POŻAR RADZANOWA W 1886 ROKU

POŻAR RADZANOWA W 1886 ROKU

opr. Waldemar Piotrowski

 

      Radzanów  wielokrotnie ulegał pożarom. Z powodu drewnianej zabudowy, co jakiś czas mieszkańcy tracili cały swój dorobek życia. Na naszym blogu opisaliśmy wielki pożar w 1530 roku (tekst z 13. września ub.r.). Dzisiaj opowiemy o wielkim pożarze z 1886 roku.

           Oczywistym jest, że nie zachowały się z tamtego czasu zdjęcia, ani oficjalne dokumenty określające stopień zniszczenia osady. Chcemy przytoczyć relacje świadków, zamieszczone w kilku numerach pisma „Korespondent Płocki” z tamtego czasu. Także „Kurjer Warszawski” zamieścił o tym informację. Stanowią one subiektywne widzenie, dlatego też nie ingerujemy w ich treść.

 

 Z Mławskiego donoszą nam: Dnia 22 maja w samo południe, w ciągu 1¾ godziny, spaliło się miasteczko Radzanów, przy skwarze 24° R-ra szczególnie podnoszącym zapalność drewnianych domów i utrudniającym ratunek. Z mniejszą już siłą pożar trwał do saméj północy. Bliższych szczegółów brak nam jest w téj chwili; podamy je w następnym numerze pisma naszego.(„Korespondet Płocki”, Nr 41 z dnia 25 maja 1886 r.)  

  W następnym numerze pisma, zamieszczono wyjaśnienie:

Uzupełniając podaną wiadomość o spaleniu się Radzanowa, donoszę wam, że pożar obrócił w zgliszcza i popioły 72 posesyj, z których niejedna po kilka zawierała budynków. Tym więc sposobem około 130 budynków stało się pastwą płomieni. Z miasteczka niedawno bardzo ożywionego, pozostał tylko kościół prawdziwym cudem ocalony i kilka domostw. Paręset rodzin pogorzelców, pozbawionych dachu, dobytku, ruchomości, wszelkich sprzętów, zagrożonych jest nędzą. W płomieniach dwoje dzieci zginęło. Ogień rozpoczął się od kuźni przy rogu rynku i ulicy Raciązkiéj. Wiatr z początku zdawał się chcieć ocalić środek miasta, atoli wkrótce się zwrócił, i skierował ku rynkowi płomienie. Wszyscy potracili głowy i ratunku żadnego nie było. Na próżno pp. U. i K.* obywatele ziemscy z okolicy, wzywali do ratunku, widząc w początku samym pożaru możność łatwego ograniczenia go. Nikt nie słuchał; drabiny, kubła, bosaka doprosić się nie można było. Rzecz dziwna, podobno gdy krańce miasteczka się dopiero paliły, w środku z wnętrza paru domów wybuchnął ogień. Wojsko ze Szreńska przybyłe, nie zdążyło na czas, z powodu niezmiernie szybkiego postępu ognia. Gdy pomoc ta nadeszła, mieścina w części już była zgorzała a reszta stała w płomieniach.

 * według mnie, są to inicjały Karola Ujazdowskiego – dziedzica Smólni i Józefa Konica – dziedzica Ratowa – WP.

 W numerze 43 „Korespondenta Płockiego” pojawiło się kolejne sprawozdanie:

Z okolic Mławy otrzymujemy w uzupełnieniu wiadomości o pożarze Radzanowa, jeszcze kilka szczegółów. Domów mieszkalnych ogółem spaliło się 172 i synagoga, rozebranych zaś zostało 28, razem więc uległo zniszczeniu 201. Wynagrodzenie asekuracyjne za te budowle przynależne od wzajemnego ubezpieczenia gubernialnego wynosi tylko sumę rs. 32,000. Wbrew pierwotnym wieściom, wypadku z ludźmi żadnego nie było, natomiast pozostaje bez dachu i chleba, zagrożonych nędzą, rodzin 245. Ofiarność sąsiedzka czyni wysiłki aby nędzy pogorzelców ulżyć, ale możność ich zakreślone ma granice, i wielkiej a gwałtownej potrzebie nie zdoła zadośćuczynić. Ogólna suma strat jest bardzo znaczna; największe szkody ponieśli kupcy bławatni i inni. Pod wieczór w dzień pożaru, pogorzelcy pomiędzy sobą dopuszczali się grabieży, a biedniejsi korzystając z zamieszania, przywłaszczali sobie rzeczy bogatszych i gdzie mogli z niemi uciekali. Smutna to strona tego pożaru, jak i wielu innych, pojedyncze jednak przykłady nieuczciwości, nie powinny studzić miłosierdzia publicznego względem ogółu nieszczęśliwych pogorzelców.

 W numerze 47 „Korespondenta Płockiego” informowano:

Jeszcze o pożarze w Radzanowie. Od p. T. mieszkańca spalonego miasteczka Radzanowo odbieramy znowu kilka nowych szczegółów o smutnej katastrofie jaka to miasteczko dotknęła: „Ogień z niewiadomej przyczyny wszczął się w środku chlewka pustego krytego słomą, w samo południe, lecz zanim na pierwszy alarm nadeszła pomoc, a z nią i sikawka miejscowa, płomień w jednéj chwili przeniósł się na sąsiednie zabudowania pokryte słomą (dodać należy iż w dniu wypadku trwał upał dochodzący do 24° Reomiur). Płomienie jak błyskawica w przeciągu 10 minut zajęły sąsiednie zabudowania a w niespełna pół godziny całe niemal miasteczko przedstawiało jedno morze płomieni. Mieszkańcy widząc niebezpieczeństwo jakie groziło ich mieniu, a nadto zważywszy że wszelkie usiłowania przy ratunku zabudowań byłyby bezskuteczne, starali się wyratować li tylko dzieci, starców, kaleki i swoją chudobę, lecz nawet te ostateczne kroki nie odniosły pożądanego rezultatu, gdyż wszystkie ruchomości wyniesione w czasie pożogi na środek miasta, spłonęły wraz z domami, a dogorywające szczątki ich znajdowane były o kilka wiorst od miejsca pożaru. Pomoc przybyła z miasteczka Szreńska, o mile odległego (na żądanie wójta) z jedną sikawką, zjawiła się wtedy dopiero gdy ogień został już prawie opanowany przez przybyłych mieszkańców z sąsiednich wiosek. Największy udział przy ratunku brali pp: Konitz, dziedzic dóbr Ratowo, Zaborowski, dz. dóbr Wola-Łaszewska, Siemiątkowski, dziedzic Grabina, administratorzy dóbr Radzimowice W. Tomaszewski i Gliński, W. Turowski, oraz dzierżawca dóbr Bębnowo W. Orbaczewski, którzy nie tylko dostarczyli swych ludzi i fornalek do odwożenia rzeczy za miasto, lecz nadto sami brali czynny udział przy ratunku. Nadto p. Konitz zaraz po pożarze zabrał do swéj wsi 20 famili niemających żadnego przytułku. Ocalenie kościoła zawdzięczyć należy czcigodnemu proboszczowi miejscowemu ks. Molskiemu, oraz ks. Wernerowi z Ratowa, którzy energicznie kierowali obroną płonącéj już niemal świątyni. Pożar zniszczył 79 domów mieszkalnych, 91 innych budynków i synagogę starozakonnych. Budowle były zabezpieczone na sumę rs. 27,030, prócz tego straty mieszkańców wynoszą rs. 45,000. Rodzin bez dachu, odzieży i żywności pozostało 208 w téj liczbie 85 katolickich i 123 starozakonnych, dla których w pierwszych początkach chociaż i przyszli z pomocą okoliczni pp. obywatele, a nawet i włościanie jak również powiatowe miasto Mława, i okoliczne miasteczka Szreńsk, Raciąż, Bieżuń i Żuromin, lecz obecnie znajdują się one w ostatecznej nędzy, zagrożone śmiercią głodową.

 

Przez długie lata radzanowiacy zmuszeni byli odbudowywać swoje domostwa. Zachowane jeszcze do dzisiaj nieliczne domy drewniane przy rynku są zbudowane po tym pożarze.

NOWA RZEKA, CZYLI XIX – WIECZNY SPOSÓB NA REGULACJE WÓD WKRY.

NOWA RZEKA, CZYLI XIX- WIECZNY SPOSÓB NA REGULACJE WÓD WKRY.

Autor : Waldemar Piotrowski

 

    Na zamieszczonym poniżej fragmencie mapy sztabowej z 1957 roku (a więc jeszcze sprzed regulacji Wkry) pokazana jest Nowa Rzeka, na mapie nazwana „Starym kanałem”. Biegnie ona od drogi Dzieczewo-Smólnia, przecinając drogę z Radzanowa do Gradzanowa Kościelnego. Ciekawa jest jej historia. I wydaje się – mało znana, nawet wśród starszych mieszkańców Radzanowa.

mapa2(1)

 Mapa okolic Radzanowa 1957 r.

       Naszą opowieść rozpoczniemy od przedstawienia osoby Karola Ujazdowskiego. Urodził się w 1822 roku. Rodzicami jego byli Julian Faustyn Walenty Ujazdowski h. Ślepowron (ur. ok. 1790) i Józefa Józefata Marcelina Zaborowska h. Grzymała (ur. ok. 1800). W 1843 r. odbył się w Płocku ślub Karola z Franciszką Kwasieborską (ur. 1820 r.). Po rodzicach objął majątek w Nagórkach, leżących w pobliżu Płocka. Wychowany w duchu patriotycznym, zaangażował się w walkę narodowo-wyzwoleńczą i został w okresie Powstania Styczniowego naczelnikiem cywilnym województwa płockiego, którą to funkcję piastował od czerwca do sierpnia 1863 roku. Była to funkcja tajna i, niestety, został zdekonspirowany przez szpiega. W porę ostrzeżony przed aresztowaniem, zdążył się ukryć w krzakach przed Moskalami i następnie, wyjechał do Berlina. Niektóre źródła podają, że był schwytany przez Moskali i zesłany na Syberię. Jak dalej zobaczymy, chyba tak nie było. Prawdopodobnie, po wykupieniu sobie amnestii w 1865 roku, powrócił do kraju. Nie mógł objąć majątku w Nagórkach – tam już był dziedzicem jego syn – Julian. Kupił więc folwark Smólnia (pisano także Smulnia), w pobliżu Radzanowa.

karol_ujazdowski

Karol Ujazdowski (1822-1900)

 

   Patrząc na zamieszczoną mapę, Smólnia – to niestety – teren bardzo podmokły. Karol Ujazdowski, jako człowiek czynu, podjął działania w kierunku osuszenia własnej posiadłości. Zaprosił do siebie, do Smólni, inżyniera – Kazimierza Girdwojna z Warszawy, nota bene uczestnika Powstania Styczniowego, któremu zlecił opracowanie planu osuszenia majątku. Ekspertyzę inż. Girdwojna zamieszczamy poniżej.

 

Niwellacya wstępna dokonana od 1 do 6 lipca 1879 r. w celu zbadania łąk położonych nad rzeką Działdówką w powiecie Sierpskim, mianowicie: Smoleńskich i Zgliczyńskich.

 

S p r a w o z d a n i e.

«Łąki położone przy rzece Działdówce, wyżej od osady Radzanowa, skutkiem istniejących zakładów wodnych w Radzanowie*, a także skutkiem silnego pokręcenia i zanieczyszczenia koryta saméj rzeki, są zamienione na trzęsawice, nie dające na jakość prawie żadnego sprzętu**. Badanie wstępne téj miejscowości wykazało, że gwałtownie tu konieczne osuszenie, może być dokonane dwojakim sposobem:

«1) Przez uregulowanie koryta rzeki, zniszczenie zakładów wodnych pod Radzanowem, lub przynajmniej objęcie w groblę części koryta, dokąd wylew ze stawu Radzanowskiego jest szkodliwym (mniej więcej do łąk Zgliczyńskich) albo też:

«2) Przez odszukanie drogi bocznéj dla odpływu wód zabagniających te przestrzenie, któréj ujście miałoby, niżéj od Radzanowa.

«Osuszenie pierwszym sposobem, jest nie do zastosowania z powodu braku potrzebnego na ten cel znacznego kapitału; pozostaje więc jedynie możebnym sposób drugi, znacznie tańszy, a mało co mniéj skuteczny.

«Niwellacya dokonana w trzech kierunkach wykazała, że najwłaściwszy kierunek dla kanału osuszającego jest linia środkowa, za nią mniéj korzystną jest linia graniczna pastwisk Radzanowskich, a najmniéj linia najdłuższa t. z. struga.

«Prowadząc odpływ w kierunku środkowym i nadając spadek 0,012%, możebnem będzie zniżenie letniego poziomu wód, w środku łąk Smoleńskich na 1,50 metr, czyli 5 stóp angiel.; przy granicy Zgliczyńskiéj na 0,90 metr, czyli 3 stop. ang. A na łąkach Zglinickich w ich środku na 0,45 metr, czyli 1½ stop ang. Wszystkie zaś łąki, położone wyżéj ku Bieżuniowi, jak Łopacińskie, Siemiątkowskie, Sokołowy-Kąt i t. d. z natury rzeczy, mogą ostatecznie to mieć jeszcze głębsze.

«Długość kanału odpływowego, począwszy od rzeczki Jezierzwy aż do ujścia, w miejscowości zwanéj Brzeźnia, do rz. Działdówki, wynosi prętów około 1800***. Dwa drugie kierunki są znacznie dłuższe.

«Melioracya ta, tak potrzebna dla okolicy pod każdym względem, każe nie wątpić, że przeszkody, jakie zwykle mają miejsce gdy idzie o zgodne współdziałanie wielu w jednym celu, zostaną przez właściwe Władze usunięte.»

W Smólni 6 lipca 1879 r.

Kazimierz Girdwojn, Inżynier

* chodzi o młyn wodny i hamernie,

** chodzi o plony siana,

*** pręt – jednostka długości, 1 pręt polski=15 stóp=4,22 metra.

 

Ekspertyza inż. Girdwojna jednoznacznie wskazywała na najbardziej korzystne przekopanie kanału na południe od Radzanowa, łączącego tereny bagienne znad Wkry, z tą samą rzeką, ale już za Radzanowem.  Plan osuszenia rozlewiska Wkry Karol Ujazdowski rozszerzał w kierunku Bieżunia, i był to plan niezwykle ambitny.

Jak sam pisał w „Korrespondencie Płockim” :

 

 Uprzejmie prosząc, o zaznajomienie ogółu z powyższém sprawozdaniem interesującem jak sądzę, wszystkich naszych ziemian posiadających podobne łąki, mam nadzieję że właściciele takowych, szczególniéj między Radzanowem a Bieżuniem położonych, z uwagi na pewne korzyści z osuszania bagnistych łąk wynikające, zechcą bliżej ze mną w tym względzie się porozumieć i przyjąć udział w kosztach wykopania projektowanego kanału odpływowego. Dla jednego koszta są za wielkie; zbiorowo zaś, w porównaniu do otrzymać się rezultatów, są prawie nic nie znaczące. Kanał ten mogący być doprowadzony do skutku jeszcze w roku bieżącym, lub na przyszłą wiosnę wspólnemi siłami, przez terytoryum wsi Zgliczyna i osady Radzanowa od granicy Smólni – na gruntach któréj jest już dawniéj wykopany i wymaga tylko odnowienia – aż do rzeki Działdówki. Pod względem ekonomicznym i sanitarnym, jest on tak ważnym a stosunkowo nie kosztownym, żadnego wpływu na zakłady fabryczne w Radzanowie nie mającym, że nie wątpię, iż każdy z interesowanych rozumiejący dobrze, o ile się podnosi wartość majątku, posiadaniem obfitych i pożywną trawę wydających łąk, zwłaszcza dziś, gdy dochód z chowu inwentarza większe, aniżeli z produkcyi ziarna, zapewnia nam korzyści, rozpoczęte przezemnie, to jedno z najpilniejszych bo najwdzięczniejszych dla rolnika ulepszenie bez zwłoki poprzéć o ile możności zechce.

Świetne zaś, o czem wątpić nie można, a nadewszystko prędkie, z téj melioracyi skutki, dostarczywszy naszemu Towarzystwu Kredytowemu Ziemskiemu nowych dowodów, o ile podobne nakłady w gospodarstwie się opłacają i są dla nas niezbędne, skłonią może z czasem naszych opiekunów listów zastawnych, aby ich jak dotąd oczekując cierpliwie, aż jeszcze więcéj majątków wyjdzie z rąk naszych, i na poprawienie stanu krajowego rolnictwa nie żałowali.

Dla tych zaś, co nie wierzą, nie znając zadziwiających skutków osuszania łąk posłużyć mogą za dowód łąki pana Trzcińskiego z Sierpca, który z bagna, gdzie bez ulgnięcia w r. z. wejść nie było można, za pomocą rowów obniżywszy wodę, nie wiele więcéj nad stopę, ma w tym już roku, łąkę pokrytą prześliczną trawą, przerosłą koniczyną.

 

Po kilku miesiącach od opublikowania tego apelu, Karol Ujazdowski zamieścił w  lokalnej prasie swoje ustalenia, zdobyte w wyniku rozmów z właścicielami okolicznych majątków.

 

Po zamieszczeniu w «Korrespondencie Płockim» sprawozdania z czynności pana inżyniera Girdwojna, udałem się przedewszystkiem do W W. Naczelników powiatów Sierpskiego i Mławskiego – tych dwóch bowiem powiatów ta sprawa dotyczy – z prośbą o możliwe z ich strony poparcie, które też z uprzejmą i chętną gotowością, odpowiednią ważności tego przedsięwzięcia, otrzymałem. Następnie, starałem się porozumiéć w tym przedmiocie, ze wszystkimi interesowanymi właścicielami łąk, nader przychylnie dla mojego projektu usposobionymi, na czem polegając, przystąpiłem do ugodzenia grabarzy.

Wydane natychmiastowe polecenia do wójtów gmin: Bieżunia, Stawiszyna, Gradzanowa i Ratowa, posłużyły mi do zebrania uchwał gromadzkich, które wydały rezultat następujący: Wsie przez których grunta kanał osuszający ma przechodzić, jako to: Zgliczyn Witowy,  mający zalane nad rzeką Działdówką łąki, osada Radzanowo, Agnieszkowo, Józefowo, Adolfowo i Bębnowo (prócz ostatniego, osiadłe przez samych drobnych właścicieli), odnieść mające te z kanału korzyść, że im prócz łąk jeszcze nizkie i kwaśne pastewniki osuszy, z trzech kierunków zaprojektowanych przez p. Girdwojna, wybrawszy idący granicami, po różnych stawianych trudnościach, a nawet żądaniach za grunt zapłaty, na których usunięcie, nie jeden dzień trzeba było poświęcić, zgodziły się nareszcie na przeprowadzenie kanału, z warunkiem jednakże nieponoszenia żadnych na ten cel kosztów.

Jedyny tylko właściciel Ratowa, dotykający kilkunastu prętami tego kierunku, nie udzielił dotąd na kopanie wzdłuż granicy swojego zezwolenia, co przeszkody jednak w wykopaniu kanału, stanowić nie będzie.

Tyle co do wiosek przez które kanał ma być prowadzony; a teraz posłuchajcie o tych, których łąki, a w znacznéj części i pola orne, zalane wodą, przedstawiają obraz nędzy i rozpaczy. Trzciny, topiele, trzęsawiska, pomimo spuszczonéj zupełnie wody, przy młynie i hamerniach pod Radzanowem, dla ludzi i inwentarza prawie są niedostępne. Dowodzi to jasno, niezależnéj od potrzeb tych zakładów konieczności odprowadzenia zbytecznéj wody, będącéj plagą rozległéj okolicy, zamieniającą żyzne łany na nieużyteczne a nawet szkodliwe moczary.

Przedewszystkiem wypada mi tu wymienić wieś Zgliczyn Zarzeczny* w gm. Ratowo, rozdzieloną na drobną własność, graniczącą z Zgliczynem-Witowym, jako przykład godny naśladowania. Właściciele wioski téj, jednomyślnie uchwalili złożyć po rs. 2 z morga łąki posiadanej, przyrzekając, że jeżeli ta kwota okaże się niedostateczną, dodadzą na koszta wykopania kanału choćby do 5 rubli z morga.

     W gminach Stawiszyn i Bieżuń, drobni posiadacze prócz włościan z Glinek, którzy mają wykopać pewną ilość prętów kanału, wszyscy zupełnie odmówili udziału, pod pozorem, że im tak dobrze jak jest, a rzeczywiście dla tego, jak mówią między sobą, że gdy panowie wzięli się do tego, to i bez nich podołają; oni zaś korzystać będą nic nie dawszy. Logika, jak widzicie, bardziéj dla nich dogodna niż sumienna, na którą jedynie odnośne prawo znaleśćby mogło właściwą radę. Taka rada jest tem pilniejszą przez wzgląd na ogólny dobrobyt, że wziąwszy choćby tylko na uwagę przestrzeń błót pomiędzy Bieżuniem i Radzanowem, to większa ich połowa należy do drobnych właścicieli, których bez czynnego wdania się Władzy, niesłychanie trudno namówić do tego rodzaju ulepszeń.

W gminie Gradzanowo, wsie uwłaszczone: Suwaki i Chrapoń, uchwaliły każda po rs. 12 w ogóle, co z morga łąki, nie wypada nawet po kopiejek 30 i jest kropelką w morzu wydatków teraźniejszych i korzyści przyszłych; oznacza to jednak jakie takie pojęcie celu i dobre chęci.

Wsie: Sokołowy-Kąt, Nowa-Wieś, Dzieczewo i Siciarz, dla braku czasu jeszcze nic nie uchwaliły.

Od właścicieli większych majątków, jako to: Poniatowa, Siemiątkowa, Woli, Gołuszyna, Glinek, mam zapewnienie przyłożenia się do kosztów, jakie kopanie kanału pociągnie za sobą. Każdy z nas bowiem doskonale rozumié, o ile to wartość majątku przez osuszenie łąk a przytem i pól, podniesioną zostanie.

Od właścicielki Bielaw, gdzie nie tylko łąki, ale nawet owies widziałem w wodzie, któréj nie ma teraz gdzie spuścić, a las olszyny tylko w zimie po lodzie jest dostępny, jeszcze nie otrzymałem odpowiedzi.

 Pomimo tych niezupełnych powodzeń, mam jednak nadzieję, że wkrótce szczegółowe z każdego majątku i poważniejsze jak dotąd cyfry będę wam w możności wymienić, jakkolwiek oprócz z Siemiątkowa, Woli, Zgliczyna, Chraponia i z Suwak, więcej funduszu stanowczo określonego jeszcze nie mam. Kanał z urządzeniem szluzy do zatrzymywania w razie potrzeby wody, kosztować będzie około rubli 3,000; licząc przecież na dobrą wolę i dobrze zrozumiany interes własny każdego z właścicieli większych majątków między Bieżuniem i Radzanowem, mokre posiadających łąki, sprowadziłem już paręset rydli grabarskich i w Imię Boże rozpocząłem już od dwóch tygodni roboty. Kanał się kopie i jeżeli dopisze pogoda i pieniądze, to w tym roku jeszcze zostanie otwarty.

Na początek złożyłem pierwszy potrzebne pieniądze panu Bielickiemu, wójtowi gminy Ratowo w Radzanowie; jest on nader użytecznym w całéj téj sprawie pomocnikiem moim, za co miło mi tu jest wdzięczne wyrazić mu uznanie. Uprosiłem p. Bielickiego, aby wypłacał robotnikom i prowadził kontrolę przychodu i wydatków, każdy zatem ineressowany w wykopaniu tego kanału, może do rąk jego złożyć za kwitem dobrowolnie przez siebie oznaczoną summę, a z obrotu funduszów po ukończeniu robót, rachunek szczegółowy będzie zamieszczony w «Korrespondencie Płockim«.

Z powyższego mojego wiernego sprawozdania, możecie powziąć wyobrażenie, o zachodach, kłopotach i rozmaitych przeszkodach, jakie były i są jeszcze do pokonania. Trzeba błagać prawie jak o łaskę i ledwie, że nie płacić, za dozwolenie przeprowadzenia wody i osuszenie komuś bagna; trzeba przekonywać, zachęcać, wyciągać rękę jak po jałmużnę tam, gdzieby każdy popierając mnie, winien sam, w téj mozolnéj pracy przyjmować udział. Jakież to obszerne pole, do coraz lepszego poznawania ludzi i ich usposobień. Jakże posępno gdzie ciemno, a jak rozweselające serce gdzie się przedarło światło, przedstawiają się nam spostrzeżenia!

Dla tego też, doświadczając na każdym kroku licznych zawodów, nieusprawiedliwionego niczem oporu, różnych przykrości, które tylko instytucya publiczna, uzbrojona stosownym przywilejem, wobec tak ciemnych jeszcze pojęć o najelementarniejszych potrzebach naszego rolnictwa, mogłaby przezwyciężyć, – nie mogę nie ubolewać, uzbrojona stosownym przywilejem, wobec tak ciemnych jeszcze pojęć o najelementarniejszych potrzebach naszego rolnictwa, mogłaby przezwyciężyć, – nie mogę nie ubolewać nad tem, że nasze Towarzystwo Kredytowe Ziemskie nie może znaleść środków i sposobu na wytworzenie funduszu melioracyjnego, który, gdyby tylko miał za zadanie osuszanie błot w naszym kraju, jakich jest do zbytku (dreny i nawadnianie zostawiając na później), oddałoby już tem samem wielkie usługi, nietylko krajowemu gospodarstwu, ale i zdrowiu ludzkiemu, które w okolicach bagnistych, gdzie tak panujące są zimnice szcególniej między klasą ryboczą, ciężkie przechodzi próby.

K. Ujazdowski.

 

* Pobodzy

 

Niestety, zabiegi Ujazdowskiego nie znalazły zrozumienia. W zasadzie wszyscy właściciele gruntów leżących w pobliżu planowanego kanału, nie wnieśli żadnej pomocy finansowej. W efekcie, kanał został wykopany jedynie środkami K. Ujazdowskiego. Niestety, nie został on doprowadzony do końca, tzn. do połączenia z Wkrą. Trzy lata później w tymże „Korrespondencie Płockim” znajduje się informacja:

W Smólni pod Bieżuniem, właściciel p. Ujazdowski, wykopał kanał mający przeprowadzić wodę z rzeki Działdówki do rz. Wkry, z pominięciem zakładów wodnych w osadzie Radzanowo. Osuszone zostały znaczne przestrzenie, lecz kanał dokończony nie jest, bo interesowani nie wspierają téj ważnéj pracy i wszystko dotąd dzieje się kosztem p. Ujazdowskiego. Pan U… zaszczytnie znany z prac koło dobra publicznego i w tym kierunku dał dobry przykład, co uznały nie tylko nasze, ale i obce pisma. Dalsze prace zależéć  będą od umowy współinteresowanych. To co dotąd zrobione, zawsze znaczne korzyści téj okolicy przynosić będzie.

Wykonane przedsięwzięcia Karola Ujazdowskiego nie znalazły zrozumienia okolicznych właścicieli majątków. Nie zrażając się tym, w dalszym ciągu nadsyłał korespondencje do prasy. Propagował nowe metody i sposoby gospodarowania.

Niezależnie od tego, niektórzy właściciele majątków, między innymi Edmund Mejer z Trzask i Edward Beński z Bębnowa, własnym sumptem wykonali melioracje w obrębie własnych gruntów.

Warto dodać, że pod koniec XIX wieku, majątek Smulnia, którego właścicielem był Karol Ujazdowski, wszedł w posiadanie Adolfa Beńskiego, brata dziedzica Bębnowa – Edwarda.

 

Powojenny Radzanów . Szkolnictwo. Kronika parafii cz.37

    Powojenny Radzanów . Szkolnictwo. Kronika parafii cz.37.

 

   O godzinie 9 tej również odprawia Mszę św. w Ratowie ks. Karol Żurawski, kapelan, kapłan z diecezji Pińskiej, którego losy wojny zapędziły aż do Ratowa.  Pracuje on w Ratowie od 15 sierpnia, przedtem proboszcz jeździł na 9 tą do Ratowa. Siostrzyczki w Ratowie przetrwały wojnę względnie dobrze. Jednakowoż życie wewnętrzne zakonne stoi na bardzo niskim poziomie . Raczej należało by powiedzieć że są to dziewczęta czysto świeckie , które przebrawszy się w habity zakonne, bawią się w ,,zakonnice”. Cóż wszędzie spustoszenia wojna spowodowała. Szkolnictwo poczęło się dźwigać. W czasie okupacji nie istniały szkoły polskie, zaledwie garstka nauczycieli ocalała, inni albo w obozach , albo na przymusowych robotach w Niemczech . Nie ma nauczycieli nie ma szkoły polskiej , zaledwie gdzieniegdzie matka bierze do reki stary elementarz i uczy pociechę swoja. Nie wiele ona u mnie, co może przelewa w  główki pociechy swojej. W GG nauka istniała  jak pożal się Boże , jak to wszystko wyglądało. Chociaż polska książka mogła się znajdować w domu , można w szkole mówić i pisać po polsku. Zdobywszy kilka egzemplarzy początkujących księgach, przesłałem takowe pod adres mojej siostry . Jak radość była , jak ludzie pragnęli za wszelka cenę zdobyć elementarz polski, tu na terenie naszego Mazowsza.! Poziom szkół obniżony. Niemcy rozebrali do fundamentów nowowo budowaną szkołę we Wróblewie, pozbawili dachu, drzwi, okien podług ,pieców, nowo wzniesiona szkoła w Dzieczewie. Zasadniczo szkoły otwarto w tych wioskach , w których były przed wojna. Z starych przedwojennych nauczycieli utrzymał się: kierownik szkoły w Radzanowie Stanisław Pol wywieziony na roboty do Prus Wschodnich. Władysław Domagalski  nauczyciel z Sławęcina i Teresa Lewińska nauczycielka z Glinek. Inni albo zginęli, albo w niewoli albo przyjęli posady gdzie indziej. Przeważnie stanowiska nauczycieli obsadzane przez siły niewykwalifikowane, których okoliczność wojny rzuciły na te stanowiska. Przeważnie dawni właściciele majątków , których reforma rolna pozbawiła warsztatów pracy . Religię wykładają nauczyciele, w Radzanowie wykłada siostra Klara , katechetka, na naukę katechizmu , kurs niższy uczęszcza 600 dzieci, kurs wyższy około 200.

Józef Stanisław Konic

    Józef St. Konic 

    Józef Stanisław Konic, dr. botaniki , wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim był autorem dzieł z dziedziny rolniczej. Swoją wiedzę i teorię zdobywał i poszerzał także w majątku rodzinnym Ratowo na Północnym Mazowszu, gdzie gospodarował. W majątku wprowadzał nowe uprawy i przekazywał nowoczesna kulturę rolną . Pozostawił po sobie bardzo dobrze zagospodarowane dobra oraz prace naukowe,  które zostały wydane drukiem .:

 

                 1.      Przyczynek do absorcyi światła przez węglowodory szeregu aromatycznego, Rocznik Zbiorowy prac naukowych na rok 1880 , Warszawa, Druk . A Studencki i Spółka ,1881, s.11.

              2.     O źródłach azotu dla gospodarstw rolnych, Referat odczytany dnia 10 grudnia 1894 roku na                          posiedzeniu Sekcyi Rolnej przez Józefa Stanisława Konica, Warszawa , Druk. Emila Skwiskiego                         ,1895, s.4.

Henryk Konic . Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej . Właściciel dóbr Ratowo

Henryk Konic . Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej . Właściciel dóbr Ratowo.

Henryk_Konic

Henryk Konic ur. 15 stycznia 1860 roku  w Warszawie, zm. 10 maja 1934 roku , pochowany na Powązkach . Polski adwokat. Deputowany do II Dumy Państwowej Imperium Rosyjskiego. Działacz niepodległościowy internowany przez Niemców . Osadzony w areszcie domowym w majątku rodzinnym w Ratowie. Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego.

SM0_1-B-460Rok 1927. Henryk Konic pierwszy z lewej w dolnym rzędzie.

SM0_1-B-470Po środku u dołu Henryk Konic.

Zdjęcia ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

RADZANÓW W 1900 ROKU.

RADZANÓW W 1900 ROKU.

Waldemar Piotrowski

Wyobraźmy sobie, że jest rok 1900, rozpoczyna się XX wiek. I naszą miejscowość. Jak ona wtedy wyglądała?

       Natrafiłem na korespondencję z Radzanowa, zamieszczoną w piśmie „Echa Płockie i Łomżyńskie” z dn. 17(30) maja 1900 roku, nr. 43, s. 3 podpisaną pseudonimem Lewałt. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła w związku z tą nazwą, to herb Lewałt. I tu niespodzianka, herbem tym pieczętowali się Majerowie, dziedzice Trzask.Grobowiec rodzinny znajduję się na cmentarzu parafialnym w Radzanowie , dgyż Trzaski do 1925 roku należały do naszej parafii.

Oto jej treść:

,,Radzanów, miasteczko z ludnością około 4.000 głów, niedawno zamienione na osadę odznacza się pewnem ożywieniem handlowem; targi odbywają się co środa każdego tygodnia, nadto w ciągu roku bywa 6 jarmarków, na których niejeden chłopek zawiera korzystną tranzakcję. – Niestety ruch handlowy, który rozwinąłby się tu znacznie pokaźniej, paraliżowany jest przez fatalną komunikację. Miasteczko, leżące o 22 wiorsty od powiatowej Mławy, o 16 wiorst od Raciąża, 12 od Bieżunia, 14 od Żuromina i 10 od Szreńska – posiada tylko od strony Raciąża możliwą drogę; z trzech stron pozostałych znajdują się rzeki: Działdówka od strony Bieżunia, od wschodu Mławka, z wpadającą w nią rzeczką Szrońką, połączone z Działdówką wpadają do Narwi pod wsią Pomiechowem. Otóż mosty na wszystkich tych rzekach są w tak opłakanym stanie, że przejeżdżającemu grozi utopienie, lub co najmniej zimna kąpiel. – Most zaś należący do dóbr Zgliczyn-Glinki, już od roku zamknęła policja.

     Przykre to jeszcze bardziej z tego względu, że wnioskując po energji mieszkańców okolicznych, stan taki potrwać może całe lata.

     Tymczasem pewne ożywienie wywołuje w osadzie sklep monopolowy, obok którego obrało locum kilku rzeźników; po wódce są więc przekąski, zaostrzające pragnienie. Przyjąwszy jeszcze pod uwagę pobliską restaurację Antoniego Różyckiego, rozumiemy, dla czego w Radzanowie spotkać można obecnie pijanego również często, jak i przed wprowadzeniem monopolu.

    Z ważniejszych zakładów publicznych osady, wymienić należy: szkołę elementarną, urząd gminny, aptekę. Przed rokiem posiadaliśmy w osadzie i lekarza – d-ra Hirszfelda, który zjednał sobie zaufanie wśród okolicznej ludności wiejskiej; od czasu jednak otrzymania posady rządowej, opuścił Radzanów i dotychczas jesteśmy bez lekarza, a szkoda, gdyż lekarz w takiej osadzie, jak nasza, porzuconej zdala od innych miasteczek, miałby powodzenie.

   Parafja Radzanów posiada dwa kościoły: jeden w osadzie – drewniany, szczupły; drugi w Ratowie po-bernardyński, z obrazem cudownym św. Antoniego, murowany; rektorem kościoła ratowskiego jest ks. Sękowski, któremu chyląca się do upadku świątynia zawdzięcza gruntowne odnowienie.

   Poruszywszy najważniejsze sprawy miejskie, słów kilka poświęcić trzeba okolicom Radzanowa. Ziemie tu mniej więcej wszędzie lekkie, piaszczyste, niewdzięczne, więc i parafianie nie bogaci. Ogólna klęska tegoroczna – brak robotnika dotknęła i tutejsze folwarki; setki ludzi, przeważnie najzdolniejszych do pracy wyruszyły na zarobki do Prus. Z rozpaczy przychodzi na myśl, czyby nie dobrze było sprowadzić do pracy chińczyków, niewybrednych w odżywianiu się, poprzestających podobno na szczurach, a tych radzibyśmy się pozbyć, gdyż stają się dla nas już prawdziwą plagą.

    Pod względem uprawy roli i hodowli inwentarzy, gospodarstwa okoliczne stoją dość nisko. Wyjątek stanowi majątek Ratowo, w którym, przy wzorowem gospodarstwie rolnem, wprowadzono gospodarstwo przemysłowe: plantacje chmielu, cykorji, chrzanu, szparagów, wyrób masła centryfugalnego śmietankowego i t. p.

    Hodowla inwentarza najlepiej jest reprezentowaną w dobrach Radzimowice, dziedzic których, a zarazem jeden z sekretarzy sekcji rolnej warszawskiej, pracuje obecnie nad ustaleniem ras bydła, pilnie trzymając się w przyswajaniu tychże, wskazówek nauki.

    Okolicę Radzanowa można nazwać bezleśną, dochodzi nieraz do tego, że biedacy posiłkują się, zamiast drzewa, łodygami łopianu. Na szczęście znajdują się tu dość bogate pokłady torfu, które równoważą do pewnego stopnia brak drzewa. Zaznaczyć należy starannie prowadzone dawniej gospodarstwo leśne w zmiankowanych Radzimowicach, dziś jednak mocno zaniedbane.

Lewałt.

Walka o język polski w gminie Ratowo. Rok 1905.

Walka o język polski w gminie Ratowo. Rok 1905.

 

   Gmina Ratowo z siedzibą w Radzanowie to miejsce związane z walka o wprowadzenie do urzędu i szkół języka polskiego. Wydarzenia w powiecie mławski w roku 1905 szeroko opisywane były w raportach instytucji rosyjskich Guberni Płockiej . Radzanów także znalazł się w tych dokumentach na bardzo znaczącym miejscu. Czym było wypowiedzenie posłuszeństwa wobec władz zaborczych?

  Całość wydarzeń związana jest z wystąpieniem obywateli miasta Mławy na styczniowym zebraniu Rady Miejskiej. Grupa mieszkańców zaradzał prowadzenia dokumentacji urzędowej w gminach w języku polskim. Argumentowano ,że ukaz rządowy z 1864 roku gwarantował im to prawo mówiąc o tym iż na danym terenie jeśli nie zamieszkuję go w przewadze ludność prawosławna dokumenty , zarządzenia protokoły zebrań gminnych powinny być spisywane w języku ojczystym mieszkańców. Władze zareagował dosyć nerwowo i zaczęły wymianę korespondencji z generał gubernatorem warszawskim M.I. Czertkowem  o zaistniałej sprawie. Protest mławian zaczął rozlewać się na sąsiednie gminy , gdzie wójtowie i sekretarze gmin pod wpływem ludności przyłączali się do akcji. Tak też było w przypadku Radzanowa. Żądano jednogłośnie uchwały w języku polskim , a gdy została ona sformułowana w języku rosyjskim , chłopi rozeszli się nie podpisując .Naczelnik powiatu w tym przypadku na polecenie gubernatora rozpoczął śledztwo w celu wykrycia agitatorów. Wzywano więc do Mławy włościan i obywateli, grożono im karami i więzieniem lecz ci odpowiadali ,że maja dość ciągłych kradzieży funduszów gminnych, fałszowaniu uchwał, zmusza ich do ściślejszej kontroli , a ta jest możliwa tylko w języku polskim , gdyż w odróżnieniu od rosyjskiego jest wszystkim znany.

  Wydarzenia  , które przez kilka pierwszych miesięcy rozgrzewały atmosferę. Jednak na pewien czas ucichły. Na nowo wybuchły w grudniu. Wtedy to u Naczelnika Powiatu mławskiego 12 grudnia zjawili się wójtowie i pisarze z całego powiatu z rezolucją Zjazdu .W języku polskim przedstawili całość sprawy i oznajmili ,że od tego dnia nie będą pisać żadnych pism urzędowych w języku rosyjskim . Naczelnik jednak nadal trwał przy swoimi co spowodowało opór wójtów. Jednym z bardziej podtrzymującym żądania był wójt Ratowa – Franciszek Śliwczyński.Fotografia wójta w artykule http://ratowoklasztor.blog.pl/2014/07/29/straz-ogniowa-radzanow/

  Sprawa stała się głośna , a żądania zaczęły przyjmować formę otwartego wypowiedzenia posłuszeństwa. Pojawiły się żądania języka polskiego jako równorzędnego w szkołach. Zawrzało w powiecie. Władze więc po konsultacjach z Naczalstwem zaczęły reagować . Nastąpiły aresztowania i kary grzywny po trzy tysiące rubli , dla egzekucji ,których wysyłano wojsko z mławskiego garnizonu.

  Szczególny opór był przejawiany przez ludność gminy Ratowo, gdzie administracja gminna nie tylko nie spełniła żądania naczelnika o przywrócenie języka rosyjskiego , ludność popierała ją w tym uporze. Próbowano nawet aresztować naczelnika , który przybył do Radzanowa . Został także urzędnik powiatu znieważony obelgami przez mieszkańców – Więckiewicza i Sierzputowskiego, których w następstwie aresztowano. Nałożono wcześniej karę finansową nakazano ściągnąć dwóm szwadronom dragonów, rocie piechoty i 50 kozakom. Grzywna w trzy dni została ściągnięta i wniesiona do kasy powiatu.

 Po wydarzeniach w Radzanowie , opór w gminach powiatu mławskiego zaczął spadać . Dlatego z wprowadzeniem języka polskiego trzeba było czekać aż do okupacji niemieckiej podczas Wielkiej Wojny.

Budowa ,,tamy” na Wkrze.

Budowa ,,tamy” na Wkrze.

autor : Tadeusz Sokołowski

      Już po skończonych pracach przy prostowaniu koryta rzeki przystąpiono do budowy zapory przy ujściu rzeki  Mławki do Wkry .a właściwie za ujściem idąc z  kierunkiem  nurtu rzeki. Jej celem miało być spiętrzanie wody w tym czasie kiedy jej poziom znacznie się obniżał podczas letnich upałów. Trzeba zauważyć, że po regulacji nie było już tyle meandrów i woda zaczęła płynąć  o wiele bardziej wartkim nurtem . Rzeka stała się o wiele płytsza i nie taka zasobna w ryby jak przed tą na te czasy dość poważną inwestycją. Pozostały , niektóre odcinki dawnej rzeki odcięte od nurtu i jako starorzecza. Miały tylko wodę stojącą.
    Te prace przy budowie jazu trwały także długo ale przyniosły na pewno zamierzony rezultat podobnie jak prostowanie koryta i osuszenie łąk i pastwisk co umożliwiło rolnikom zbiór siana oraz swobodny wypas bydła.
    Po oddaniu do użytku tamy zaczęto spiętrzać wodę, kiedy zachodziła taka potrzeba , a podnosić zastawki i puszczać nurt swobodnie kiedy poziom wody był wyższy. Kiedy jeździłem w swoje rodzinne strony i chciałem się wykąpać w tej ukochanej rzece w której to nauczyłem się pływać czasami udało mi się trafić na spiętrzenie wody na tamie i głębszą wodę do pływania. Pragnę jeszcze dodać , że podczas spiętrzania woda napływała w rowy oraz przepusty, co spowodowało nawodnienie położonych nad rzeką terenów. Dla mieszkańców Ratowa, chcących się udać na radzanowski cmentarz lub do sklepów po zakupy zapora na Wkrze znacznie skróciła drogę. Mogli oni przechodzić swobodnie przez betonowy pomost z zastawkami, który zaczął pełnić rolę kładki. Przedtem do Radzanowa można było dostać się dwoma drogami albo przez Drzazgę i Wygodę/mój dom rodzinny/albo przez Radzanówek. Teraz w okresie wzmożonego ruchu kołowego tama pełni tylko rolę utrzymania właściwego poziomu wody. Szkoda, że brak jest ścieżki rowerowej wiodącej przez tamę do klasztoru w Ratowie. Był by to ciekawy fragment szlaku turystycznego.

HISTORIA BUDOWY MOSTU W RADZANOWIE.

HISTORIA BUDOWY  MOSTU W RADZANOWIE.

autor :    Waldemar Piotrowski

Idąc śladami Wkry, która wyróżnia naszą miejscowość, gdyż Radzanowów jest w Polsce kilka, a leżących nad Wkrą tylko jeden, chciałbym przedstawić własne i zebrane wiadomości i spostrzeżenia na temat naszego mostu i okolicy. Zapraszam do dyskusji, jeśli mój tekst wymagać będzie sprostowania, czy też uzupełnienia.

Gdy popatrzymy na przebieg ulicy Mławskiej od strony Rynku zauważymy, że domy istniejące od Banku Spółdzielczego odsunięte są bardziej od ulicy, niż wcześniejsze. Ulica skręca w prawo, a następnie, już za ulicą Górną – skręca w lewo i kieruje się na most, aby za nim także skręcić w lewo. Rozmawiając ze starszymi mieszkańcami Radzanowa i przywołując pamięć z dzieciństwa trzeba powiedzieć, że przed budową mostu betonowego, ulica Mławska przebiegała inaczej.

Pamiętam, że obok drewnianych domów Podlaskich (obecnie rozebrany, numer 23) i Żółtowskich (numer 27) rozciągało się spore rozlewisko, nad brzegiem którego znajdowała się studnia z żurawiem (teraz w pobliżu tego miejsca jest drewniany budynek piwiarni). Czasami z tej studni zaopatrywaliśmy się w wodę. Pamiętam też, że w pobliżu studni (na linii domów Żylaków i Wojdowskich) widoczne były wystające pale, świadczące o tym, że w tym miejscu istniał most drewniany. Po drugiej stronie drogi (ulicy) było także spore rozlewisko, podchodzące aż do zabudowań gospodarczych. Budowa mostu żelbetowego rozpoczęła się w 1930 roku. I wówczas, ulicę Mławską skierowano bardziej w prawo, zasypując fragment rozlewiska (nasyp), tworząc przejazd ziemny – groblę.  Znaczyłoby to, że pierwotnie ulica Mławska biegła na lewo od obecnych dalszych zabudowań za rozlewiskiem.

Ślady drugiego mostu drewnianego do tej pory można zauważyć po lewej stronie istniejącego obecnego mostu, pod jego koniec. Most betonowy zbudowano przed drewnianym, przesuwając nieco koryto rzeki w prawo (M. Kwiatkowski wspominał, że jego ojciec mówił o przekopaniu odcinka rzeki). Stare rozlewisko za mostem także zostało rozdzielone nasypem na dwie strony.

Posuwając się po starej drodze, przed Radzanówkiem, istniało kolejne starorzecze, na którym był także most drewniany. Z istnieniem tego mostu związana jest tragiczna historia utonięcia dwóch braci Śliwińskich. Rzecz się działa wczesną wiosną, gdy Wkrą płynęła kra. Jeden z braci wracał ze Strzegowa z targu (wtedy do Strzegowa droga wiodła przez Grobelkę, Budy Matusy i Radzimowice). Kiedy doszedł do Radzanówka, okazało się, że most zniosła woda. Jego brat mieszkał na Radzanówku i był rybakiem. Obudził go późnym wieczorem i namówił do przewiezienia przez wodę. Nieszczęście spowodowała płynąca kra. Łódka się wywróciła i obydwaj zginęli w nurcie rzeki.

W 1930 roku rozpoczęto budowę mostu żelbetowego. W połowie następnego roku opublikowano w piśmie „Cement”, wydawanym przez Związek Polskich Fabryk Portland-Cementu artykuł o nowo wybudowanych mostach w województwie warszawskim, w tym o moście radzanowskim. Przytoczę fragment tego artykułu, omawiający fachowo i szczegółowo jego opis.

Na zakończenie podaję krótki opis mostu na rzece Wkrze w Radzanowie w powiecie Mławskim, którego budowa nie jest jeszcze wprawdzie zupełnie gotowa, jednak jest na ukończeniu, a do oddania mostu do użytku publicznego brak tylko wykończenia dojazdów, ułożenia na moście jezdni z kostki granitowej, ustawienia poręczy i t. p. Zasadniczo jednak roboty żelbetowe zostały już całkowicie zakończone. Ustrój niosący tego mostu [tzn. przęsło] – zdaje się pierwszy raz w Polsce zastosowany – przedstawia belkę Gerberowską o 5-ciu otworach, każdy po około 16 m rozpiętości tak, że ogólna rozpiętość mostu wynosi 80,0 m. Od zastosowania belki ciągłej odstąpiono ze względu na zły grunt budowlany. Przy belce Gerberowskiej przypuszczalne drobne osiadania podpór są prawie bez znaczenia, ekonomja zaś, jaką daje belka ciągła w porównaniu do szeregu belek wolnopodpartych, pozostaje przy systemie belki Gerberowskiej w zupełności utrzymana. W danym wypadku oszczędność, jaką uzyskano przez zastosowanie tego ustroju zamiast szeregu belek wolnopodpartych, wynosi wg. dokładnie przeprowadzonych obliczeń tak na betonie, jak żelazie około 21%.

a1

a2


a3

Ogółem w ustroju niosącym [w przęsłach] znajduje się około 321 m3 betonu i 53,1 tonn żelaza zbrojącego razem z łożyskami. Opory mostu, t.j. tak przyczółki jak i filary, są wykonane z betonu i posadowione na 12 palach żelbetowych systemu „Raymond”, zabijanych w grunt do głębokości 13 m.

Całkowita szerokość mostu wynosiła 6,8 m. Szerokość jezdni, pokrytej kostką brukową wynosiła 5,4 m, po bokach były dwa wąskie chodniki o szerokości 40 cm każdy. 

Przęsła na końcach posiadały łożyska i przy przejeździe ciężkich pojazdów „pracowały”, amortyzując naprężenia. Wspierały się one na solidnych filarach, zbudowanych na słupach betonowych otoczonych żelaznymi rurami, wkopanymi w ziemię. I tu wydaje się, zastosowano pomysłowe rozwiązanie budowy mostu w terenie. Część mostu zbudowano na „suchym lądzie”, a po jego ukończeniu, zmieniono koryto rzeki (o czym wspomniałem wcześniej).

W związku z jego budową zmieniono bieg ulicy Mławskiej, co wymagało usypania istniejących do dzisiaj nasypów. Było to niebywałe przedsięwzięcie przewiezienia ogromnej ilości ziemi. Zatrudnionych było wielu wozaków, posiadających konne zaprzęgi wozów na gumowych kołach. Ziemię wożono z Radzanówka, gdzie obecnie znajduje się boisko piłki nożnej (wcześniej strzelnica) a wówczas była tam spora góra polodowcowa.

Radzanowiacy cieszyli i chlubili się nim. Urządzano spacery na most, wykorzystywano go jako wdzięczne tło do fotografii pamiątkowych. Na fotografii poniżej przedstawiam zdjęcie rodzinne (pierwszy z lewej strony – mój ojciec), pochodzące z 1941 roku.

a4

 

 

Jak napisał w swoich wspomnieniach z lat trzydziestych Ks. Jagodziński: „W ostatnich latach z racji przeprowadzonej szosy i projektowanej głównej arterii łączącej Stolicę z Pomorzem wybudowano na rzece Wkrze wspaniały żelazo – betonowy most, podobno dotąd unikat w Polsce, gdyż przy budowie zastosowano tak zwane przęsła wiszące – jest to most najdłuższy w powiecie mławskim, liczący 90[sic!] metrów długości. Budowano takowy przez lat 3 i z wielkim nakładem pieniędzy i robocizny”.

Zbliżał się rok 1939, a z nim – wrzesień. Kiedy wybuchła II wojna światowa, teren Ziemi Zawkrzeńskiej znalazł się, jako najbliższy Prusom Wschodnim, najwcześniej atakowanym terytorium Rzeczypospolitej. Lotnictwo niemieckie szczególnie zaciekle niszczyło drogi, mosty, węzły komunikacyjne, tory kolejowe i środki transportu. Most atakowany był wielokrotnie i ostrzeliwany z broni pokładowej, jednak wyszedł cało z opresji. Był także pilnowany przed działalnością dywersantów. Po klęsce bitwy pod Mławą, wycofujące się przed siłami nieprzyjaciela oddziały polskie w kierunku Modlina i Warszawy, wysadziły ostatnie przęsło od strony Radzanówka (informacja T. Śniegockiego).

Po wkroczeniu Niemców, na początku okupacji, most został naprawiony poprzez zbudowanie brakującego przęsła z drzewa. Do tej pory można zobaczyć fragmenty słupów drewnianych pod ostatnim przęsłem.

Wobec zbliżającej się ofensywy ze Wschodu, władze niemieckie postanowiły wysadzić most w powietrze. Wiedzieli, że jest on solidnie zbudowany, więc zgromadzili dużą ilość materiałów wybuchowych oraz wykuli wiele dziur w celu jego zaminowania. Nie wiadomo dlaczego, jednak nie zdążyli tego wykonać. A może, jak krążą różne pogłoski, ktoś im w tym przeszkodził. Możliwe, że szybka ofensywa styczniowa w 1945 roku nacierających oddziałów Armii Czerwonej spowodowała ich prędki odwrót. Jak wspomniał Pan Tadeusz, pocisk armatni wystrzelony przez Sowietów uderzył w balustradę od strony południowej i jedną poręcz rozbił, rozrywając żelazne zbrojenie. Przez kilkanaście lat brak poręczy zabudowywano prowizorycznie różnymi sposobami. Nie zabezpieczyło to jednak przed wypadkiem, w wyniku czego jedna osoba wpadła do rzeki i utonęła. Pamiętany jest także wypadek autobusu, który zawisł nad przepaścią wpadając na brak bariery.

Mimo „ran” wojennych, był most ciągle atrakcją. Na zdjęciu poniżej widać autora tej notatki z dwiema siostrami i przyjezdną z Tomaszowa Mazowieckiego, kuzynką Państwa Strubczewskich. Widać ślady po kulach, a w tle – fragment koparki rzecznej „Hydra”, odstawionej „na boczny tor”. Zdjęcie pochodzi z 1962 roku.

 a5

 

Oprócz funkcji podstawowej, most stanowił także trampolinę dla odważnych skoczków do wody. Woda wówczas pod mostem była głęboka. Najodważniejszy skoczek wykonywał skoki z poręczy. Druga kategoria – to były skoki z mostu, a więc trochę niżej. Trzecia – skoki z filaru. I ostatnia, czwarta kategoria, dla najmniej odważnych – z podstawy filaru, która wystawała wokół. Z tym, że skoki wykonywano zarówno „na głowę”, jak i „na nogi”.

Wobec zniszczeń wojennych i rozwoju komunikacji, coraz pilniejszą stawała się potrzeba remontu i modernizacji mostu. W 1962 roku zbudowany został przez wojsko zastępczy most drewniany na Wkrze, położony w niedalekiej odległości, na tzw. Żelaznej. Był wąski, właściwie jednokierunkowy. Aby przejechać z Radzanowa na drugą stronę rzeki trzeba było wykonać objazd przez Góry, obok cmentarza żydowskiego, następnie prostopadle przez rzekę, dalej w kierunku nasypu za mostem i ostatecznie – pokonać stromy podjazd z boku nasypu na szosę przy domu Czesława Bagińskiego. Szczególnie ten stromy podjazd był uciążliwy dla zaprzęgów konnych. Niejednokrotnie można było zobaczyć wywróconą furę ze zbożem, gdy konie zbyt szybko zjeżdżały z nasypu i nie zwolniły przed zakrętem.

Remont mostu obejmował zbudowanie betonowego przęsła w miejsce drewnianego i poszerzenie mostu poprzez dobudowanie z obu stron chodników z nowymi poręczami metalowymi. Wyremontowany most służył okolicznym mieszkańcom przez ponad czterdzieści lat.

Most na Drzazdze .

   Jak budowano drewniany most na Wkrze koło Drzazgi w roku 1955  – wspomnienia napisane przez Tadeusza Sokołowskiego .

   Miałem wtedy skończone 7 lat i chodziłem do 4-klasowej szkoły o klasach łączonych w Zgliczynie Witowym,którą prowadziła ŚP Kazimiera  Kołodziejska.Był okres Wielkiego Postu i co piątek chodziłem na Drogę Krzyżową do kościoła w Radzanowie.Był to czas roztopów i droga do kościoła była mokra i grząska.Myślę,że był to misiąc marzec.Przebywając ten odcinek drogi pieszo mijałem kilka zaprzęgów konnych,które na gumowych kołach – u nas wtedy nie spotykanych albo bardzo rzadko- ciągnęły bardzo grube i długie kloce sosnowe w stronę naszego domu na Wygodzie.Musiałem je wyminąć i podążyć do kościoła aby dojść na czas i wziąć udział w nabożeństwie,choć bardzo mnie ciekawił ten transport.Wracająć z powrotem znowu spotkałem te wozy z klocami tylko już bliżej mojego domu.Wtedy już nie musiałem się spieszyć i mogłem dokładnie się przyjrzeć jak przebiega przewożenie tych pni.Ponieważ w tym okresie był gościniec bardzo rozmokły,koła grzęzły w błocie i do jednego wozu przekładano konie z innego,  a nawet z dwóch wozów i przewożono tak kawałek po kawałku , aż do mojego rodzinnego domu .  Stamtąd w kierunku drewnianego mostu na Wkrze koło Drzazgi.Przed mostem wjechali oni na nasze pastwisko po prawej stronie drogi  i tam wyładowali kloce .Nikt nie pytał się o pozwolenie.

     Później dowiedziałem się,że byli to tzw.frakciarze z Raciąża,którzy parali się tym rodzajem transportu.Drewno zaś pochodziło z lasu w okolicach Koziebrod.Mieli oni wspaniałe pociągowe konie o tej samej maści w każdym zaprzęgu. Bardzo mi się podobały.Nawet orczyki przy tych wozach mieli stalowe,czego u nas się nie widziało.W naszej okolicy były tylko drewniane orczyki.
   Gdy kończył się okres Wielkiego Postu już sporo pni leżało na naszym pastwisku koło starego mostu.Rzeka obniżyła swój poziom po roztopach i pastwisko też znacznie obeschło.Gdzieś tak w połowie kwietnia rozpoczęły się prace przy rozbiórce starego mostu i obróbce tych potężnych pni przeznaczonych na nowy most.Muszę tutaj dodać,że było to drewno żywiczne przy jego obróbce unosił się wspaniały zapach.Należy nadmienić,że większość prac była wykonywana ręcznie przy pomocy prostych narzędzi,takich jak siekiery,piły,ośniki, strugi itp.

    Widocznie plan prac był taki aby przed nastaniem zimy je zakończyć.Stary most zaczęto rozbierać od góry.Tam prace przebiegały dość szybko.Poręcze,górny pomost oraz dźwigary/grube belki biegnące w poprzek rzeki/ nie nastręczały wiele trudności.Gorzej było z palami wbitymi w dno rzeki.Do tego używano grubych łańcuchów i lin oraz dźwigni z korbami i pal po palu wyciągano.Każdą korbę przy dźwigni kręciło kilku ludzi.W międzyczasie ekipa ciesielska już obrabiała grube pnie przeznaczone na nowe pale,dźwigary,belki,itp.Deski potem przywożono z tartaku.Pracami ciesielskimi kierował p.Benke,który codziennie dojeżdżał z Raciąża,  a kierownikiem budowy był p.Krzemiński.Pracownikami byli mieszkańcy okolicznych wiosek,dla których była to okazja zarobku przez te kilka miesięcy.Dojeżdżali ludzie przeważnie rowerami z Glinek, Zgliczyna Pobodzego, Ratowa,Gradzanowa Kościelnego.Pamiętam nawet ich nazwiska.Z Glinek bracia Skowyrscy, Kowalski, ze Sławęcina p.Kosek,z Gradzanowa,p.Schodek i Śledzianowski.Prace posuwały się powoli.Było coraz cieplej i starano się ten czas wykorzystać maksymalnie aby zdążyć  z ich ukończeniem jak najszybciej.Ja po 20-tym czerwca rozpocząłem wakacje i mogłem więcej czasu poświęcić na przyglądaniu się tej budowie jak nie musiałem pomagać przy czymś w domu albo w zagrodzie.Pamiętam,że ŚP mama nie bardzo była zadowolona z
mojego tam chodzenia, gdyż robotnicy tam pracujący używali bardzo często słów niecenzuralnych.
    Bardzo wolno przebiegało wbijanie pali przy pomocy kafara.Odbywało się ono tak,że za pomocą grubej liny wciągano na znaczną wysokość duży ciężar stalowy w formie prostopadłościanu/może był zalany betonem/nazywano ten ciężar babą i za pomocą specjalnego zaczepu spuszczano go w dół.Baba ta wbijała kawałek po kawałku pal,który miał zaostrzony koniec i nałożony na niego żelazny ochraniacz wykuty przez kowala.Ochraniacz w kształcie obręczy miał pal u góry,  aby baba uderzając w pień nie rozrywała go.Babę do góry wciągało 4 ludzi po 2 z przy każdej korbie.Do góry i potem spadając w dół baba przesuwała się w specjalnych kanałach,które znajdowały się w dwóch drewnianych słupach.Inaczej mogłaby spaść do głębokiej

wody/ok5m/.I tak kawałek po kawałku,dzień po dniu prace posuwały się do przodu.Muszę dodać,że dla pieszych było prowizoryczne przejście z desek starego mostu.Ja na takiej szerokiej i grubej desce,stając na jej końcu i odpychając się grubym kijem pływałem sobie przy brzegu na płytkiej wodzie.Nie podobało się to p.Krzemińskiemu i po interwencji u mamy,musiałem tego zaprzestać.Kiedyś przechodząc po deskach gdy wracałem od p.Żochowskich do domu,wpadłem do wody,razem z deską/było to w niedzielę/gdyż stanąłem na jej końcu anie była przybita.Na szczęście było to przy brzegu,woda była płytka, ale wyjście obudowane deskami,  a dalej woda coraz głębsza.Zacząłem głośno krzyczeć.Wyciągnął mnie z tej płytkiej wody p.Stefan Żochowski z Drzazgi,który usłyszał moje wołanie.Jakbym wpadł do głębokiej wody już może by nie było tych wspomnień.Wtedy jeszcze nie umiałem pływać.
   Wakacje tego roku szybko zleciały jak zazwyczaj.We wrześniu zacząłem chodzić do kl.II do Radzanowa, a nowy most zaczął już przybierać określony  wcześniej kształt.Był masywniejszy od poprzedniego.W dno rzeki było wbite więcej pali.Dźwigary poprzeczne miał podwójne oraz grube bale na dźwigarach.Muszę dodać ,że pale oraz wszystkie pozostałe elementy mostu zostały zagruntowane czarnym środkiem zwanym wtedy Karbolineum,który bardzo cuchnął , a miał zabezpieczyć most przed szkodnikami drewna i jego rozkładem pod wpływem wody i warunków atmosferycznych.Nie pamiętam dokładnie kiedy,  ale myślę,że w październiku tego roku most został oddany do użytku.Na Wszystkich Świętych już ludzie furmankami jechali po nowym
moście.Nie było uroczystego przecinania wstęgi jak to bywa teraz.Zbudowano także trzy izbice/lodołamy/ z lewej strony mostu idąc w kierunku Drzazgi ,aby go zabezpieczyć przed ewentualnym zatorem z kry podczas roztopów.Przy pierwszej izbicy od strony Drzazgi zamontowano szeroką list z miarą do odczytywania stanu wody.
        Nowy most przetrwał niecałe 13 lat.Z powodu natężenia ruchu kołowego w r.1968 rozpoczęto budowę mostu betonowego,którego budowa już wyglądała inaczej ze względu na znaczny postęp techniczny.Oddano go także do użytku przed nastaniem zimy.Jego głównym wykonawcą był mąż mojej koleżanki klasowej z Liceum Pedagogicznego  w Mławie-Wojtek Chełstowski,z którym spotykałem się przy okazji spotkań klasowych.Była to jego pierwsza budowa po ukończeniu studiów.  Drugą jego budową  był most na Mławce koło Ratowa.
      Nie ma już tych drewnianych mostów ani na Wkrze ani na Mławce i nie na pewno tych ludzi,którzy je budowali ,ale pozostały wspomnienia,które niech staną się skromnym przyczynkiem do upublicznienia najnowszej historii tej ziemi,z której wywodzą się moje korzenie i która jest mi bardzo bliska.

                                                                               autor :  Tadeusz Sokołowski,

                                                                                         były mieszkaniec Wygody

 

  Ps.      Pragnę jeszcze dodać do tego wspomnienia ,że ten drewniany most,który stał prawie niecałe 13 lat był też miejscem spotkań towarzyskich młodzieży z okolicznych wiosek.Śmiałkowie skakali z poręczy mostu na główkę i na bombę,mniej odważni skakali z niższych elementów oczywiście jeszcze przed regulacją,gdy przy moście stan wody wynosił ok.5m.Po regulacji rzeki już nie było takich możliwości do skakania.