Moje wspomnienia o ratowskich odpustach w latach pięćdziesiątych XX wieku . Tadeusz Sokołowski z Wygody.

         Moje wspomnienia o ratowskich odpustach w latach pięćdziesiątych XX wieku . Tadeusz Sokołowski  z Wygody.

     Jak sięgam pamięcią do lat dziecinnych w Ratowie, obecnie Sanktuarium Świętego Antoniego Padewskiego odbywały się każdego roku dwa odpusty. Jeden ku czci św.Antoniego-13 czerwca, drugi ku czci Matki Bożej Anielskiej-2 sierpnia. Ten odpust czerwcowy ściągał niezliczone rzesze pątników  z bardzo odległych nawet okolic dorzecza Wkry i Mławki. Celem ich pielgrzymowania było nawiedzenie i modlitwa przed laskami słynącym obrazem św. Antoniego, który znajduje się nadal w prezbiterium ratowskiego kościoła. W przed dzień odpustu-12 czerwca był nieszpory, które nie odznaczały się tak dużą ilością uczestników. Brali w nich udział przeważnie mieszkańcy Ratowa i pobliskich miejscowości. Następny dzień był już miejscem natłoku wielkiej ilości czcicieli św. Antoniego .Już od samego świtu ciągnęły do Ratowa furmanki, bryczki i inne konne zaprzęgi z pielgrzymami oraz kramarzami. Piechtą zdążali także żebracy aby wcześniej ostawić wejścia do kościoła i plac przykościelny ,który do tej pory otacza zabytkowe ogrodzenia.
   Do Ratowa prowadzą 4 drogi: -od strony Luszewa, Bielaw Złotowskich, Radzanowa oraz skrzyżowania/koło Drzazgi/skąd zdążali ludzie ze Zgliczyna Pobodzego, Glinek oraz Zgliczyna Witowego/to najbliższe miejscowości/
  Na wszystkich tych drogach dojazdowych stało w dniu odpustu masa konnych zaprzęgów. Należy nadmienić, że drogi ówczesne były piaszczystymi gościńcami. Pamiętam też, że piesi pielgrzymi maszerowali na odpust pieszo z butami w rękach. Po dojściu do Mławki obmywali nogi i wkładali buty i udawali się do kościoła. Pamiętam jak ze ŚP mamą szliśmy na odpust, już w niedalekiej odległości za krzyżówkami stały już konne zaprzęgi po obydwu stronach drogi. Tak samo było na wszystkich drogach prowadzących do Ratowa.
Zbliżając się do kościoła i trzymając się ręki mamy słyszałem rozmaite odgłosy jarmarcznych zabawek, takich jak organki piszące baloniki, fujarki itp. Widać było także dzieci z drewnianymi motylami na kółkach, jojami na gumkach/ z trociną w środku/,blaszanymi zegarkami na rękach .Ja z mamą  podążałem do kościoła, gdzie trudno było się dostać z powodu wielkiego tłoku. Po sporym wysiłku dostaliśmy się do środka i od razu rzuciło mi się w oczy i mam obraz do tej pory w pamięci obchodzących na kolanach pątników ołtarz z umieszczonym nad nim obrazem. Po nabożeństwie odpustowym wyszliśmy  na plac ze straganami .Zawsze dostawałem parę złotych od rodziców z tej jakże oczekiwanej okazji. Oprócz kramów z zabawkami oraz słodyczami i napojami gdzie były także obwarzanki na sznurkach, które ja kupowałem, były różne loterie, jadłodajnie na wolnym powietrzu. Bywało, że były nawet 3 karuzela ale przeważnie były dwie. Były one poruszane i kręciły się dzięki chłopcom ,którzy ustawieni między drewnianymi grubymi żerdziami ,pchali je wprawiając w ruch obrotowy mechanizm napędzający do którego były umocowane siedziska na łańcuchach. Potem ten mechanizm był już  napędzany spalinowym silnikiem. Cały plac począwszy od kościoła aż po czworaki był zajęty przez kramarzy oraz pielgrzymów. Dzieci musiały się trzymać rodziców aby się nie zgubić ze względu na wielką ciżbę ludzką.
  Odpusty ku czci św. Antoniego były w tamtym okresie do spotkań rodzinnych ,bowiem pątnicy z odległych miejscowości przyjeżdżali wcześniej i zatrzymywali się u mieszkających bliżej Ratowa. Pamiętam, ze do nas także przyjeżdżała rodzina ze Szczepkowa, Gostynina, Krajkowa, Łodzi, Bartoszyc . Pamiętam też taki epizod odpustowy, gdy mój brat stryjeczny z Gostynina młodszy ode mnie 2 lata w żaden sposób nie chciał iść ze swoim tatą, z e mną i bratem do kościoła, tylko koniecznie na kramy. Płakał rzewnymi łzami z tego powodu. Jego ojciec jednak nie ustąpił. Powiedział, że najpierw do kościoła , a później na kramy .Ja tę zasadę już znałem wcześniej i musiałem jej przestrzegać . On się przeciwko temu buntował. Teraz jest profesorem matematyki stosowanej i wykłada na uniwersytecie w Nancy/Francja/ oraz pisze książki. W ubiegłym roku w Rio de Janeiro w Brazylii obchodził swoje 65 urodziny ,w których brało udział ponad 20-tu profesorów tej królowej nauk ze wszystkich kontynentów.
   Gdy zacząłem się uczyć w Liceum Pedagogicznym  w Mławie, nie brałem już udziału w odpustach czerwcowych, gdyż odbywały się one w dzień powszedni a jeszcze była nauka .Ostatni raz na odpuście ku czci św. Antoniego byłem z rodziną z Bartoszyc w r 1969. Bowiem tu zacząłem pracę i zamieszkałem.
  Odpusty czci Matki Bożej Anielskiej-2.08były o wiele skromniejsze i nie brało w nich udział tak wielu pielgrzymów. Było tylko kilka kramów naprzeciw bramy głównej i bocznej. Brali udział w tych odpustach przeważnie mieszkańcy Ratowa i blisko położonych miejscowości. W tych opustach brałem udział także podczas nauki w liceum ,gdyż odbywały się w czasie wakacji.
   Pamiętam odpust sierpniowy  w r.1955,kiedy był budowany drewniany most na Wkrze koło Drzazgi. Pracowali przy jego budowie robotnicy a ja z mamą po prowizorycznym przejściu z desek szliśmy do Ratowa .Z Powrotem też wracaliśmy taką samą drogą, gdyż było najbliżej.
   Teraz po wielu latach odpusty antonińskie mają całkowicie inny obraz i nie bierze w nich udział tak wielu
Pielgrzymów jak w tamtych czasach. Obecny rektor sanktuarium ks. Bogdan Pawłowski stara się przywrócić dawny kult ku czci św. Antoniego. Widzę to, kiedy wchodzę na stronę sanktuarium. Życzę mu Bożego błogosławieństwa i wielu łask Bożych w tej pięknej sprawie przywrócenia dawnego kultu ku czci tak wielkiego świętego.

POŻAR RADZANOWA W 1886 ROKU

POŻAR RADZANOWA W 1886 ROKU

opr. Waldemar Piotrowski

 

      Radzanów  wielokrotnie ulegał pożarom. Z powodu drewnianej zabudowy, co jakiś czas mieszkańcy tracili cały swój dorobek życia. Na naszym blogu opisaliśmy wielki pożar w 1530 roku (tekst z 13. września ub.r.). Dzisiaj opowiemy o wielkim pożarze z 1886 roku.

           Oczywistym jest, że nie zachowały się z tamtego czasu zdjęcia, ani oficjalne dokumenty określające stopień zniszczenia osady. Chcemy przytoczyć relacje świadków, zamieszczone w kilku numerach pisma „Korespondent Płocki” z tamtego czasu. Także „Kurjer Warszawski” zamieścił o tym informację. Stanowią one subiektywne widzenie, dlatego też nie ingerujemy w ich treść.

 

 Z Mławskiego donoszą nam: Dnia 22 maja w samo południe, w ciągu 1¾ godziny, spaliło się miasteczko Radzanów, przy skwarze 24° R-ra szczególnie podnoszącym zapalność drewnianych domów i utrudniającym ratunek. Z mniejszą już siłą pożar trwał do saméj północy. Bliższych szczegółów brak nam jest w téj chwili; podamy je w następnym numerze pisma naszego.(„Korespondet Płocki”, Nr 41 z dnia 25 maja 1886 r.)  

  W następnym numerze pisma, zamieszczono wyjaśnienie:

Uzupełniając podaną wiadomość o spaleniu się Radzanowa, donoszę wam, że pożar obrócił w zgliszcza i popioły 72 posesyj, z których niejedna po kilka zawierała budynków. Tym więc sposobem około 130 budynków stało się pastwą płomieni. Z miasteczka niedawno bardzo ożywionego, pozostał tylko kościół prawdziwym cudem ocalony i kilka domostw. Paręset rodzin pogorzelców, pozbawionych dachu, dobytku, ruchomości, wszelkich sprzętów, zagrożonych jest nędzą. W płomieniach dwoje dzieci zginęło. Ogień rozpoczął się od kuźni przy rogu rynku i ulicy Raciązkiéj. Wiatr z początku zdawał się chcieć ocalić środek miasta, atoli wkrótce się zwrócił, i skierował ku rynkowi płomienie. Wszyscy potracili głowy i ratunku żadnego nie było. Na próżno pp. U. i K.* obywatele ziemscy z okolicy, wzywali do ratunku, widząc w początku samym pożaru możność łatwego ograniczenia go. Nikt nie słuchał; drabiny, kubła, bosaka doprosić się nie można było. Rzecz dziwna, podobno gdy krańce miasteczka się dopiero paliły, w środku z wnętrza paru domów wybuchnął ogień. Wojsko ze Szreńska przybyłe, nie zdążyło na czas, z powodu niezmiernie szybkiego postępu ognia. Gdy pomoc ta nadeszła, mieścina w części już była zgorzała a reszta stała w płomieniach.

 * według mnie, są to inicjały Karola Ujazdowskiego – dziedzica Smólni i Józefa Konica – dziedzica Ratowa – WP.

 W numerze 43 „Korespondenta Płockiego” pojawiło się kolejne sprawozdanie:

Z okolic Mławy otrzymujemy w uzupełnieniu wiadomości o pożarze Radzanowa, jeszcze kilka szczegółów. Domów mieszkalnych ogółem spaliło się 172 i synagoga, rozebranych zaś zostało 28, razem więc uległo zniszczeniu 201. Wynagrodzenie asekuracyjne za te budowle przynależne od wzajemnego ubezpieczenia gubernialnego wynosi tylko sumę rs. 32,000. Wbrew pierwotnym wieściom, wypadku z ludźmi żadnego nie było, natomiast pozostaje bez dachu i chleba, zagrożonych nędzą, rodzin 245. Ofiarność sąsiedzka czyni wysiłki aby nędzy pogorzelców ulżyć, ale możność ich zakreślone ma granice, i wielkiej a gwałtownej potrzebie nie zdoła zadośćuczynić. Ogólna suma strat jest bardzo znaczna; największe szkody ponieśli kupcy bławatni i inni. Pod wieczór w dzień pożaru, pogorzelcy pomiędzy sobą dopuszczali się grabieży, a biedniejsi korzystając z zamieszania, przywłaszczali sobie rzeczy bogatszych i gdzie mogli z niemi uciekali. Smutna to strona tego pożaru, jak i wielu innych, pojedyncze jednak przykłady nieuczciwości, nie powinny studzić miłosierdzia publicznego względem ogółu nieszczęśliwych pogorzelców.

 W numerze 47 „Korespondenta Płockiego” informowano:

Jeszcze o pożarze w Radzanowie. Od p. T. mieszkańca spalonego miasteczka Radzanowo odbieramy znowu kilka nowych szczegółów o smutnej katastrofie jaka to miasteczko dotknęła: „Ogień z niewiadomej przyczyny wszczął się w środku chlewka pustego krytego słomą, w samo południe, lecz zanim na pierwszy alarm nadeszła pomoc, a z nią i sikawka miejscowa, płomień w jednéj chwili przeniósł się na sąsiednie zabudowania pokryte słomą (dodać należy iż w dniu wypadku trwał upał dochodzący do 24° Reomiur). Płomienie jak błyskawica w przeciągu 10 minut zajęły sąsiednie zabudowania a w niespełna pół godziny całe niemal miasteczko przedstawiało jedno morze płomieni. Mieszkańcy widząc niebezpieczeństwo jakie groziło ich mieniu, a nadto zważywszy że wszelkie usiłowania przy ratunku zabudowań byłyby bezskuteczne, starali się wyratować li tylko dzieci, starców, kaleki i swoją chudobę, lecz nawet te ostateczne kroki nie odniosły pożądanego rezultatu, gdyż wszystkie ruchomości wyniesione w czasie pożogi na środek miasta, spłonęły wraz z domami, a dogorywające szczątki ich znajdowane były o kilka wiorst od miejsca pożaru. Pomoc przybyła z miasteczka Szreńska, o mile odległego (na żądanie wójta) z jedną sikawką, zjawiła się wtedy dopiero gdy ogień został już prawie opanowany przez przybyłych mieszkańców z sąsiednich wiosek. Największy udział przy ratunku brali pp: Konitz, dziedzic dóbr Ratowo, Zaborowski, dz. dóbr Wola-Łaszewska, Siemiątkowski, dziedzic Grabina, administratorzy dóbr Radzimowice W. Tomaszewski i Gliński, W. Turowski, oraz dzierżawca dóbr Bębnowo W. Orbaczewski, którzy nie tylko dostarczyli swych ludzi i fornalek do odwożenia rzeczy za miasto, lecz nadto sami brali czynny udział przy ratunku. Nadto p. Konitz zaraz po pożarze zabrał do swéj wsi 20 famili niemających żadnego przytułku. Ocalenie kościoła zawdzięczyć należy czcigodnemu proboszczowi miejscowemu ks. Molskiemu, oraz ks. Wernerowi z Ratowa, którzy energicznie kierowali obroną płonącéj już niemal świątyni. Pożar zniszczył 79 domów mieszkalnych, 91 innych budynków i synagogę starozakonnych. Budowle były zabezpieczone na sumę rs. 27,030, prócz tego straty mieszkańców wynoszą rs. 45,000. Rodzin bez dachu, odzieży i żywności pozostało 208 w téj liczbie 85 katolickich i 123 starozakonnych, dla których w pierwszych początkach chociaż i przyszli z pomocą okoliczni pp. obywatele, a nawet i włościanie jak również powiatowe miasto Mława, i okoliczne miasteczka Szreńsk, Raciąż, Bieżuń i Żuromin, lecz obecnie znajdują się one w ostatecznej nędzy, zagrożone śmiercią głodową.

 

Przez długie lata radzanowiacy zmuszeni byli odbudowywać swoje domostwa. Zachowane jeszcze do dzisiaj nieliczne domy drewniane przy rynku są zbudowane po tym pożarze.

Powojenny Radzanów . Szkolnictwo. Kronika parafii cz.37

    Powojenny Radzanów . Szkolnictwo. Kronika parafii cz.37.

 

   O godzinie 9 tej również odprawia Mszę św. w Ratowie ks. Karol Żurawski, kapelan, kapłan z diecezji Pińskiej, którego losy wojny zapędziły aż do Ratowa.  Pracuje on w Ratowie od 15 sierpnia, przedtem proboszcz jeździł na 9 tą do Ratowa. Siostrzyczki w Ratowie przetrwały wojnę względnie dobrze. Jednakowoż życie wewnętrzne zakonne stoi na bardzo niskim poziomie . Raczej należało by powiedzieć że są to dziewczęta czysto świeckie , które przebrawszy się w habity zakonne, bawią się w ,,zakonnice”. Cóż wszędzie spustoszenia wojna spowodowała. Szkolnictwo poczęło się dźwigać. W czasie okupacji nie istniały szkoły polskie, zaledwie garstka nauczycieli ocalała, inni albo w obozach , albo na przymusowych robotach w Niemczech . Nie ma nauczycieli nie ma szkoły polskiej , zaledwie gdzieniegdzie matka bierze do reki stary elementarz i uczy pociechę swoja. Nie wiele ona u mnie, co może przelewa w  główki pociechy swojej. W GG nauka istniała  jak pożal się Boże , jak to wszystko wyglądało. Chociaż polska książka mogła się znajdować w domu , można w szkole mówić i pisać po polsku. Zdobywszy kilka egzemplarzy początkujących księgach, przesłałem takowe pod adres mojej siostry . Jak radość była , jak ludzie pragnęli za wszelka cenę zdobyć elementarz polski, tu na terenie naszego Mazowsza.! Poziom szkół obniżony. Niemcy rozebrali do fundamentów nowowo budowaną szkołę we Wróblewie, pozbawili dachu, drzwi, okien podług ,pieców, nowo wzniesiona szkoła w Dzieczewie. Zasadniczo szkoły otwarto w tych wioskach , w których były przed wojna. Z starych przedwojennych nauczycieli utrzymał się: kierownik szkoły w Radzanowie Stanisław Pol wywieziony na roboty do Prus Wschodnich. Władysław Domagalski  nauczyciel z Sławęcina i Teresa Lewińska nauczycielka z Glinek. Inni albo zginęli, albo w niewoli albo przyjęli posady gdzie indziej. Przeważnie stanowiska nauczycieli obsadzane przez siły niewykwalifikowane, których okoliczność wojny rzuciły na te stanowiska. Przeważnie dawni właściciele majątków , których reforma rolna pozbawiła warsztatów pracy . Religię wykładają nauczyciele, w Radzanowie wykłada siostra Klara , katechetka, na naukę katechizmu , kurs niższy uczęszcza 600 dzieci, kurs wyższy około 200.

Dziedzic z Ratowa. Józef Stanisław Konic.

 DZIEDZIC  z  RATOWA .

Waldemar Piotrowski

      We wspomnieniach starszych mieszkańców Radzanowa przekazywana jest wiadomość o samobójstwie, jakiego dokonał jeden z dziedziców Ratowa. Jednak nie mówi się, którego z nich to wydarzenie mogło dotyczyć. Postaram się przedstawić swoją hipotezę.

Ażeby ustalić nazwisko tego nieszczęśnika, musimy przyjrzeć się historii majątku w Ratowie.

     Przed powstaniem styczniowym w 1863 r. właścicielką Ratowa była Magdalena Prakseda Sadkowska (ur. 21.07.1833 – zm. 28.01.1886), która w 1855 r. wyszła za mąż za Stanisława Pac-Pomarnackiego h. Gozdawa (1826-1888). Dobra ratowskie były bardzo rozległe, a należały do nich także posiadłości w Luszewie, na Radzanówku, Trzcińcu, Józefowie i Brzeźni. Wymagały sporej umiejętności zarządzania, a zdaje się, Stanisław Pac-Pomarnacki z tym nie radził sobie. W 1865 r. dobra ratowskie zostały sprzedane i rodzina kupiła mniejszy folwark w Staninie w północno-zachodniej części guberni lubelskiej.

Nabywcą Ratowa wraz z przyległościami był Samuel Konitz (ur. 26.03.1820, zm. 8.12.1879 w Warszawie, grób na cmentarzu żydowskim, sektor 26, rząd 5 numer 15).OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Rodzina Konitzów pochodziła z Chojnic na Pomorzu i znalazła się w Warszawie po III rozbiorze. Przy nadawaniu nazwisk przez Prusaków przyjęła nazwisko od miejscowości z której pochodziła, tzn. Chojnic, po niemiecku Konitz.   

Po powstaniu styczniowym władze carskie chętnie godziły się na nabywanie majątków przez Żydów, gdyż to osłabiało polskie warstwy ziemiańskie i było łatwiejsze dla utrzymania posłuszeństwa.

Samuel Konitz, ożeniony z Karoliną (Szarlotą) Kronenberg był bogatym kupcem i przemysłowcem. Był właścicielem destylarni i fabryki cykorii. W 1874 r. sprawował funkcję sędziego handlowego, zasiadał w zarządzie starego Szpitala Starozakonnych w Warszawie. Posiadał siedmioro dzieci, z których dwóch synów – Henryk i Józef Stanisław otrzymali w spadku dobra ratowskie. Henryk (ur. 15.01.1860 – zm. 10.05.1934, pochowany na Powązkach, kw. 66, rząd 1, grób Rodziny Wolfsonów, numer  8,9) był adwokatem i działaczem politycznym (sylwetka Henryka Konica zaprezentowana została na blogu), zaś Józef Stanisław (ur. 31.05.1861 – zm. 30.03.1912) – przyrodnikiem, kandydatem nauk i wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim.

     Trzeba przyznać, że rodzina Konitzów dość mocno się spolonizowała. Dzieci Samuela i Karoliny zostały ochrzczone, w rodzinie pielęgnowane były polskie tradycje. Chociaż rodzice pozostali przy wierze mojżeszowej i pochowani zostali na cmentarzu żydowskim, to ich dzieci mają groby na Starych Powązkach.

W 1883 r. folwark  Radzanowo-Ratowo, albo Ratowo-Radzanowo obejmował 1964 morgi, w tym gruntów ornych i ogrodów 702 morgi, łąk 179 morgów, pastwisk mr. 29, lasu mr. 985, nieużytków mr. 69. Do folwarku należała cegielnia, młyn wodny i hamernia.

Samuel Konitz nie posiadał wiedzy ani doświadczenia w prowadzeniu gospodarstwa rolnego. Zatrudniał zarządców, którzy dbali o jego interesy. Sam też niechętnie uczestniczył w modernizacji majątku. Znany jest fakt, że sprzeciwiał się osuszaniu pól poprzez przekopanie rowów odwadniających, nawet wtedy, gdy miały one iść po granicy jego posiadłości.

Jak wspomniałem, dobra ratowskie po śmierci Samuela objęli obydwaj synowie – Henryk i Józef, którzy już nazywali się Konic. W zasadzie gospodarstwem zajmował się Józef. Rozwinął je i unowocześnił. Wprowadził nowe odmiany roślin, zaczął uprawiać chmiel, cykorię, chrzan i szparagi, sprowadził maszyny do produkcji masła śmietankowego. Uczestniczył także w różnych przedsięwzięciach społecznych na rzecz gminy, o czym już pisaliśmy na blogu.

Konicowie umieli dbać o swoje interesy. Znana jest historia procesu sądowego, gdzie stroną byli robotnicy hamerni. Skarżyli oni właściciela o nadmierny wyzysk. Sprawa odbywała się w sądzie w Warszawie, a tam właśnie działał jako adwokat Henryk – wyrok można było przewidzieć.

W 1904 roku bardzo burzliwie przebiegała w gminie Ratowo walka chłopów z dworem o serwituty.

I teraz dochodzimy do aktu samobójstwa. Jak wieść niesie, dziedzic Ratowa przegrał w sądzie sprawę honorową. O co poszło – nie wiadomo. Przejął się tym bardzo i – stało się.

W „Kurjerze Warszawskim” (z 2-go kwietnia 1912 r.) znajduje się nekrolog, który przytaczam poniżej.

j_konic_n1a 

 

Jest w nim napisane, że Józef Stanisław Konic, po krótkich lecz ciężkich cierpieniach, zmarł w Ratowie 30 marca 1912 r., przeżywszy lat 51. Pochowany jest na Powązkach , kwatera 66, rząd 2, numer 10,11.

Po śmierci brata jedynym właścicielem dóbr Ratowo został Henryk Konic. Do jego śmierci w wieku 74 lat (zmarł z powodu powikłań pooperacyjnych w szpitalu w Warszawie),  zarządzali majątkiem liczni plenipotenci (o niektórych pisaliśmy na blogu). Ze wspomnień ks. Jagodzińskiego dowiadujemy się, że w Ratowie zamieszkiwała teściowa Henryka Konica – Helena Wolfson (zmarła 23.12.1939 r.).

     Henryk Konic, ożeniony z Henryką Wolfson (1879-1944) posiadał dwóch synów: Kazimierza i Tomasza. Kazimierz zmarł młodo (w wieku 4 lat), Tomasz (ur. 29.11.1902 – zm. 3.08.1943) był inżynierem i asystentem Politechniki Warszawskiej. Opublikował kilka prac z dziedziny materiałów budowlanych. I on został spadkobiercą i dziedzicem Ratowa. Gospodarował do wybuchu wojny. Za jego czasów w Ratowie wybudowane zostały tzw. czworaki, pozwalające na stałe osiedlenie się pracowników folwarku. Po wybuchu II wojny światowej w Ratowie został ustanowiony niemiecki zarządca majątku. Ks. Jagodziński wspominał, że Tomasz Konic został aresztowany na początku okupacji. Obydwaj zostali wywiezieni tego samego dnia do więzienia w Mławie.

Miał 40 lat, nieznane mi są okoliczności jego śmierci.

Podczas okupacji niemieckiej sołtysi w Radzanowie i w okolicznych wsiach otrzymywali nakazy wyznaczenia najemników do pracy w majątku w Ratowie. Z rodzin polskich, gdzie były dorastające osoby, zmuszano do niewolniczej pracy w Ratowie na pracach sezonowych. W takim charakterze zatrudniona była m.in. moja ciocia, siostra mojej matki, Irena Skowyrska.

RADZANÓW W 1900 ROKU.

RADZANÓW W 1900 ROKU.

Waldemar Piotrowski

Wyobraźmy sobie, że jest rok 1900, rozpoczyna się XX wiek. I naszą miejscowość. Jak ona wtedy wyglądała?

       Natrafiłem na korespondencję z Radzanowa, zamieszczoną w piśmie „Echa Płockie i Łomżyńskie” z dn. 17(30) maja 1900 roku, nr. 43, s. 3 podpisaną pseudonimem Lewałt. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła w związku z tą nazwą, to herb Lewałt. I tu niespodzianka, herbem tym pieczętowali się Majerowie, dziedzice Trzask.Grobowiec rodzinny znajduję się na cmentarzu parafialnym w Radzanowie , dgyż Trzaski do 1925 roku należały do naszej parafii.

Oto jej treść:

,,Radzanów, miasteczko z ludnością około 4.000 głów, niedawno zamienione na osadę odznacza się pewnem ożywieniem handlowem; targi odbywają się co środa każdego tygodnia, nadto w ciągu roku bywa 6 jarmarków, na których niejeden chłopek zawiera korzystną tranzakcję. – Niestety ruch handlowy, który rozwinąłby się tu znacznie pokaźniej, paraliżowany jest przez fatalną komunikację. Miasteczko, leżące o 22 wiorsty od powiatowej Mławy, o 16 wiorst od Raciąża, 12 od Bieżunia, 14 od Żuromina i 10 od Szreńska – posiada tylko od strony Raciąża możliwą drogę; z trzech stron pozostałych znajdują się rzeki: Działdówka od strony Bieżunia, od wschodu Mławka, z wpadającą w nią rzeczką Szrońką, połączone z Działdówką wpadają do Narwi pod wsią Pomiechowem. Otóż mosty na wszystkich tych rzekach są w tak opłakanym stanie, że przejeżdżającemu grozi utopienie, lub co najmniej zimna kąpiel. – Most zaś należący do dóbr Zgliczyn-Glinki, już od roku zamknęła policja.

     Przykre to jeszcze bardziej z tego względu, że wnioskując po energji mieszkańców okolicznych, stan taki potrwać może całe lata.

     Tymczasem pewne ożywienie wywołuje w osadzie sklep monopolowy, obok którego obrało locum kilku rzeźników; po wódce są więc przekąski, zaostrzające pragnienie. Przyjąwszy jeszcze pod uwagę pobliską restaurację Antoniego Różyckiego, rozumiemy, dla czego w Radzanowie spotkać można obecnie pijanego również często, jak i przed wprowadzeniem monopolu.

    Z ważniejszych zakładów publicznych osady, wymienić należy: szkołę elementarną, urząd gminny, aptekę. Przed rokiem posiadaliśmy w osadzie i lekarza – d-ra Hirszfelda, który zjednał sobie zaufanie wśród okolicznej ludności wiejskiej; od czasu jednak otrzymania posady rządowej, opuścił Radzanów i dotychczas jesteśmy bez lekarza, a szkoda, gdyż lekarz w takiej osadzie, jak nasza, porzuconej zdala od innych miasteczek, miałby powodzenie.

   Parafja Radzanów posiada dwa kościoły: jeden w osadzie – drewniany, szczupły; drugi w Ratowie po-bernardyński, z obrazem cudownym św. Antoniego, murowany; rektorem kościoła ratowskiego jest ks. Sękowski, któremu chyląca się do upadku świątynia zawdzięcza gruntowne odnowienie.

   Poruszywszy najważniejsze sprawy miejskie, słów kilka poświęcić trzeba okolicom Radzanowa. Ziemie tu mniej więcej wszędzie lekkie, piaszczyste, niewdzięczne, więc i parafianie nie bogaci. Ogólna klęska tegoroczna – brak robotnika dotknęła i tutejsze folwarki; setki ludzi, przeważnie najzdolniejszych do pracy wyruszyły na zarobki do Prus. Z rozpaczy przychodzi na myśl, czyby nie dobrze było sprowadzić do pracy chińczyków, niewybrednych w odżywianiu się, poprzestających podobno na szczurach, a tych radzibyśmy się pozbyć, gdyż stają się dla nas już prawdziwą plagą.

    Pod względem uprawy roli i hodowli inwentarzy, gospodarstwa okoliczne stoją dość nisko. Wyjątek stanowi majątek Ratowo, w którym, przy wzorowem gospodarstwie rolnem, wprowadzono gospodarstwo przemysłowe: plantacje chmielu, cykorji, chrzanu, szparagów, wyrób masła centryfugalnego śmietankowego i t. p.

    Hodowla inwentarza najlepiej jest reprezentowaną w dobrach Radzimowice, dziedzic których, a zarazem jeden z sekretarzy sekcji rolnej warszawskiej, pracuje obecnie nad ustaleniem ras bydła, pilnie trzymając się w przyswajaniu tychże, wskazówek nauki.

    Okolicę Radzanowa można nazwać bezleśną, dochodzi nieraz do tego, że biedacy posiłkują się, zamiast drzewa, łodygami łopianu. Na szczęście znajdują się tu dość bogate pokłady torfu, które równoważą do pewnego stopnia brak drzewa. Zaznaczyć należy starannie prowadzone dawniej gospodarstwo leśne w zmiankowanych Radzimowicach, dziś jednak mocno zaniedbane.

Lewałt.

Walka o język polski w gminie Ratowo. Rok 1905.

Walka o język polski w gminie Ratowo. Rok 1905.

 

   Gmina Ratowo z siedzibą w Radzanowie to miejsce związane z walka o wprowadzenie do urzędu i szkół języka polskiego. Wydarzenia w powiecie mławski w roku 1905 szeroko opisywane były w raportach instytucji rosyjskich Guberni Płockiej . Radzanów także znalazł się w tych dokumentach na bardzo znaczącym miejscu. Czym było wypowiedzenie posłuszeństwa wobec władz zaborczych?

  Całość wydarzeń związana jest z wystąpieniem obywateli miasta Mławy na styczniowym zebraniu Rady Miejskiej. Grupa mieszkańców zaradzał prowadzenia dokumentacji urzędowej w gminach w języku polskim. Argumentowano ,że ukaz rządowy z 1864 roku gwarantował im to prawo mówiąc o tym iż na danym terenie jeśli nie zamieszkuję go w przewadze ludność prawosławna dokumenty , zarządzenia protokoły zebrań gminnych powinny być spisywane w języku ojczystym mieszkańców. Władze zareagował dosyć nerwowo i zaczęły wymianę korespondencji z generał gubernatorem warszawskim M.I. Czertkowem  o zaistniałej sprawie. Protest mławian zaczął rozlewać się na sąsiednie gminy , gdzie wójtowie i sekretarze gmin pod wpływem ludności przyłączali się do akcji. Tak też było w przypadku Radzanowa. Żądano jednogłośnie uchwały w języku polskim , a gdy została ona sformułowana w języku rosyjskim , chłopi rozeszli się nie podpisując .Naczelnik powiatu w tym przypadku na polecenie gubernatora rozpoczął śledztwo w celu wykrycia agitatorów. Wzywano więc do Mławy włościan i obywateli, grożono im karami i więzieniem lecz ci odpowiadali ,że maja dość ciągłych kradzieży funduszów gminnych, fałszowaniu uchwał, zmusza ich do ściślejszej kontroli , a ta jest możliwa tylko w języku polskim , gdyż w odróżnieniu od rosyjskiego jest wszystkim znany.

  Wydarzenia  , które przez kilka pierwszych miesięcy rozgrzewały atmosferę. Jednak na pewien czas ucichły. Na nowo wybuchły w grudniu. Wtedy to u Naczelnika Powiatu mławskiego 12 grudnia zjawili się wójtowie i pisarze z całego powiatu z rezolucją Zjazdu .W języku polskim przedstawili całość sprawy i oznajmili ,że od tego dnia nie będą pisać żadnych pism urzędowych w języku rosyjskim . Naczelnik jednak nadal trwał przy swoimi co spowodowało opór wójtów. Jednym z bardziej podtrzymującym żądania był wójt Ratowa – Franciszek Śliwczyński.Fotografia wójta w artykule http://ratowoklasztor.blog.pl/2014/07/29/straz-ogniowa-radzanow/

  Sprawa stała się głośna , a żądania zaczęły przyjmować formę otwartego wypowiedzenia posłuszeństwa. Pojawiły się żądania języka polskiego jako równorzędnego w szkołach. Zawrzało w powiecie. Władze więc po konsultacjach z Naczalstwem zaczęły reagować . Nastąpiły aresztowania i kary grzywny po trzy tysiące rubli , dla egzekucji ,których wysyłano wojsko z mławskiego garnizonu.

  Szczególny opór był przejawiany przez ludność gminy Ratowo, gdzie administracja gminna nie tylko nie spełniła żądania naczelnika o przywrócenie języka rosyjskiego , ludność popierała ją w tym uporze. Próbowano nawet aresztować naczelnika , który przybył do Radzanowa . Został także urzędnik powiatu znieważony obelgami przez mieszkańców – Więckiewicza i Sierzputowskiego, których w następstwie aresztowano. Nałożono wcześniej karę finansową nakazano ściągnąć dwóm szwadronom dragonów, rocie piechoty i 50 kozakom. Grzywna w trzy dni została ściągnięta i wniesiona do kasy powiatu.

 Po wydarzeniach w Radzanowie , opór w gminach powiatu mławskiego zaczął spadać . Dlatego z wprowadzeniem języka polskiego trzeba było czekać aż do okupacji niemieckiej podczas Wielkiej Wojny.

Budowa ,,tamy” na Wkrze.

Budowa ,,tamy” na Wkrze.

autor : Tadeusz Sokołowski

      Już po skończonych pracach przy prostowaniu koryta rzeki przystąpiono do budowy zapory przy ujściu rzeki  Mławki do Wkry .a właściwie za ujściem idąc z  kierunkiem  nurtu rzeki. Jej celem miało być spiętrzanie wody w tym czasie kiedy jej poziom znacznie się obniżał podczas letnich upałów. Trzeba zauważyć, że po regulacji nie było już tyle meandrów i woda zaczęła płynąć  o wiele bardziej wartkim nurtem . Rzeka stała się o wiele płytsza i nie taka zasobna w ryby jak przed tą na te czasy dość poważną inwestycją. Pozostały , niektóre odcinki dawnej rzeki odcięte od nurtu i jako starorzecza. Miały tylko wodę stojącą.
    Te prace przy budowie jazu trwały także długo ale przyniosły na pewno zamierzony rezultat podobnie jak prostowanie koryta i osuszenie łąk i pastwisk co umożliwiło rolnikom zbiór siana oraz swobodny wypas bydła.
    Po oddaniu do użytku tamy zaczęto spiętrzać wodę, kiedy zachodziła taka potrzeba , a podnosić zastawki i puszczać nurt swobodnie kiedy poziom wody był wyższy. Kiedy jeździłem w swoje rodzinne strony i chciałem się wykąpać w tej ukochanej rzece w której to nauczyłem się pływać czasami udało mi się trafić na spiętrzenie wody na tamie i głębszą wodę do pływania. Pragnę jeszcze dodać , że podczas spiętrzania woda napływała w rowy oraz przepusty, co spowodowało nawodnienie położonych nad rzeką terenów. Dla mieszkańców Ratowa, chcących się udać na radzanowski cmentarz lub do sklepów po zakupy zapora na Wkrze znacznie skróciła drogę. Mogli oni przechodzić swobodnie przez betonowy pomost z zastawkami, który zaczął pełnić rolę kładki. Przedtem do Radzanowa można było dostać się dwoma drogami albo przez Drzazgę i Wygodę/mój dom rodzinny/albo przez Radzanówek. Teraz w okresie wzmożonego ruchu kołowego tama pełni tylko rolę utrzymania właściwego poziomu wody. Szkoda, że brak jest ścieżki rowerowej wiodącej przez tamę do klasztoru w Ratowie. Był by to ciekawy fragment szlaku turystycznego.

W 70 rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz .

W 70 rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz .

 

   Holocaust jaki wymyślili Niemcy rozszalał się przed i w czasie II wojny światowej. Unicestwiał jednych i zmienił drugich. Nie tylko ludzi ale także wielokulturowość poszczególnych regionów Europy. Taki los dotknął również wyznawców judaizmu zamieszkujących Radzanów nad Wkrą.

    Do miasteczka zostali przyjęć w XVIII wieku przez ówczesna właścicielkę dóbr – Dorotę Karczewską. Właśnie ona zdecydowała się uczynić ten krok po wypędzeniu Żydów z pobliskiego Szreńska. Otrzymali ziemię pod budowę domów i bożnicy , teren za miastem na kirkut czyli cmentarz. Tak żyli , mieszkali, pracowali. Rodzili się i umierali nad Wkrą, aż przyszła wojna rozpętana przez hitlerowskie Niemcy. Żydzi z Radzanowa zostali deportowani do getta w Mławie wiosna  1942 roku,  skąd trafiali do obozów koncentracyjnych – Auschwitz , Treblinka , Majdanek. Powoli w materiałach źródłowych pojawiają się nazwiska tych wyznawców religii mojżeszowej związanych  z Radzanowem  

  We fragmentach opracowanej przez Tomasa  Grotuma i Jana Pacera  Księgi Zmarłych w Auschwitz, której zapiski mimo próby zatarcia śladów zachowały się ,możemy odczytać kilka nazwisk związanych z osadą nad Wkrą . Są to:

  1. Fulder Maria  – ur. 13.11.1920 r.  zm. 01.12.1942 r.
  2. Margules Jakob – ur. 20.11.1904 r. zm. 14.01.1943 r.
  3. Ickiewicz Israel – ur. 10.03.1907 r. zm.21.01.1943 r.
  4. Burakowski Marceli – ur. 18.03.1877 r. zm. 17.01.1943 r.
  5. Goldsztejn Benjamin – ur. 17.02.1918 r. zm. 04.01.1943 r.
  6. Hamburger Josef – ur. 23.04.1907 r. zm. 25.01.1943 r.
  7. Rozensztajn Mordka – ur. 10.04.1923 r. zm. 03.10.1942 r.
  8. Neyman Henri – ur. 13.09.1925 r. zm. 18.12.1942 r.

Wszystkie te osoby jako miejsce urodzenia maja podany Radzanów nad Wkrą. Niektóre z nich występują w innych dokumentach z dwudziestolecia międzywojennego.

Most na Drzazdze .

   Jak budowano drewniany most na Wkrze koło Drzazgi w roku 1955  – wspomnienia napisane przez Tadeusza Sokołowskiego .

   Miałem wtedy skończone 7 lat i chodziłem do 4-klasowej szkoły o klasach łączonych w Zgliczynie Witowym,którą prowadziła ŚP Kazimiera  Kołodziejska.Był okres Wielkiego Postu i co piątek chodziłem na Drogę Krzyżową do kościoła w Radzanowie.Był to czas roztopów i droga do kościoła była mokra i grząska.Myślę,że był to misiąc marzec.Przebywając ten odcinek drogi pieszo mijałem kilka zaprzęgów konnych,które na gumowych kołach – u nas wtedy nie spotykanych albo bardzo rzadko- ciągnęły bardzo grube i długie kloce sosnowe w stronę naszego domu na Wygodzie.Musiałem je wyminąć i podążyć do kościoła aby dojść na czas i wziąć udział w nabożeństwie,choć bardzo mnie ciekawił ten transport.Wracająć z powrotem znowu spotkałem te wozy z klocami tylko już bliżej mojego domu.Wtedy już nie musiałem się spieszyć i mogłem dokładnie się przyjrzeć jak przebiega przewożenie tych pni.Ponieważ w tym okresie był gościniec bardzo rozmokły,koła grzęzły w błocie i do jednego wozu przekładano konie z innego,  a nawet z dwóch wozów i przewożono tak kawałek po kawałku , aż do mojego rodzinnego domu .  Stamtąd w kierunku drewnianego mostu na Wkrze koło Drzazgi.Przed mostem wjechali oni na nasze pastwisko po prawej stronie drogi  i tam wyładowali kloce .Nikt nie pytał się o pozwolenie.

     Później dowiedziałem się,że byli to tzw.frakciarze z Raciąża,którzy parali się tym rodzajem transportu.Drewno zaś pochodziło z lasu w okolicach Koziebrod.Mieli oni wspaniałe pociągowe konie o tej samej maści w każdym zaprzęgu. Bardzo mi się podobały.Nawet orczyki przy tych wozach mieli stalowe,czego u nas się nie widziało.W naszej okolicy były tylko drewniane orczyki.
   Gdy kończył się okres Wielkiego Postu już sporo pni leżało na naszym pastwisku koło starego mostu.Rzeka obniżyła swój poziom po roztopach i pastwisko też znacznie obeschło.Gdzieś tak w połowie kwietnia rozpoczęły się prace przy rozbiórce starego mostu i obróbce tych potężnych pni przeznaczonych na nowy most.Muszę tutaj dodać,że było to drewno żywiczne przy jego obróbce unosił się wspaniały zapach.Należy nadmienić,że większość prac była wykonywana ręcznie przy pomocy prostych narzędzi,takich jak siekiery,piły,ośniki, strugi itp.

    Widocznie plan prac był taki aby przed nastaniem zimy je zakończyć.Stary most zaczęto rozbierać od góry.Tam prace przebiegały dość szybko.Poręcze,górny pomost oraz dźwigary/grube belki biegnące w poprzek rzeki/ nie nastręczały wiele trudności.Gorzej było z palami wbitymi w dno rzeki.Do tego używano grubych łańcuchów i lin oraz dźwigni z korbami i pal po palu wyciągano.Każdą korbę przy dźwigni kręciło kilku ludzi.W międzyczasie ekipa ciesielska już obrabiała grube pnie przeznaczone na nowe pale,dźwigary,belki,itp.Deski potem przywożono z tartaku.Pracami ciesielskimi kierował p.Benke,który codziennie dojeżdżał z Raciąża,  a kierownikiem budowy był p.Krzemiński.Pracownikami byli mieszkańcy okolicznych wiosek,dla których była to okazja zarobku przez te kilka miesięcy.Dojeżdżali ludzie przeważnie rowerami z Glinek, Zgliczyna Pobodzego, Ratowa,Gradzanowa Kościelnego.Pamiętam nawet ich nazwiska.Z Glinek bracia Skowyrscy, Kowalski, ze Sławęcina p.Kosek,z Gradzanowa,p.Schodek i Śledzianowski.Prace posuwały się powoli.Było coraz cieplej i starano się ten czas wykorzystać maksymalnie aby zdążyć  z ich ukończeniem jak najszybciej.Ja po 20-tym czerwca rozpocząłem wakacje i mogłem więcej czasu poświęcić na przyglądaniu się tej budowie jak nie musiałem pomagać przy czymś w domu albo w zagrodzie.Pamiętam,że ŚP mama nie bardzo była zadowolona z
mojego tam chodzenia, gdyż robotnicy tam pracujący używali bardzo często słów niecenzuralnych.
    Bardzo wolno przebiegało wbijanie pali przy pomocy kafara.Odbywało się ono tak,że za pomocą grubej liny wciągano na znaczną wysokość duży ciężar stalowy w formie prostopadłościanu/może był zalany betonem/nazywano ten ciężar babą i za pomocą specjalnego zaczepu spuszczano go w dół.Baba ta wbijała kawałek po kawałku pal,który miał zaostrzony koniec i nałożony na niego żelazny ochraniacz wykuty przez kowala.Ochraniacz w kształcie obręczy miał pal u góry,  aby baba uderzając w pień nie rozrywała go.Babę do góry wciągało 4 ludzi po 2 z przy każdej korbie.Do góry i potem spadając w dół baba przesuwała się w specjalnych kanałach,które znajdowały się w dwóch drewnianych słupach.Inaczej mogłaby spaść do głębokiej

wody/ok5m/.I tak kawałek po kawałku,dzień po dniu prace posuwały się do przodu.Muszę dodać,że dla pieszych było prowizoryczne przejście z desek starego mostu.Ja na takiej szerokiej i grubej desce,stając na jej końcu i odpychając się grubym kijem pływałem sobie przy brzegu na płytkiej wodzie.Nie podobało się to p.Krzemińskiemu i po interwencji u mamy,musiałem tego zaprzestać.Kiedyś przechodząc po deskach gdy wracałem od p.Żochowskich do domu,wpadłem do wody,razem z deską/było to w niedzielę/gdyż stanąłem na jej końcu anie była przybita.Na szczęście było to przy brzegu,woda była płytka, ale wyjście obudowane deskami,  a dalej woda coraz głębsza.Zacząłem głośno krzyczeć.Wyciągnął mnie z tej płytkiej wody p.Stefan Żochowski z Drzazgi,który usłyszał moje wołanie.Jakbym wpadł do głębokiej wody już może by nie było tych wspomnień.Wtedy jeszcze nie umiałem pływać.
   Wakacje tego roku szybko zleciały jak zazwyczaj.We wrześniu zacząłem chodzić do kl.II do Radzanowa, a nowy most zaczął już przybierać określony  wcześniej kształt.Był masywniejszy od poprzedniego.W dno rzeki było wbite więcej pali.Dźwigary poprzeczne miał podwójne oraz grube bale na dźwigarach.Muszę dodać ,że pale oraz wszystkie pozostałe elementy mostu zostały zagruntowane czarnym środkiem zwanym wtedy Karbolineum,który bardzo cuchnął , a miał zabezpieczyć most przed szkodnikami drewna i jego rozkładem pod wpływem wody i warunków atmosferycznych.Nie pamiętam dokładnie kiedy,  ale myślę,że w październiku tego roku most został oddany do użytku.Na Wszystkich Świętych już ludzie furmankami jechali po nowym
moście.Nie było uroczystego przecinania wstęgi jak to bywa teraz.Zbudowano także trzy izbice/lodołamy/ z lewej strony mostu idąc w kierunku Drzazgi ,aby go zabezpieczyć przed ewentualnym zatorem z kry podczas roztopów.Przy pierwszej izbicy od strony Drzazgi zamontowano szeroką list z miarą do odczytywania stanu wody.
        Nowy most przetrwał niecałe 13 lat.Z powodu natężenia ruchu kołowego w r.1968 rozpoczęto budowę mostu betonowego,którego budowa już wyglądała inaczej ze względu na znaczny postęp techniczny.Oddano go także do użytku przed nastaniem zimy.Jego głównym wykonawcą był mąż mojej koleżanki klasowej z Liceum Pedagogicznego  w Mławie-Wojtek Chełstowski,z którym spotykałem się przy okazji spotkań klasowych.Była to jego pierwsza budowa po ukończeniu studiów.  Drugą jego budową  był most na Mławce koło Ratowa.
      Nie ma już tych drewnianych mostów ani na Wkrze ani na Mławce i nie na pewno tych ludzi,którzy je budowali ,ale pozostały wspomnienia,które niech staną się skromnym przyczynkiem do upublicznienia najnowszej historii tej ziemi,z której wywodzą się moje korzenie i która jest mi bardzo bliska.

                                                                               autor :  Tadeusz Sokołowski,

                                                                                         były mieszkaniec Wygody

 

  Ps.      Pragnę jeszcze dodać do tego wspomnienia ,że ten drewniany most,który stał prawie niecałe 13 lat był też miejscem spotkań towarzyskich młodzieży z okolicznych wiosek.Śmiałkowie skakali z poręczy mostu na główkę i na bombę,mniej odważni skakali z niższych elementów oczywiście jeszcze przed regulacją,gdy przy moście stan wody wynosił ok.5m.Po regulacji rzeki już nie było takich możliwości do skakania.

Powojenny Radzanów. Kronika parafii cz. 36.

 

Powojenny Radzanów. Kronika parafii cz. 36.

 

      Parafianie radzanowscy to nie dawni przedwojenni. Materializm opanował całkowicie dusze ludu naszego. Wojna spowodowała spustoszenie w duszach ludzkich. Na podłożu materializmu wyrosła obojętność religijna –  wszystko co nie sprzyja łatwemu zyskowi, doczesności idzie na drugi plan. Gdy zysk tak opanował serca ludzkie, ze nie liczono się z nikim i niczym. Proboszczowi swojemu gospodarze bogaci odebrali ze skóry powóz, zabrany swego czasu przez Niemców, a pozostawiony względnym porządku, skradł gospodarz z Radzanowa , do niedawna urzędnik, przed wojna ,,działacz” w Caritasie miejscowym, […] meble porozrzucane sa po różnych mieszkaniach radzanowskich. Policja meldowała proboszczowi, gdzie znajdują się jego rzeczy, jednakowoż trudno się zdecydować na krok straszny –  pójścia z policja i zabierania swoich rzeczy –  to hańba , która pozostanie na całe życie danej jednostki i przejdzie nawet na pokolenia. Radzanowiacy przynajmniej maja uciechę , gdy zobaczą gospodarza […] albo jego syna w naszych butach, śmieją się, iż chodzą butach ze skóry powozowej swego proboszcza.   Za łatwym zyskiem całe procesje Radzanowiaków ciągnęły na północ do Prus Wschodnich , gdzie można było to i owo  kupić , Niemcom zabrać, ukraść , samemu się wzbogacić. W niedziele i święta było na nabożeństwie mało ludzi – wszyscy ciągnęli na ,,ciuchy”. Druga wada to pijaństwo. Wyrabianie wódki ze zboża , buraków było przyczyna rozpijania się wielu. O ile przed wojna radzanowiacy nie byli abstynentami, o tyle teraz można powiedzieć ,że przekształcili się w pijaków. Nieszczęście , bo w ten sposób rujnuje się zdrowie jednostek, rodzin i społeczeństwa. Trudna jednakowoż walka z alkoholizmem. Innym objawem zdziczenia – to małżeństwa na wiarę. Wróg zabronił małżeństw, dlatego namnożyło się małżeństw dzikich i w księgach metrycznych zanotowano wiele dzieci nieprawego łoza. Przyznać trzeba jednakowoż, że po wojnie masowo zawierano małżeństwa, dość powszechnie, że w roku 1945 było 230 zapowiedzi, a tych ślubów 163. Mszę święte w niedziele i święta odprawiam dwie, jedna o 9 tej druga o 11 tej. Niestety na 9 ta przychodzi zaledwie kilkanaście osób, nawet rodzice , pomimo nacisku nauczycieli miejscowych, nie przysyłają swoich dzieci do kościoła na Msze św. Szkoda wielka, że zostali rodzicami, nie rozumieją obowiązków swoich!