i roziskrzonym wzrokiem; biada temu czy tej ,kto sfałszował chociaż jedna nutę.. Cóż to wówczas było  dla mnie7 – 8 letniego smyka za przeżycie, kiedy ukryty w tłumie słuchaczy patrzyłem  na wyolbrzymiałego w tym czasie Ojca. Ileż miałem dla Niego podziwu  i jak wówczas dumny byłem z tego , że ten, któremu w tej chwili SA posłuszni  i w którego wpatrzeni są wszyscy mieszkańcy miasteczka, to mój Ojciec. Wydawało mi się także wówczas, że tylko ja go rozumiałem i wiem, iż jego dusza unosi się w tej chwili ku niebu, a ja podążam za swoim Ojcem.

  Kiedy przebrzmiewały ostatnie tony pieśni, Ojciec przez kilka chwil jakby łowił uchem uciekającą ku górze melodię i i stawał się z powrotem miłym, życzliwie uśmiechniętym człowiekiem. Odnajdowaliśmy się w rozchodzącym się  i zadumanym tłumie . Ojciec brał mnie za rękę  i szliśmy przejść się nad rzekę. Ojciec stawał się dowcipkującym, zadowolonym z siebie i świata wesołkiem. Dowcipkował z mojej, jeszcze głupawo niepochłoniętej miny, wspominał wydarzenia ze swojej młodości, opowiadał śmieszne historyjki .Dowcipkując przekazywał mi swoje poglądy na życie, swoje  spojrzenie na świat i ludzi.

   Uczył mnie życia nie tylko opowiadając historyjki, pokazywał je ze wszystkich stron, chciał abym poznał je dokładnie.

  Przypominam sobie go, kiedy we wrześniu 1939 r. wysyłał moich  starych braci ,, za Wisłę” , aby szli bronić rodzinnego domu. Najstarszy 21 – letni brat walczył już wtedy w Modlinie, 19 letni zabrał ze sobą siekierę, 17 letni toporek, dla 15 letniego został już tylko nóż. Ojciec przyglądał się im ruszającym w noc z tą ,,bronią” przeciwko samolotom i czołgom , tylko szczęki miał silnie zaciśnięte i patrząc na mnie i 5 letnią siostrę udawał , udawał ,ze się uśmiecha, jakby chciał powiedzieć , że wszystko będzie tak , jak było dotychczas.

  Nie stało się jednak tak , jak obiecywał wzrok Ojca. Przyszli do miasteczka ,,nadludzie”, ucichł śpiew chóru. Ojciec dziwnie postarzał się, zmalał,  rzadko uśmiechał się, nie dowcipkował, chodził zamyślony i przygaszony. W tym czasie chciałem się koniecznie czymś wyróżnić , aby uzyskać pochwałę w szarych , mądrych oczach Ojca. Z  tego okresu utkwiło mi w pamięci pierwsze ,,spotkanie” Ojca z żandarmami , którzy przyszli do naszego domu, aby aresztować najstarszego z moich braci – Beńka. Ojca w tym czasie nie było w domu, starszy brat uciekł w pole tylnymi drzwiami  i rozwścieczony tym jeden z żandarmów zaczął nas po kolei bić gumowa pałką , gdzie popadło. W tym czasie do domu wszedł Ojciec  i zobaczył , jak żandarm uderzył naszą Matkę. Ojciec nic nie mówiąc , podszedł do żandarma , chwycił go za kołnierz  i wyrzucił z mieszkania. Patrzyliśmy z przerażeniem, co będzie dalej . Wyrzucony za drzwi żandarm tak się przestraszył i zdumiał  , iż nie użył wówczas broni, bo rzeczywiście , on przedstawiciel rasy panów , 2 metrowej wysokości chłop , uzbrojony, wyrzucony za drzwi przez mizernego chudeusza, który nawet w wojsku nie służył z powodu wątłego zdrowia. Drugi z żandarmów także nie ruszył z pomocą koledze, tylko chyłkiem opuścił mieszkanie.

   Jakiż byłem znów dumny ze swojego Ojca i jak koniecznie chciałem czymś się zasłużyć , aby zdobyć uznanie  w Jego oczach i przekonać ,że w potrzebie postąpię tak , jak On by sobie tego życzył. Okazja ku temu nadarzyła się  niebawem. Ponieważ obowiązywało u nas zdejmowanie czapki przed każdym umundurowanym Niemcem, uważaliśmy za punkt honoru omijać ich, aby nie uczynić tego. Jednego razu nie udało mi się jednak ominąć żandarma. Nie wiedziałem co zrobić, ale ostatecznie chciałem udać , że go nie widzę i przejść spokojnie. Żandarm doskoczył jednak do mnie  i wrzeszcząc zrzucił mi , 10 letniemu chłopcu czapeczkę na ziemię. Bardzo się wtedy przestraszyłem , ale chcąc się okazać godnym swego Ojca  podniosłem z godnością czapeczkę , założyłem na głowę  i chciałem się oddalić . moje zachowanie jeszcze bardziej podnieciło żandarma, wyjął gumową pałkę i zaczął mnie bić. Jednak zawziąłem się , nie zdjąłem przed nim czapeczki i mimo dotkliwych razów nie zapłakałem.

Cała tę scenę widział przez okno Ojciec i kiedy po skończonej ,,egzekucji” podszedłem do Niego, wziął mnie na ręce jak malutkie dziecko, głaskał po głowie , nic nie mówił tylko szybko mrugnął oczami  i grdyka dziwnie mu się ruszała. Popłakałem się w ramionach Ojca i czułem, że Ojciec jest ze mnie zadowolony, a czyż mogła być dla mnie większa nagroda niż jego pochwała.

Przez cały czas okupacji wiedziałem, czułem, że Ojciec cos robi, za co grozi Mu śmiertelne niebezpieczeństwo, ale nie wyobrażałem sobie aby mógł postępować inaczej. I stało się to, czego wszyscy obawialiśmy się, chociaż nikt tego nie mówił. Zimowa nocą 1943 roku ci sami żandarmi, którzy trzy lata przedtem chcieli ,,złapać” mojego brata, przyszli aresztować Ojca. Kiedy żandarm  zakładał kajdanki na ręce Ojca, ten spojrzał na nas jakby chciał nas sprawdzić , policzyć  i zapamiętać i jednocześnie nakazać, abyśmy nie płakali przy żandarmach. Wydawało się nawet , że mrugnął do mnie porozumiewawczo abym i tego nie zapomniał. Nie zapomnę , jak nie zapomnę tego, jak przez cała noc chodziłem z braćmi wokół aresztu, żeby dowiedzieć się , co mamy dalej robić . Gdyby jeszcze w domu dał znak , na pewno rzucilibyśmy się na nadludzi ze swastyką w herbie i prawdopodobnie nie dalibyśmy  zabrać Ojca. Ale Ojciec nie dal znaku, gdyż wiedział, że za czynny opór  żandarmom nie tylko cała rodzina , ale i może całe miasteczko stałoby się drugim Oradour.

  Spokojnie , tak jak się dał zabrać żandarmom, następnego dnia rankiem wyszedł z aresztu i wszedł bez niczyjej pomocy na furmankę, która miał być przewieziony do powiatowego więzienia. Żegnało go chyba całe miasteczko, kobiety płakały cicho, meższczyźni patrzyli ponuro, tylko żandarmi uśmiechali się zwycięsko. Cisza była na rynku, Ojciec spoglądał na nas z furmanki i wydawało mi się jak gdyby dla dodania wszystkim otuchy uśmiechnął się.  Kiedy wzrok Ojca zatrzymał się na mnie, nie wytrzymałem i  krzyknąłem ,,Tatusiu – nie jedź” Ojciec tylko zamrugał szybko oczami, najstarsza siostra zakryła mi usta ręka, eskorta zrobiła jak gdyby ruch ręką w kierunku rewolweru, ale nic się nie stało, nikt nie poruszył się . Ojciec skinął ręka na pożegnanie , ostatni raz uśmiechnął się, woźnica podciął konie – zostaliśmy sami. Zaczęliśmy się rozchodzić, słońce przestało świecić , lód na rzece błyszczeć, ludzie rozmawiać ze sobą. Dziwnym tylko mi się wydawało ,ze Ojca nie ma , a my żyjemy, jemy, pijemy, śpimy, krzątamy się. Moi starsi bracia dowiedzieli się , w którym więzieniu osadzono Ojca, że czasami jest wraz z innymi więźniami wyprowadzany do odgruzowania miasta i że wówczas można się z Nim zobaczyć. Po kolei jeździliśmy ,,na widzenia”, wreszcie i na mnie przyszła kolej. Ostatnie to było moje spotkanie z Ojcem. Zobaczyłem go, jak niedaleko więzienia kopał, odrzucał gruz wielka łopata, ze spokojem  i z jakąś dziwną rezygnacją. Kiedy zauważył mnie idącego grdyka podniosła się ku górze, odstawił łopatę i nie zwracając najmniejszej uwagi na krzyczącego strażnika podszedł do mnie i przytulił. Matka mówiła mi, abym przekazał Ojcu paczkę z żywnością i powiedział ,że czekamy na jego powrót, ale ja nic nie pamiętałem  i tylko przez łzy powtarzałem w kółko ,,Tatusiu , kiedy wrócisz, kiedy wrócisz” Ojciec głaskał mnie tylko po głowie i mówił także ze łzami w oczach ,,Nie płacz, nie płacz” Taka była ostatnia rozmowa Ojca ze mną. Spotkanie trwało zaledwie kilka sekund , strażnikowi wydawało się to za długo, podszedł do nas, wyrwał mnie z obcięć Ojca i pchnął  w stronę dziury w parkanie, przez którą przeszedłem. Ojciec zdążył mi tylko jeszcze powiedzieć ,, czekaj na mnie i nie martw Matki”.

   W kilka dni po ,,widzeniu” Ojca wywieźli z powiatowego więzienia do obozu w Oświęcimiu, skąd już nie powrócił . Nie powrócił, mimo że czekałem na Niego, tak jak mi przykazał, a w kilka miesięcy później w czasie Powstania warszawskiego wybrałem się na piechotę do Oświęcimia. Nie doszedłem , gdyż już w powiatowym mieście zostałem złapany i przywieziony przez znajomego chłopa  z powrotem do domu.

  W domu Matka i starsze rodzeństwo, każde na swój sposób czekało na powrót Ojca. W nadziei podtrzymywały listy, które przychodziły od Niego raz w miesiącu.

  Pamiętam jakie było święto w rodzinie, kiedy przyszedł list. Wszyscy zbieraliśmy się w jednym pokoju , a najstarsza siostra czytała ,, Kochana Żono i dzieci”. Zawsze pisał , że jest mu w obozie dobrze – innego listu cenzura nie przepuściłaby – czuje się zdrów, całuję i pozdrawiam wszystkich. Po każdym liście, jak gdyby nowa otucha wstępowała w nas , mieliśmy nadzieję ,że już niedługo , pół Polski do Wisły było już wyzwolone, liczyliśmy na nową ofensywę, która wyzwoli drugą część naszego kraju, wyzwoli Oświęcim i Ojciec wróci.

Niestety w sierpniu 1944  roku otrzymaliśmy kartę pocztową, pisana w drodze, w której Ojciec zawiadamiało nas , abyśmy czekali na nowy adres. Domyślaliśmy się ,że obóz w Oświęcimiu  jest ewakuowany i Ojciec jest w jednym z transportów. Niewiele rozmawialiśmy ma ten temat, a nawet każdy przekonywał Matkę , iż wszystko będzie dobrze, chociaż wiedzieliśmy , co to znaczy transport – podróż w zaplombowanych wagonach lub pieszo – dla schorowanego i podeszłego wiekiem Ojca. Jednak jeszcze długo po zakończeniu wojny nie chcieliśmy wierzyć, że Ojciec nie żyje, jeszcze kilka lat czekaliśmy na jego powrót.  Przypominam sobie , jak na ślubie jednego z braci celowo stanąłem przy samych drzwiach kościoła , gdyż miałem nadzieję, że w tym uroczystym dniu Ojciec wróci, a ja muszę Go  pierwszy przywitać. Wychodziłem także często wieczorem na szosę , skąd spodziewałem się i wyobrażałem sobie ,że pierwszy zobaczę idącego Ojca, ale nie doczekałem się.

   Prawdopodobnie podczas transportu więźniów z Oświęcimia  nie wytrzymał trudów podróży i zginał, jak wielu innych niewinnych ludzi. Nie wiemy nawet , gdzie zginał i gdzie jest jego grób. Tylko na mazowieckim wiejskim cmentarzu umieszczona jest pamiątkowa tablica Człowieka , który nie wyróżniał się niczym szczególnym., nie był wielkim wodzem , mężem stanu, wybitnym artystą, nie posiadał orderów , ani zaszczytów .

  Było człowiekiem skromnym, kochającym ludzi , Zycie, zawsze pogodnie uśmiechniętym , który nikogo w swoim  życiu nie skrzywdził i chciał , aby wszyscy wokół Niego byli uśmiechnięci i odczuwali piękno zawarte w muzyce i pieśniach.

     I takim, życzliwie  i wyrozumiale uśmiechniętym zapamiętali Go ci, z którymi żył, pracował , których kochał i którzy Jego kochali.

 

Łódź, sierpień 1969 r.

 

20140920_103101

 

[podpis ręczny]

Seweryn

 

Początek okupacji Radzanowa. Październik 1939 r.. Kronika parafii cz. 30.

     Początek okupacji Radzanowa. Październik  1939 r.. Kronika parafii cz. 30.

      W kilka dni potem przyjechał do Radzanowa po raz pierwszy landrat[Paul Funk], za czasów polskich starosta powiatowy. Wyraził życzenie zobaczenia się ze mną, spotkaliśmy się na cmentarzu przykościelnym. Powitanie było europejskie. Oprowadziłem ich po cmentarzu , byli w kościele, wyrazili swoje zadowolenie, chwaląc kościół  , zachowanie się  ich w kościele bez zarzutu. Po wyjściu z kościoła, przed pożegnaniem się, wyciął mi landrat mówkę, jak należy postępować! Służba Boża ma być sprawowana jak dawniej , księża jednakowoż do polityki się mieszać nie mogą. Prosiłem go o szkło do okien , obiecał ale to i wszystko. Później wziąłem szkło od dwóch miejscowych żydków, którzy trzęsąc się bojaźnie, oszklili cały kościół. Miejscowy blacharz naprawił dach na kościele i plebanii.

     Radzanów był w tym szczęśliwym położeniu, że mało  z początku odwiedzali nas Niemcy. Wkrótce zakwaterowało się wojsko , zajęto cześć plebanii oraz cześć podwórza plebańskiego. W dużej mierze byli to katolicy, przychodzili do kościoła na Mszę św. odmawiali różańce. Oberleutnant ( porucznikiem) nad tą częścią wojska  był Tiepl, pastor, mający dwie parafie w Prusach Wschodnich. Człowiek europejski , dobry , współczujący nam całkowicie. Był kilka razy u mnie na obiedzie, wyświadczył mi kilka przysług. Stale mieszkał w Szreńsku , ile razy był w Radzanowie, nie omieszkał wpaść na plebanie i zapytać jak się zachowują jego żołnierze. Plaga dla ludności naszej  byli tzw. verwalterzy ( przypis . po niemiecku  Verwalter – administrator)tj. zarządzający majątkiem, które skonfiskowali Niemcy na rzecz skarbu, jako kontrybucje. Największym z nich polakożercą był verwalter z Ratowa[…] . Obchodził się z ludźmi  wprost po bestialsku. Odebrałem ,ze  do mnie jest źle usposobiony, i jak mniemałem czeka tylko okazji, aby mi dokuczyć. Jakaś okazja się nadarzyła. Zbliżał się dzień 11 listopada rocznica wyzwolenia Ojczyzny naszej, zarządzono ostre pogotowie, , mniemano ,ze dnia tego może wybuch noc powstanie przeciwko Niemcom.

Początki okupacji niemieckiej w Radzanowie 1939r. Kronika parafii cz.29.

    Początki okupacji niemieckiej w Radzanowie 1939r. Kronika parafii cz.29.

     W kilka dni potem przyjechał do Radzanowa po raz pierwszy landrat, za czasów polskich starosta powiatowy. Wyraził życzenie zobaczenia się ze mną, spotkaliśmy się na cmentarzu przykościelnym. Powitanie było europejskie. Oprowadziłem ich po cmentarzu , byli w kościele, wyrazili swoje zadowolenie, chwaląc kościół  , zachowanie się  ich w kościele bez zarzutu. Po wyjściu z kościoła, przed pożegnaniem się, wyciął mi landrat mówkę, jak należy postępować! Służba Boża ma być sprawowana jak dawniej , księża jednakowoż do polityki się mieszać nie mogą. Prosiłem go o szkło do okien , obiecał ale to i wszystko. Później wziąłem szkło od dwóch miejscowych żydków, którzy trzęsąc się bojaźnie, oszklili cały kościół. Miejscowy blacharz naprawił dach na kościele i plebanii.

     Radzanów był w tym szczęśliwym położeniu, że mało  z początku odwiedzali nas Niemcy. Wkrótce zakwaterowało się wojsko , zajęto cześć plebanii oraz cześć podwórza plebańskiego. W dużej mierze byli to katolicy, przychodzili do kościoła na Mszę św. odmawiali różańce. Oberleutnant ( porucznikiem) nad tą częścią wojska  był Tiepl, pastor, mający dwie parafie w Prusach Wschodnich. Człowiek europejski , dobry , współczujący nam całkowicie. Był kilka razy u mnie na obiedzie, wyświadczył mi kilka przysług. Stale mieszkał w Szreńsku , ile razy był w Radzanowie, nie omieszkał wpaść na plebanie i zapytać jak się zachowują jego żołnierze. Plaga dla ludności naszej  byli tzw. verwalterzy ( przypis . po niemiecku  Verwalter – administrator)tj. zarządzający majątkiem, które skonfiskowali Niemcy na rzecz skarbu, jako kontrybucje. Największym z nich polakożercą był verwalter z Ratowa[…] . Obchodził się z ludźmi  wprost po bestialsku. Odebrałem ,ze  do mnie jest źle usposobiony, i jak mniemałem czeka tylko okazji, aby mi dokuczyć. [ cdn.]

Cmentarz w Radzanowie . Kronika parafii cz. 28.

    Cmentarz grzebalny .

     Początkowo, jak i w całej Polsce, grzebano zmarłych na cmentarzach przykościelnych . cmentarz ten był mały stosunkowo , bo i parafia radzanowska była niewielka, liczyła jak akta wizytacji dziekańskich wskazują cos ponad dwa tysiące. Akta wspominają , ze na tym cmentarzu są pochowane zwłoki śp. Ks. Franciszka Tyszki, kanonika pułtuskiego, grób jego zapewne był pod starym kościołem , blisko ołtarza wielkiego , co przy rozbiórce tego kościoła zbadać było można , a co zachowało się i w tradycji ustnej; nadto przy wielkich drzwiach starego kościoła, dzisiaj mniej więcej przez teren ten idzie ulica , pochowano zwłoki ks. Walentego Kosmowskiego , proboszcza radzanowskiego, jak akta opiewają , dziekana szreńskiego. Po przyłączeniu parafii Zgliczyn , cmentarz okazał się zbyt mały, wspólny dla dwóch parafii. Dzisiaj można odróżnić , gdzie był stary cmentarz  – drzewa wysokie i dość stare potwierdzają to. W 1835 roku zaczęto chować zmarłych . Gdy liczba parafian się zwiększyła , musiano powiększyć i cmentarz. Mała kwaterę dołączono od strony Radzanowa, poczynając od pierwszej furtki , później dołączono cmentarz tak zwany Na Wygodzie lub,, pod Drzazgą” , część cmentarza od strony Drzazgi. Za nim zaś dołączono kwaterę od strony Poświętnego , obsadzono świerkami. Powierzchnia cmentarza jest nierówna , w wielkim stopniu wydłużona, a wąska niezmiernie. Załam na środku cmentarza będący , powstał z tego , że dawniej kopano ziemie i wywożono drogi i groble przy Radzanowie. Tu tez , jak wspominają chowano zmarłych na cholerę. Cmentarz nasz jest bardzo ubogi i zaniedbany. W małej swej cząstce otoczony był otoczony parkanem , który przedstawiał sobą ruinę, nie było ulic, groby zarosłe badylami przedstawiały przykry widok. W ogóle parafianie nie troszczyli się o groby swoich zmarłych.        W 1931 roku wprowadziłem ulice, które pod moim kierunkiem wysadzono , świerkami sprowadzonymi z Mostowa . Z świerków tych niewiele się przyjęło , pozostała jednak piękna aleja świerkowa,  prowadząca na cmentarz   ,,pod Drzazgę”. Po więlokroć z ambony zachęcałem , aby opiekowano się grobami zmarłych  , zwłaszcza okres Dnia Zaduszanego nasunął ku temu myśli . Zaczęto kwiaty sadzić na grobach , stawiać pomniki,  w dniu 1-2 listopada wieńce spoczywają na grobach, świeczki tu i ówdzie rozjaśniają szare listopadowe popołudnie. Bolączka moja był brak ogrodzenia. Co myśleć o porządku na cmentarzu , skoro cmentarz nieoparkawany. Sprowadziłem olbrzymie zwoje drutu i drutem tym otoczyłem cmentarz. Ale nadeszła zima, kochani parafianie, słupki drewniane spalili na ogień, a cmentarz znów bez ogrodzenia. Wreszcie zainicjowałem budowę prawdziwego parkanu przycmentarnego z kamienia, wapna i cementu. Częściowo pozostał stary kamień z rozwalonego starego parkanu w dużej części musieli zwieść parafianie kamień potrzebny do budowy . W 1938 wyznaczono budowę parkanu . Murarzem był p. Jan Czarnecki z Stawiszyna Łazisk , on zgodził się względnie tanio , przybrawszy sobie do pomocy , pracę te wykonał. Kamieni z trudem wielkim starczyło na front cmentarza, os strony Poświętnego, – więcej wykonać nie można było, bo kochani parafianie nie chcieli wozić kamieni, a później zaskoczyła nas wojna. Szkoda wielka! Przy dobrych chęciach parafian można było cały cmentarz oparkanić, ale cóż parafianie chcieli , aby wszystko dobrze wyglądało , nie radzi jednakowoż dołożyć swojej pracy i funduszu, a chęci dobre proboszcza nie wystarczą. Już poprzednik mój ks. Zalewski nosił się z zamiarem okolenia cmentarza murem , wybudował trzy przęsła z cegły cementowej, nie widząc poparcia ze strony parafian, zaniechał tej myśli. Przęsła te rozebrano, gdyż parkan taki był kosztowny , a mało praktyczny. Po kilku latach już cegła cementowa pod wpływem opadów atmosferycznych zaczęła się kruszyć  do tego stopnia , że ten kawałek parkanu trzeba było rozebrać, zwłaszcza ,że nie komponowałby się z całością parkanu. Naprzeciwko wielkiej bramy , która dawniej była bliżej Radzanowa, zrobiono miejsce honorowe, gdzie spoczywają zwłoki księży proboszczów : Józefa Kosmowskiego i Mariana Molskiego i tam ma stanąć piękny pomnik – figura P. Jezusa dźwigającego krzyż. Statua ta również rzeźby Barańczyka została kupiona przed sama wojną sprowadzona i czeka na postawienie.

Konsekracja Kościoła w Radzanowie.Kronika parafii cz. 27.

 

27/28 maja 1934. Wizytacja kanoniczna – konsekracja kościoła.

 

W niedziele 27 maja Najdostojniejszy Wizytator , ks. Bp Sufragan Leon Wetmański przybył do Radzanowa z pobliskiego Szreńska. Na tle tym doszło do niemiłego ewenementu. Porozumiawszy się z ks. Kan Janem Koźniewskim , proboszczem par. Szreńskiej, wytyczyliśmy trasę, którą ks. Biskup miał jechać do Radzanowa.

Ksiadz Szreńsk

Ks. Kanonik Jan Kożniewski proboszcz szreński

 

Trasa prowadziła przez Wróblewo, a na granicy parafii miał powitać Dostojnego Wizytatora Zygmunt Radliński , właściciel majątku Wróblewo. W przeddzień wizyty posyłałem organistę miejscowego , aby się upewnić , czy nic nie zostało zmienione., nadto ks. dziekan mławski Wł. Marian  tegoż dnia porozumiewał się telefonicznie. Zdawałoby się ,że wszystko układa się pomyślnie w oznaczonej godzinie, ponieważ właściciel Wróblewa, wskutek wiadomych sobie , a ważnych przyczyn zrzekł się zaszczytnej godności powitania ks. Biskupa i wyjechał do Warszawy, poprosiwszy seniora ziemiaństwa miejscowego , Ignacego Abczyńskiego właściciela Sławęcina, w otoczeniu banderii z druhów SMP utworzonej wyruszyliśmy  na granice parafii. I tu dopiero konsternacja ?… Drogą ta jechała asysta ks. Biskupa, sam zaś Wizytator został wysłany inną drogą przez Złotowo, Cegielnie Ratowską. Zdziwiłem się bardzo co by to mogło znaczyć! Powróciłem w tym samym towarzystwie, zaznaczając ,że jeśli ks. Biskup beze mnie odbędzie ingres , nie pozostaje mi nic innego , tylko prosić o trans lokatę natychmiastową. Przybyłem do Radzanowa, kareta biskupia stała, a w niej ks. Biskup czekał na  nas. Skąd się to wzięło ? Trzeba sięgnąć głębiej . Swego czasu ks. Kan. Kośniewski był bardzo zaangażowany w robocie politycznej , partyjnej BBWR , gdzie pracował całą duszą oddany tej sprawie Zygmunt Radliński , późniejszy poseł na Sejm. O dziwo! Dwaj przyjaciele zapałali względem siebie wielka nienawiścią. Podbechtany przez usłużnych kapłanów, bo i tacy się znajdują wśród nas, ks. Kośniewski, postanowił wymierzyć ostrze ku swemu adwersarzowi  w tej uroczystej chwili nie zastanawiając się nad tem sobą. Zainteresowany ubocznie dowiedział się o tem i wyjechał do Warszawy. Ostrze zaś rykoszetem uderzyło we mnie bardzo boleśnie. Ks. biskup zaznaczył, że o tem bynajmniej nie wiedział ,nadłożył aby gotów 20 km drogi , byleby parafii i proboszczowi przykrości nie wyrządzać. W przemówieniu swem podziękował mieszkańcom Wróblewa , którzy tak pięknie wystąpili na powitaniu Biskupa- ,, stała się pomyłka, ale za wasze serce dziękuje wam” mówił ks. biskup. Po ceremoniach zwykłych ingresowych  nastąpiło przeniesienie relikwii  św. Męczenników przygotowanej w podziemiach kaplicy , potem jutrznia, wreszcie kolacja. Następnego dnia  konsekracja ze wszystkimi tak długimi obrzędami, po południu bierzmowanie, wieczorem uroczyste zebranie Par. Z.A.K. w remizie, wreszcie zasłużony spoczynek. Następnego dnia konferencja dekanalna księży jako że ostatnia parafia Radzanów, potem cicha Msza św. w klasztorze Ratowskim , I sza Komunia dzieci siedmioletnich , wizyta u właściciela Sławęcina Ignacego Abczyńskiego  , obiad w plebanii, wizyta u prezesa Komitetu budowy kościoła Franciszka Bartkowskiego w Radzanowie, wreszcie wyjazd do Płocka. Banderia druhów SMP odprowadziła karetę biskupia za Gradzanowo , potem ks. Biskup zajął miejsce w aucie i wyruszył w dalsza drogę. Wizyta ta skądinąd tak piękna  i mająca podnieść na duchu , zostawiła pewien niesmak. Księża , dziwili się ,ze sąsiad sąsiadowi mógł taka przykrość wyrządzić, jednakowoż , zbadawszy sprawę , przychodzę do przekonania , że ,, inni ……… byli tam czymś” Na tem opis wizytacji pasterskiej kończę, życzę aby następna wizytacja biskupia w innych warunkach się odbywała!!!