SYTUACJA W ROLNICTWIE OKOLIC RADZANOWA W 1890 ROKU.

SYTUACJA W ROLNICTWIE OKOLIC RADZANOWA W 1890 ROKU.

Waldemar Piotrowski

      W ciągu ostatnich lat warunki pogodowe uległy dużym niekorzystnym zmianom. Zima stała się łagodna i mało śnieżna, natomiast wiosna zaczyna się w zimie, a później, gdy już wszystko rośnie – przychodzą przymrozki. I bywa albo susza, albo powódź. No, ale gdyby tylko pogoda – a inne przeszkody?

Na kanwie wspomnień o kłopotach rolników, wyszperałem korespondencję sprzed 125 laty, jaką nadesłał do Gazety politycznej, literackiej i społecznej „WIEK” (Nr 171 z dn. 1 sierpnia 1890 r., s. 3), podpisany inicjałami K.U. – dobrze nam znany Karol Ujazdowski – dziedzic Smólni.

Z nad Działdówki donoszą nam:

    Zapowiadający się tak świetnie rok obecny, skutkiem wiosennych mrozów, robaków, rdzy pszenicy i pojawiającej się zarazy na kartoflach, zaledwie do średnich w ogólności zaliczony być może, dodawszy zaś ulewne deszcze, burze nadzwyczajne i grady w wielu okolicach, a przytem niepogody podczas sprzętu siana, koniczyny i żyta, i na koniec niskie ceny nowego zboża (żyto rs. 3, pszenica rs. 5 korzec*), inwentarza wszelkiego, a nawet gęsi, których dla wysokiego kursu rubla kupować nie chcą za granicą, zmniejszony do czwartej części dochód z rybołówstwa, mającego u nas poważne znaczenie z powodu wyśnięcia w zimie raków w rzece Działdówce i Mławce, znaczny w rezultacie minus i temu średniemu rokowi przypisać jeszcze wypadnie.

      Powyższe jednak dolegliwości, jakkolwiek dla nas rolników dotkliwe bardzo, to przecież, jako przemijające, nie mają takiego znaczenia dla krajowego rolnictwa, jak ta emigracyjna gorączka amerykańska, która u nas zamieniła się już w epidemiczną i z każdym rokiem coraz większe przybiera rozmiary. Na wyprawę tą jakby po złote runo, z jednej tylko sąsiedniej wsi Zgliczyna{[Witowy][ w pow. mławskim wyszło na wiosnę 39 mężczyzn i 4 kobiety, razem 43 osoby. Z tych kilka osób zostało w Prusach, reszta popłynęła do Ameryki, która nie dość że zabija nasz handel pszenicą, ale jeszcze zabiera najzdolniejszych robotników, z których połowa, jako popisowych, nigdy już nie powróci do kraju.

„Daj konia komu, a sam siedź w domu” – mówi przysłowie, dające się tu zastosować. Zamiast dać ludziom odpowiednie zajęcie, którego mamy wszędzie pod dostatkiem, my patrzymy obojętnie, jak nasi robotnicy przyczyniają się do wyrabiania w Ameryce narzędzi rolniczych, produkowania pszenicy i kukurydzy, które my potem kupujemy. Czyż to nie wstyd, aby własne tego kraju dzieci za morzem szukały chleba, gdy go cudzoziemcy znajdują u nas do zbytku?

Kiedy Ameryka ma być dla swoich, kiedy Germania jest tylko dla Niemców, dla czego my stanowić mamy wyjątek?

A nie tylko pod materialnym względem ten nienaturalny stan rzeczy szkodę nam przynosi; moralnie, a mówię to z przekonania, tracimy jeszcze więcej, przez zaszczepianie w naszym ludzie wyobrażeń, z jakiem  i na Zachodzie  rady sobie dać tym nierównie groźniejszym razie zachowujemy się obojętnie. Obyśmy tego nie żałowali, i zamiast zabezpieczać dobrych od złego, co jest pierwszym naszym obowiązkiem, nie musieli, tworzyć potem dla złych kosztownych osad poprawczych.

Lud nasz niezmiernie łatwo i u siebie ulega wpływom szkodliwym i demoralizującym. Oto przykład:

W majątku G.[Glinki]  właścicielka wdowa odbiera list bez podpisu, z żądaniem złożenia w wskazanem miejscu 1000 rs. pod groźbą spalenia, zabicia itd. Zostawiwszy go bez odpowiedzi, odbiera drugi groźniejszy. Widząc jednak, że to nie żarty, odpisuje że nie może dać tyle i dołącza 10 rs. papierkami rublowem i, których numera wobec świadków oznaczone poprzednio zostały. Złożywszy pieniądze gdzie żądano, każe pilnować tego miejsca, do czego użytą podobno została i straż ziemska.

Pieniądze wraz z listem zniknęły. Wtedy, mając podejrzenie na niektórych mieszkańców wsi, zrobiono rewizyę i znaleziono całą sumę wraz z listem u 18-letniego syna kowala. Sprawa oddana została sędziemu śledczemu, następnie prokuratorowi, który oddał ją sądowi gminnemu, skąd winny, uzyskawszy przebaczenie właścicielki majątku, został uwolniony.

Przy śledztwie okazało się, że chłopcu, umiejącemu czytać, kupił ojciec od Węgra książkę p. t. „Rinaldo Rinaldini”** i z niej to tak skorzystał.

Co do wyśnięcia raków w rzece Działdówce i Mławce, gdy się utrzymały w niektórych ich dopływach, radzi byśmy dowiedzieć się od p. Girdwoyna, jaka tego jest przyczyna? Może będzie łaskaw nas objaśnić. Towarzystwo zaś Ogrodnicze uprzejmie zapytujemy, czy drogi żelazne mogłyby się obsadzać drzewami owocowemi, z których miałyby znaczny dochód, a właściciele szkółek owocowych większy zbyt, obecnie bowiem nie mając korzyści prawie żadnej, zarzucamy sadownictwo coraz bardziej.

K.U.

* korzec – jednostka objętości materiałów sypkich, po 1819 roku korzec liczył 128 litrów

**Rinaldo Rinaldini herszt rozbójników; szlachetny zbójca.  Bohater tytułowy popularnej niegdyś nm. powieści sensacyjnej (1797 r.) Chr. A. Vulpiusa

Ps.  Opisywana przez  Karola Ujazdowskiego sytuacja dotycząca emigracji wśród młodych, zdolnych jak analogicznie pasuje do czasów dzisiejszych. Historia zatoczyła koło jednak nikt nie wyciągnął z niej lekcji. Rejon zamiast się rozwijać tworzyć perfektywne wysycha jak źródło .

Dziennik babci Stanisławy Zdunkiewicz

Dziennik babci Stanisławy Zdunkiewicz

     Rozpoczynając pisanie bloga nie sadziłem ,ze w kilkanaście miesięcy uda się zgromadzić  tak szeroką grupę odbiorców. W tym czasie przekroczona została 30.ooo liczba odsłon. Do dzielenia się wiadomościami o przeszłości Radzanowa i okolic przyłączyli się Waldemar Piotrowski i Tadeusz Sokołowski, którym w tym miejscu pragnę podziękować za artykuły  oraz wsparcie w tworzeniu tego dzieła. 

   Ostatnio publikowane teksty o Mławskiej 1 i Katyń . Radzanowski ślad , przyniosły kolejne ciekawe materiały. Otóż  skontaktował się ze mną Pan Michał Zdunkiewicz prawnuk Jerzego Zdunkiewicza. Dzięki jego uprzejmości otrzymałem skan Dziennika Babci Stanisławy Zdunkiewicz , żony przedwojennego felczera i restauratora z Radzanowa, matki Jerzego . Jeżeli uzyskamy zgodę to fragmenty dotyczące Radzanowskiej części życia autorki przytoczymy.

 Jak pokazuje i ten przykład , a nie jest on odosobniony. Wiele jest jeszcze historii naszych okolic i ludzi z nimi związanych do opisania i przedstawienia Państwu, naszym czytelnikom .

Serdecznie pozdrawiam

Stefan

Pożegnanie z parafią . Kronika parafii . Ostatnia część wg. ks. J. Jagodzińskiego

       Pożegnanie z parafią . Kronika parafii . Ostatnia część wg ks. J. Jagodzińskiego 

ks.  Józef Jagodziński -  proboszcz parafii Radzanów w latach 1929 - 1946. Budowniczy kościoła radzanowskiego.
ks. Józef Jagodziński – proboszcz parafii Radzanów w latach 1929 – 1946. Budowniczy kościoła radzanowskiego.

       25 VII 1946 roku w tym dniu odbyło się uroczyste pożegnanie dotychczasowego proboszcza ks. Kan. Józefa Jagodzińskiego i jednocześnie powitanie nowo mianowanego proboszcza par. Radzanów Mławski ks. dr. Franciszka Sieczkę. Dzieci , które niedawno przystępowały do pierwszej Komunii Św. , ustawione szpalerem z obu stron drogi wiodącej do plebanii, żegnały wiwatami  wyjeżdżającego do Przasnysza ks. Jagodzińskiego.

Budowa synagogi. Radzanów .

Budowa synagogi .Radzanów .

Synagoga w Radzanowie
Synagoga w Radzanowie

     Budynek synagogi w Radzanowie nad Wkrą jest charakterystycznym obiektem rzucającym się w oczy w momencie ,kiedy tylko znajdziemy się na Rynku tej północno mazowieckiej wsi. Niewiele jest wiadomości rozproszonych w różnych źródłach. Niejednokrotnie są to tylko pojedyncze zdania z których  wchłania się pewien zarys. Jak podaje Żydowski Instytut Historyczny na swojej stronie http://www.kirkuty.xip.pl/radzanow.htm dotyczącej Radzanowa , jest informacja o budowie nowej synagogi :

      ,,Jak wynika z dokumentów archiwalnych, w połowie XIX wieku Żydzi radzanowscy zostali postawieni przed koniecznością budowy nowej synagogi. Stara, drewniana bóżnica była już w owym czasie w bardzo złym stanie. Jednak de facto niewielka i niezbyt zamożna gmina wyznaniowa nie była w stanie sprostać temu zadaniu. Realizacja tej inwestycji ciągnęła się latami i została ukończona dopiero na początku następnego stulecia – według różnych źródeł był to 1902 lub 1904 r. Nową synagogę wzniesiono w stylu mauretańskim, według projektu S. Kmity. Obiekt ten – mimo zniszczeń doznanych podczas pożaru z 1907 r. oraz dewastacji w latach wojennych i w czasach PRL – zachował się do dziś.”

 Dzięki pracy nad historią Radzanowa ,możemy tę informację uszczegółowić . Budowa synagogi wynikała z potrzeby odbudowy po pożarze w 1886 roku, kiedy to stara drewniana Bożnica spłonęła jak wiele domów  w gigantycznym morzu ognia . Opisany ten fakt został w numerze 43 „Korespondenta Płockiego” z 1886 roku :

,,Z okolic Mławy otrzymujemy w uzupełnieniu wiadomości o pożarze Radzanowa, jeszcze kilka szczegółów. Domów mieszkalnych ogółem spaliło się 172 i synagoga, rozebranych zaś zostało 28, razem więc uległo zniszczeniu 201”

 Waldemar Piotrowski opisał ten fakt na naszym blogu w artykule  

http://ratowoklasztor.blog.pl/2015/03/03/pozar-radzanowa-w-1886-roku/

Starozakonni mieszkańcy Radzanowa podjęli decyzję o odbudowie synagogi. Brakowało jednak funduszy . Wydaję się ,że sprawy administracyjnych pozwoleń oraz finansów spowodowały ,że inwestycja ta się znacząco przeciągała . Część ziemi pod budowę zakupił i przekazał właściciel majątku w Ratowie  – Stanisław Konic. Projekt budynku  stworzył Zygmunt Kmita – architekt powiatu mławskiego . Jest to analogiczne , gdyż w tym samym czasie i stylu – mauretańskim wzniesiono wg jego projektu synagogę w Bieżuniu. Na stronie ŻIH mamy podane S. Kmita. Jednak jest to prawdopodobny błąd w odczycie zapisu imienia Zygmunt ,pisanego nieraz  jako Sygmunt . Pracami murarskimi zajęli się bracia Jasińscy  z Radzanowa , co wywoływało dziwne komentarze , katolików i części Żydów.  Kiedy ukończono ? Ten fakt trzeba jeszcze przebadać .

Ostatnie ślady bombardowania Radzanowa z września 1939 roku.

Ostatnie ślady bombardowania Radzanowa  z  września  1939 roku.

  Wrzesień 1939 roku odcisnał swoje piętno  w radzanowskiej przestrzeni urbanistycznej. Opisywane już na blogu bombardowania miejscowości w części unicestwiły zabudowę tej nadwkrzańskiej wsi. Góry ,  w części  Raciążska zostały bombami z niemieckich samolotów zniszczone. Pożary wywołane bombardowaniem dopełniły dzieła zniszczenia. Ucierpiał także nowowybudowany kościół . Szkody powstałe w nim opisał ks. proboszcz Józef Jagodziński , co także państwu we wcześniejszych wpisach nadmieniłem.

     Ostatnim namacalnym śladem są już dziś coraz słabiej widoczne leje po bombach . Znajdują się one na łące kościelnej , pomiędzy świątynią i grodziskiem zwanym Zamkiem. Wiosną, kiedy stan wody jest wyższy ta podmokła łąka ukazuje ostatnie ślady kampanii wrześniowej . Dlatego zrobiłem zdjęcia i przedstawiam je na blogu . Może są to już ostatnie chwile by to zostało zrobione .

20150407_123659

20150407_123705

20150407_123712

20150407_123721

20150407_123729

Ostatnie inwestycje ks. Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 39.

      Ostatnie inwestycje ks. Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 39.

  Parafia zdobyła się na 3 dzwony na miejsce dawnych zarekwirowanych przez hitlerowców.  Nie są one tak  wielkie, jak dawne, ani tak piękne,    bo całkowicie nie są zharmonizowane, nie są tak duże , bo największy wazy zaledwie 320 kg, gdy dawniejszy 511 kg. Zasługę wielka przy zdobyciu dzwonów położył Antoni Kuskowski  oraz posterunek policji z Łyna (Lany) . Parafianie złożyli kilkadziesiąt tysięcy złotych  i dzwony kupiono. Cokolwiek bruździła nasza policja radzanowska , że dzwony niby pochodzą z ,,szabru” , ale później zaniechała tej sprawy. Radość parafian była wielka , bo znów dzwony dzwoniły, wzywają na nabożeństwa. , chociaż nie są tak piękne ale zawsze są już dzwony. [ Nie były to jednak koniec historii z dzwonami w Radzanowie . C.D.N]

 Tego roku położyłem bruk przed kościołem . Dawniej ustawicznie stała woda , trudno było dojść do drzwi kościelnych , obecnie tego nie ma , ale gmina nie może zdobyć się na położenie bruku na placu , przylegającym do cmentarza

Mateusz Reputakowski – burmistrz radzanowski w latach 1855–1861.

Mateusz Reputakowski  – burmistrz radzanowski w latach 1855–1861. 

Waldemar Piotrowski

    Chociaż już od wielu lat „szperam” w różnych „szpargałach” poszukując wiadomości o naszym Radzanowie kochanym, bardzo trudno jest znaleźć dane o dawnych włodarzach miasta, a później – gminy. Ostatnio udało się znaleźć opracowanie dotyczące burmistrzów miasta Sochaczewa, autorstwa Pana Bogusława Kwiatkowskiego, a w nim – niespodziankę, przedstawiona została sylwetka jednego z burmistrzów Radzanowa – Mateusza Reputakowskiego. Chcemy przybliżyć tę osobę naszym Czytelnikom.  

 

Na miejsce burmistrza Radzanowa – Józefa Rogalińskiego, w 1855 roku „otrzymał przeznaczenie Mateusz Reputakowski, referent Wydziału Administracyjnego Rządu Gubernialnego Płockiego”.

Mateusz Reputakowski, syn Wawrzyńca, urodził się 24 kwietnia 1824 roku, był wyznania rzymsko-katolickiego, „gdzie się kształcił nie wiadomo, gdyż dowodu nie złożył”. Swoją karierę urzędniczą rozpoczął jako aplikant przy Magistracie miasta Różana w 1840 roku, w 1844 roku został mianowany ławnikiem honorowym w tym mieście, a w 1845 roku naczelnikiem deputacji kwater przy tutejszym Magistracie. Następnie został przeniesiony do Pułtuska, gdzie 4 stycznia 1848 roku otrzymał nominację na kancelistę w biurze Naczelnika Powiatu Pułtuskiego. W 1850 roku został „dla dobra służby przeniesiony do Biura Rządu Gubernialnego Płockiego na takąż posadę, z przeznaczeniem do p.o. referenta w Wydziale Administracyjnym”.

W 1855 roku powołano go na burmistrza Radzanowa, miasta w powiecie mławskim w guberni płockiej. Posadę tę pełnił przez sześć lat. W 1861 roku zwierzchnicy przenieśli go do Andrzejowa, lecz przed objęciem tam służby powołano go na p.o. inspektora Policji Wykonawczej miasta Płocka. W 1862 roku został mianowany inspektorem Policji Wykonawczej w Płocku, a od 1863 roku pełnił zastępczo obowiązki podrachmistrza w Wydziale Administracyjnym Rządu Gubernialnego Płockiego. W okresie Powstania Styczniowego pracował lojalnie w administracji, za co otrzymał piśmienną pochwałę od byłego naczelnika Wojskowego Okręgu Płockiego Generała Lejtnanta Marniukina, który w piśmie do Gubernatora Cywilnego Płockiego pisał: „W ciągu prawie rocznego zarządzania tą częścią kraju, nie uszli mej uwagi niektórzy Urzędnicy Policyi Ziemskiej i Miejskiej, którzy z powodu postawienia kraju w stanie wojennym, pozostając pod bezpośrednim moim rozporządzeniem, wszelkie odbierane odemnie zlecenia, wykonywali z należną energią, i przekonali mnie o swych zdolnościach i prawdziwe pojęciu obowiązków w widokach rządu. Do liczby tej należą: (…) Inspektor tutejszej policji Reputakowski. (…) Mam zaszczyt upraszać J.W. Pana, aby wskazanych przeze mnie Urzędników, miał na szczególnej uwadze i przy sposobności raczył im wyjednać najwyższe nagrody”.

W 1864 roku Reputakowski był już bliski znaczniejszego awansu, kiedy został mianowany sekretarzem w Biurze Naczelnika Powiatu Warszawskiego, ale stanowisko objął inny kandydat mający lepsze poparcie u władz zwierzchnich. Reputakowski został zatem podrachmistrzem w Wydziale Policyjno-Wojskowym Rządu Gubernialnego Płockiego. Następnie, przez dwa lata, od 20 sierpnia 1865 roku do 19 października 1867 roku pełnił funkcję burmistrza Sochaczewa.

Przed objęciem 20 sierpnia 1865 roku władzy w Sochaczewie złożył wymaganą prawem kaucję na konto Banku Polskiego w wysokości 300 rubli. Kiedy stwierdzono, że kaucja została zapłacona, rozpoczął się proces wprowadzania Reputakowskiego na Urząd Burmistrza. Uczynił to pomocnik naczelnika powiatu łowickiego. Najpierw przedstawił go miejscowym urzędnikom, „dozorowi Bużnicznemu i zebranym znaczniejszym mieszkańcom (…) oznajmiając, że w myśl (…) decyzji, tenże od chwili obecnej Urząd Burmistrza obejmuje, zalecając ażeby Onego w charakterze Zwierzchnika miejscowej władzy uważali i wszelkie rozporządzenia jakie tenże stosownie do obowiązujących przepisów wydawać będzie z uległością wykonywali, z drugiej zaś strony ażeby Mateusz Reputakowski położonemu przez Władze zaufaniu należycie odpowiedział i przywiązane do Urzędu Obowiązki ściśle z całą gorliwością wykonywał”następnie burmistrz złożył wobec zebranych przysięgę, której fragment warto przytoczyć w oryginalnej pisowni, choćby ze względu, że stanowi ona jeden z nielicznych dokumentów tego typu z omawianego okresu. „Ja Mateusz Reputakowski przysięgam Bogu Wszechmogącemu, że chcę i powinienem Jego Cesarskiej Mości mojemu prawdziwemu i przyrodzonemu Najmiłościwszemu Wielkiemu Panu Cesarzowi Aleksandrowi Mikołajewiczowi Samowładcy Wszech Rossyi, Królowi Polskiemu i Jego Cesarskiej Mości Następcy Tronu Wszechrosyjskiego Jego Cesarskiej Wysokości Cesarzewiczowi Wielkiemu Księciu Aleksandrowiczowi wiernie i nieobłudnie służyć i we wszystkim być posłusznym, nie szczędząc życia mego do ostatniej kropli krwi i wszystkie do (…) Jego Cesarskiej Mości (…) należące prawa i prerogatiri postanowione i  [w] przyszłości postanowić się mające, podług najściślejszego pojęcia, mocy i możności przestrzegać i bronić, a nadto wszelką miarą starać się i popierać wszystko co tylko Jego Cesarskiej Mości wiernej służby i dobra Państwa we wszelkich wypadkach dotyczyć może, o uszczerbku zaś dobra Jego Cesarskiej Mości szkodzie i stracie skoro się o tem dowiem nie tylko wcześnie oznajmić, lecz (…) wszelkimi środkami odwracać i nie dopuszczać starać się i każdą powierzoną tajemnicę ściśle zachowywać będę a powierzony i włożony na mnie Urząd tak według niniejszej ogólnej jak i szczególnej przepisanej od czasu do czasu w Jego Cesarskiej Mości Imieniu przez przełożonych nade mną Zwierzchników postanowionych instrukcji, regulaminów i ukazów należycie podług sumienia mego sprawować, a dla własnej korzyści, pokrewieństwa, przyjaźni i nienawiści przeciw obowiązkowi swemu i przysiędze nie postępować, a tak się zachowywać jak miernemu Jego Cesarskiej Mości poddanemu przystoi i należy, a ja jak przed Bogiem i strasznym Jego sądem z tego zawsze zdać sprawę mogę tak mi Panie Boże na duszy i na ciele dopomóż. Na zakończenie tej mojej przysięgi całuję krzyż Zbawiciela mojego Amen”.

Po odejściu z Sochaczewa na podstawie rozporządzenia Gubernatora Warszawskiego z 23 października 1867 roku został referentem policyjnym w Zarządzie Powiatowym Gostynińskim, później pełnił również funkcję m.in. burmistrza Radzymina, w 1886 roku przeszedł na emeryturę.

Musimy zauważyć, że przyszło mu działać w niezwykłym okresie – w czasach Powstania Styczniowego i w okresie popowstaniowych represji carskich względem polskich patriotów. Nie ulega wątpliwości, że był człowiekiem lojalnym wobec zaborcy.

Będąc na emeryturze (carskiej), przeniósł się do Warszawy, gdzie zmarł 4 czerwca 1889 roku.

Zamieszczamy poniżej nekrolog, znajdujący się w „Kurjerze Warszawskim”, nr 154 z 5 czerwca 1889 r. oraz współczesne zdjęcie nagrobka. Pochowany jest na „Starych Powązkach” (kw. 191, rz. 5, m.16).

nekr_reputak2(1)

Nekrolog w „Kurjerze Warszawskim” nr 154 z dnia 5 czerwca 1889 r.

nagr_reputak1

Grób Mateusza Reputakowskiego (1824-1889), burmistrza Radzanowa w latach 1855-1861.

Strzelanina na zabawie w Zgliczynie Witowym.Kronika parafii cz.38.

 Strzelanina na zabawie w Zgliczynie Witowym.Kronika parafii cz.38.

       Rok 1946 [….] życie pod niejednym względem . Skończyły się ,,ciuchy” , kto miał wyjechać z parafii  na północ do Prus zamiar swój zrealizował , ale wiele jeszcze  bolączek w życiu się pojawia. Jedna z takich bolączek to ustawiczny niepokój. Niezadowoleni z obecnego regime ^u , zbierają się w lasach i sabotują zarządzenia  władz państwowych. Z tej racji niejednokrotnie dostanie się i cywilom , np. Zgliczynie Witowym na zabawie zginęło troje ludzi młodych : Roman Kawczyński z Radzanowa, Feliksa Wypychówna ze Zgliczyna Witowego i  kilkuletni Mieczysław Bartkowski z Cegielni Ratowskiej , nadto 6 osób leży lżej i ciężej rannych. Zginęli z niezamierzonej salwy karabinowej policji resortu bezpieczeństwa z Mławy. Policja zaś dała salwę , z tej racji ,że między cywilami na zabawie byli ,,ludzie z lasu”.

Moje wspomnienia z nauki w szkole o klasach łączonych w Zgliczynie Witowym w roku szkolnym 1954/55.

Moje wspomnienia  z nauki w szkole o klasach łączonych w Zgliczynie Witowym
w roku szkolnym 1954/55
.

autor: Tadeusz Sokołowski
Muszę przyznać, że do tej szkoły zacząłem chodzić wcześniej jak jest napisane w tytule. Jesienią chyba już późną, gdy miałem skończone 6 lat moja ŚP mama zwróciła się do p. Kołodziejskiej, która prowadziła tę szkołę, czy nie mógłbym chodzić i przysłuchiwać się jak uczą się dzieci. Nauczycielka wyraziła zgodę i tak zaczęła się moja przygoda z tą szkołą, która w sumie trwała niecałe dwa lata. Chyba byłem grzecznym słuchaczem ,gdyż p. Kołodziejska nie pozbyła się mnie .

ScanPhoto17Pierwsza z lewej p. Kołodziejska

Szkoła mieściła się w drewnianym budynku na środku wsi. Obok była zlewnia mleka i zielony kiosk spożywczy, który prowadziła rodzina p. Krajewskich. Dom ,w którym mieściła się szkoła należał do p. Różańskich. Zajmowali oni jego połowę. Drugą połowę zajmowała szkoła. Na naukę 4 klas była przeznaczone jedno pomieszczenie z piecem do którego szło się przez sień od strony drogi. W drugim mieszkała p. Kołodziejska. Klasy III i IV przychodziły na godzinę 8-mą,klasy I i II miały stawiać się na później. Ja nie musiałem chodzić na rano ,tylko na późniejszą godzinę.
Nauka w klasach łączonych wyglądała tak ,że jak jedna klasa miała nauczeni głośne ,to druga w tym czasie wykonywała po cichu zleconą pracę przez nauczycielkę . Nie było to łatwe zadanie i dla dzieci i prowadzącej zajęcia. Tym bardziej ,że uczyła nie tylko języka polskiego i matematyki ale i innych przedmiotów jak śpiew ,rysunki ,prace ręczne czy przyroda. Należało też do nauczycielki sprawdzanie wyników przyswojonej wiedzy i podstawowych umiejętności. Pamiętam ,że korzystałem podczas nauki pisania i czytania z elementarza Mariana Falskiego ,który mi się bardzo podobał.
Religii uczyły nas siostry Misjonarki Św. Rodziny z Ratowa. Jednak przez jakiś czas siostry do szkoły nie mogły przychodzić i uczyć .My w tym czasie  chodziliśmy do Ratowa i tam w  zimnym pomieszczeniu ,gdzie dziś znajdują się relikwie błogosławionej Bogusławy Lament  mięliśmy katechezę.
Klasy były nieliczne po kilkoro dzieci. W pomieszczeniu tym była także szafa biblioteczna z książkami do wypożyczania. Ja, jak tylko nauczyłem się czytać ,wypożyczałem książki. Nawet pamiętam tytuły: Na jagody,
O krasnoludkach i sierotce Marysi
Pamiętam takie wydarzenie z okresu nauki w tej szkole. Podczas zimy już po Bożym Narodzeniu była straszna wichura i zamieć śnieżna. Pani Kołodziejska nie puściła nas po lekcjach do domu. Było nas troje : ja i dwie koleżanki ,jedna ze zgliczyńskiej kolonii i jedna z Drzazgi. Dała nam kolację i  nocleg. Te dwie dziewczyny spały z nauczycielką w łóżku,  a ja na murku przy kuchni. W nocy ,gdy bardzo wiał wiatr i sypał śnieg ,obudziłem się, gdyż kuchnia wystygła i murek także i było mi zimno. Wtedy
p. Kołodziejska okryła mnie czymś ciepłym i spałem dalej. Na drugi dzień, gdy wichura i zamieć już ustała ,przyjechał saniami konnymi mój brat i rozwiózł nas do domów.
W nawiązaniu do tych wspomnień natrafiłem na artykuł w Tygodniku Ciechanowskim z dnia 15.07.2014r
pt. Te kwiaty nie więdną. Była to relacja z VI zjazdu absolwentów LP w Mławie ,które to ja także skończyłem w r.1966 i w zjeździe tym także brałem udział. W artykule tym jest wspomnienie Henryka Arenta, cytuj:

,,Zaraz po maturze w 1959 zostałem rzucony na głęboką wodę-do Zgliczyna Witowego. W czteroklasowej szkole ,w dodatku z oddziałami łączonymi, byłem jedynym nauczycielem i uczyłem wszystkich przedmiotów’’

Heniek Arent zastąpił p. Kołodziejską, która przeszła do szkoły w Radzanowie i
uczyła tam języka rosyjskiego, także i mnie. On pracował tam kilka lat i kolegował się z moim bratem.
Następnym nauczycielem w tej szkole był Sławomir  Lewandowski z Radzanowa-kolega mojego brata z podstawówki/chodzili do tej samej klasy/ oraz z lat późniejszych. On już pracował w lepszych warunkach, bowiem wybudowano w we wsi remizę strażacką i tam znalazło się miejsce dla szkoły, którą przeniesiono od p. Różańskich. Nie wiem dokładnie kiedy to było, myślę że pod koniec lat 60-tych XX w.
Niech te wspomnienia będą skromnym przyczynkiem do upublicznienia dziejów jednej ze szkół o klasach łączonych na ty terenie.
Nie ma już szkoły w Zgliczynie, do której chodziłem ,w Ratowie ,gdzie praktykowałem pod kierunkiem p. Domagalskiego. Choć spędziłem w tej szkole niewiele czasu, gdyż od 1.09 1955r zacząłem chodzić do szkoły w Radzanowie, to jednak ten okres wspominam  bardzo mile i często do niego w swojej pamięci wracam.
Jednak szkoła ta po kilu latach podobnie jak i inne placówki tego typu zostały zlikwidowane. Niedługo cieszyli się mieszkańcy Zgliczyna nową szkołą.
Niech te wspomnienia będą skromnym przyczynkiem do upublicznienia  dziejów jednej ze szkół o klasach łączonych na tym terenie. Takich szkół nie ma już w Polsce od wielu lat. To  jest już historia.

Z HISTORII RADZANOWSKIEJ APTEKI.

 Z HISTORII RADZANOWSKIEJ APTEKI.

Waldemar Piotrowski

 

      Apteka stanowiła i stanowi ważny obiekt dla funkcjonowaniu każdej społeczności lokalnej. Zakładana była wtedy, gdy ta społeczność osiągała już pewien stopień rozwoju ilościowego. Nawet oficjalne zarządzenia określały, kiedy i dla ilu mieszkańców można było otworzyć aptekę. Państwo także ingerowało w proces funkcjonowania aptek, sprawując nadzór i kontrolę.  

      W oparciu o dostępne materiały drukowane i rozmowy z mieszkańcami Radzanowa postaram się przedstawić historię naszej apteki, prosząc Czytelników o uzupełnienie lub sprostowanie podanych faktów.

   W maju 1886 roku „Korespondent Płocki” donosił:

     Statystyka aptek w guberni naszéj obecnie tak się przedstawia: Ogółem gubernia nasza liczy 17 aptek centralnych, głównych, 2 filje apteczne oraz cztery apteki wiejskie. Miejscowości w których się znajdują apteki główne są: Płock (trzy apteki), Wyszogród, Lipno, Dobrzyń nad Wisłą, Rypin, Sierpc, Raciąż, Bieżuń, Mława, Szreńsk, Płońsk, Zakroczym, Przasnysz, Chorzele, Ciechanów – filie aptek funkcjonują w Bielsku i Dobrzyniu nad Drwęcą, apteki zaś wiejskie w Drobinie, Żurominie i Nowem-Mieście. Właściciele wszystkich tych zakładów, posiadają stopień prowizorów farmacyi, wyższy stopień magistra farmacyi posiada tylko jeden p. Neuman [Karol – przypis WP], wł. apteki w Wyszogrodzie.

 Dodam, że na liście omyłkowo nie jest wymieniona apteka wiejska w Sochocinie w powiecie płońskim.

Na liście tej nie ma Radzanowa!

Pierwsza informacja o aptece w Radzanowie, jaką udało mi się znaleźć, pochodzi dopiero z 1898 roku. W „Kalendarzu – Informatorze Płockim na rok 1899”, wydanym w 1898 r. znajduje się informacja:

Aptekarz w Radzanowie – Tomasz Kaczorowski.

Drugim faktem potwierdzającym funkcjonowanie apteki w Radzanowie jest informacja zawarta w artykule Marty Milewskiej Apteki w guberni płockiej w latach 1865-1915 („Rocznik Towarzystwa Naukowego Płockiego” VI (2014), s. 77-108) gdzie podano, że właścicielem apteki w Radzanowie w 1902 r. był Jan Kaczorowski. W tymże roku zrealizowano 74 recepty. Za zrealizowane recepty uzyskano 33 ruble i 35 kopiejek, a ze sprzedaży leków bez recepty – 482 ruble.

W „Roczniku adresowym Królestwa Polskiego na 1902 rok”, wydanym w Warszawie w 1901 roku widnieje zapis, że w powiecie mławskim były trzy apteki:

  1. Michała Jasińskiego w Szreńsku,
  2. Tomasza Kagorawskiego w Radzanowie,
  3. Józefa Marszewskiego w Mławie.

W kolejnych wydaniach „Rocznika adresowego” do 1904 roku występuje nazwisko: Tomasz Kagarowski, a także Kagorowski.

Nie udało mi się znaleźć żadnych informacji ani na temat Tomasza Kaczorowskiego, ani Tomasza Kagorawskiego. Wydaje mi się, że chodzić może tutaj o tą samą osobę o nazwisku Kaczorowski. Różnica bierze się stąd, że przy pisaniu cyrylicą litera g jest bardzo podobna do litery cz i różnie mogła być odczytana. Czyli, jak byśmy to powiedzieli, pierwsza apteka w Radzanowie założona została w 1898 roku (lub krótko przed) i należała zapewne do Kaczorowskich.

Dotychczas nie natrafiłem na informacje, czy i kto prowadził aptekę w okresie 1905- 1924.

Nie znalazłem także potwierdzenia, ażeby w Radzanowie funkcjonowała apteka S. Wasiłowskiego, której zdjęcie zamieszczone jest na naszym blogu, prezentowane teraz powtórnie. Według mnie, przedstawieni są na zdjęciu żandarmi carscy, czyli zdjęcie pochodziłoby sprzed I wojny światowej. Na zdjęciu ktoś na dole dopisał ołówkiem Radzanowo. [ Moim zdaniem jest to apteka w Raciążu tam właśnie Wasiłowski praktykował . Mundury wskazują żołnierzy niemieckich, więc jet to okres ok 1915 roku . S.M. CH redakcja bloga]

apteka_wasilowskiego

 Apteka S. Wasiłowskiego

 

     Następna wiadomość dotycząca Radzanowa pochodzi z „Urzędowego spisu lekarzy uprawnionych do wykonywania praktyki lekarskiej oraz aptek w Rzeczypospolitej Polskiej”, wydanej w Warszawie na rok 1924/25. Jest tu wymieniona apteka wiejska, prowadzona przez Witosława Borowskiego. Znaczy to, że W. Borowski rozpoczął swoją pracę w Radzanowie w 1924 roku, lub krótko wcześniej.

borowski2

Witosław Borowski (1877-1947), zdjęcie z 1937 r.

 

      Andrzej Witosław Borowski urodził się 4 lutego 1877 r. w Mszczonowie w rodzinie Konstantego i Walerii z d. Janczewska. Używał drugiego imienia. Miał dwie młodsze siostry: Irenę (ur. 1881) i Janinę (ur. 1883, zmarłą w 1884 r.). Wydaje się, że we Francji uzyskał stopień magistra farmacji. Gdy przybył do Radzanowa, miał około 47 lat. Był postawnym, wysokim mężczyzną. Przez całe życie był kawalerem. W wolnych chwilach uprawiał myślistwo, miał pięknego charta „lorda”, polował przeważnie na kuropatwy i zające. Znał dobrze język francuski, a w okresie międzywojennym odwiedzał go kolega – Francuz, który ładnie malował. Z tych wizyt pozostało kilka obrazów.

 

 apteka

Apteka w Radzanowie, widok z lat trzydziestych XX wieku.

 

      Pod koniec lat dwudziestych nabył działkę przy rynku i rozpoczął budowę apteki, w której zamieszkał. Posiadała adres: ul. Kozia 4. W prowadzeniu apteki pomagał mu Franciszek Grochowski.

Aptekarz Borowski dobrze się zasłużył mieszkańcom Radzanowa i okolicy, o czym świadczy pamięć wszystkich, którzy mieli z nim styczność. Aptekarz, to często także lekarz. Przychodzili więc do niego po porady, czego nikomu nie odmawiał. Wykonywał także niektóre. Działał aktywnie w straży pożarnej.

Przez długi okres czasu gospodynią jego była Maria Brzezińska, która obecna była przy jego śmierci w dniu 15 marca 1947 r. w Radzanowie. Miał dokładnie 70 lat. Tutaj znajduje się jego grób na cmentarzu parafialnym.

 borowski_grob2

 

Grób W. Borowskiego na cmentarzu parafialnym w Radzanowie (widok współczesny)

 

            Pod koniec życia zapisał notarialnie jedną połowę nieruchomości swojemu siostrzeńcowi, przebywającemu we Francji, a drugą połowę – Marii Brzezińskiej. To ona po śmierci W. Borowskiego wynajmowała aptekę kolejnym aptekarzom (czynsz za lokal płacił Zarząd Aptek w Bydgoszczy) i opłacała podatki. W pewnym momencie doszła do wniosku, że ponieważ siostrzeniec w ogóle się spadkiem nie interesował, a i ona miała inne plany życiowe – ażeby posiadłość sprzedać, co uczyniła. Sama wyjechała do Łodzi, gdzie zmarła ok. 1995 roku. Nabywcą posiadłości został nauczyciel z Ratowa.

    Wokół parterowego budynku apteki założony był ładny ogród, gdzie rosły bzy i uprawiano warzywa. Taki obraz ogrodu mam w pamięci z lat dzieciństwa, chociaż nie było już wtedy aptekarza Borowskiego.

    Następnym aptekarzem był Tadeusz Łukasz Lakutowicz (ur. 1893). Przeprowadził się do Radzanowa z Józefowa k/Otwocka, gdzie prowadził do 1948 r. apteką przy ul. Reymonta 14 („Rocznik lekarski Rzeczypospolitej Polskiej na rok 1948”, szp. 723). Miał żonę, a wraz z nimi zamieszkiwała siostra pani Lakutowiczowej. Państwo Lakutowicze nie posiadali własnych dzieci, za to mieli dwa wielkie psy, biegające wzdłuż płotu. Siostra moja wspominała, że często bywała u nich w domu i cieszyła się ich sympatią. Pani Lakutowiczowa z kolei przychodziła do mojej cioci po mleko i bardzo zżyła się z Jankowskimi.  

  Aptekarz Lakutowicz był niewysokiego wzrostu, w charakterystyczny sposób palił papierosy. Każdego papierosa dzielił na połowę i do fifki najpierw wkładał trochę waty, tworząc filtr, a następnie, połówkę papierosa.

Teść mój zapamiętał, że w latach pięćdziesiątych, kiedy rozpowszechniła się penicylina, wszyscy chcieli stosować ten antybiotyk na wszelkie dolegliwości, jako „złoty środek”. Zwracali się do aptekarza po ten specyfik, nie konsultując się z lekarzem, czy pracującym wtedy w Radzanowie felczerem Chodubskim. Magister odradzał, narzekał, ale niestety – ulegał.

     W okresie 1962-64 zmarł w szpitalu mławskim na nowotwór. Po śmierci został przywieziony do Radzanowa, gdzie odbyło się pożegnanie. Następnie zwłoki zostały zabrane z Radzanowa i na razie, nie udało się ustalić, gdzie zostały złożone do grobu. U Jankowskich odbyła się konsulacja, w której uczestniczyli m.in. strażacy, uczestniczący w ceremonii pożegnania.

Podobnie jak poprzedni aptekarz, T. Lakutowicz także działał aktywnie w straży pożarnej.

  Po śmierci męża Pani Lakutowiczowa wraz z siostrą wyjechała, a do Radzanowa przeprowadziło się małżeństwo Kolanowskich. Aptekę prowadziła Krystyna (ur. 1932). Mąż był lekarzem. Posiadali syna Roberta, urodzonego w 1953 r., który chodził do szkoły podstawowej i był tzw. „żywym dzieckiem”.

W dalszych latach rodzina osiadła w Warszawie, gdzie syn idąc śladami matki, ukończył farmację. Wraz z E. Szymczak w 2001 r. zawiązał spółkę jawną, prowadząc od 18.12.2001 r. aptekę „Aker”, znajdującą się przy Al. Jerozolimskich 113. W prowadzeniu apteki pomagała do niedawna  matka Roberta – Krystyna Kolanowska.  

Po wyjeździe Kolanowskich, aptekę objęła magister Justyna Siwek, osoba wielce oryginalna. Urodziła się w 1898 r., prowizorem farmacji została w 1919 r. Po II wojnie światowej prowadziła aptekę wiejską w Wólce, w gminie Jazgarzew („Rocznik lekarski …”, szp. 787). Była samotną kobietą, utrzymującą dystans w relacjach z pacjentami. Kochała psy; mały ratlerek który posiadała wabił się „Dropuś”. Czesała i przebierała swojego pupilka i prowadzała go na spacery na smyczy. Pamiętam, że będąc na weselu u córki gospodyni i pomocy aptecznej – Pani Nawotkowej, wzięła ze sobą tego „Dropusia”, uczesanego w kitkę i ubranego w kolorowe ciuszki. Wzbudzało to salwy śmiechu.

Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych aptekarzem w Radzanowie został magister farmacji Józef Jurczyk. Trafił do nas po odbyciu służby wojskowej w Gołdapi, gdzie mieli obozy wojskowe wszyscy absolwenci wydziałów farmaceutycznych. Żona jego, Wanda, była dentystką. Krótko przebywali w naszej miejscowości.

W następnych latach osiedli w Żyrardowie, gdzie J. Jurczyk prowadzi w dalszym ciągu własną aptekę, zrzeszoną w sieci MaxMedicum. Uchwałą Okręgowej Rady Aptekarskiej Nr 205/2004 w dniu 7.04.2004 r. został powołany na aptekarza powiatowego na powiat żyrardowski.

 Później nadeszły inne, nowe czasy, o których będzie okazja jeszcze kiedyś napisać, przy pomocy Czytelników.