Most na Drzazdze .

   Jak budowano drewniany most na Wkrze koło Drzazgi w roku 1955  – wspomnienia napisane przez Tadeusza Sokołowskiego .

   Miałem wtedy skończone 7 lat i chodziłem do 4-klasowej szkoły o klasach łączonych w Zgliczynie Witowym,którą prowadziła ŚP Kazimiera  Kołodziejska.Był okres Wielkiego Postu i co piątek chodziłem na Drogę Krzyżową do kościoła w Radzanowie.Był to czas roztopów i droga do kościoła była mokra i grząska.Myślę,że był to misiąc marzec.Przebywając ten odcinek drogi pieszo mijałem kilka zaprzęgów konnych,które na gumowych kołach – u nas wtedy nie spotykanych albo bardzo rzadko- ciągnęły bardzo grube i długie kloce sosnowe w stronę naszego domu na Wygodzie.Musiałem je wyminąć i podążyć do kościoła aby dojść na czas i wziąć udział w nabożeństwie,choć bardzo mnie ciekawił ten transport.Wracająć z powrotem znowu spotkałem te wozy z klocami tylko już bliżej mojego domu.Wtedy już nie musiałem się spieszyć i mogłem dokładnie się przyjrzeć jak przebiega przewożenie tych pni.Ponieważ w tym okresie był gościniec bardzo rozmokły,koła grzęzły w błocie i do jednego wozu przekładano konie z innego,  a nawet z dwóch wozów i przewożono tak kawałek po kawałku , aż do mojego rodzinnego domu .  Stamtąd w kierunku drewnianego mostu na Wkrze koło Drzazgi.Przed mostem wjechali oni na nasze pastwisko po prawej stronie drogi  i tam wyładowali kloce .Nikt nie pytał się o pozwolenie.

     Później dowiedziałem się,że byli to tzw.frakciarze z Raciąża,którzy parali się tym rodzajem transportu.Drewno zaś pochodziło z lasu w okolicach Koziebrod.Mieli oni wspaniałe pociągowe konie o tej samej maści w każdym zaprzęgu. Bardzo mi się podobały.Nawet orczyki przy tych wozach mieli stalowe,czego u nas się nie widziało.W naszej okolicy były tylko drewniane orczyki.
   Gdy kończył się okres Wielkiego Postu już sporo pni leżało na naszym pastwisku koło starego mostu.Rzeka obniżyła swój poziom po roztopach i pastwisko też znacznie obeschło.Gdzieś tak w połowie kwietnia rozpoczęły się prace przy rozbiórce starego mostu i obróbce tych potężnych pni przeznaczonych na nowy most.Muszę tutaj dodać,że było to drewno żywiczne przy jego obróbce unosił się wspaniały zapach.Należy nadmienić,że większość prac była wykonywana ręcznie przy pomocy prostych narzędzi,takich jak siekiery,piły,ośniki, strugi itp.

    Widocznie plan prac był taki aby przed nastaniem zimy je zakończyć.Stary most zaczęto rozbierać od góry.Tam prace przebiegały dość szybko.Poręcze,górny pomost oraz dźwigary/grube belki biegnące w poprzek rzeki/ nie nastręczały wiele trudności.Gorzej było z palami wbitymi w dno rzeki.Do tego używano grubych łańcuchów i lin oraz dźwigni z korbami i pal po palu wyciągano.Każdą korbę przy dźwigni kręciło kilku ludzi.W międzyczasie ekipa ciesielska już obrabiała grube pnie przeznaczone na nowe pale,dźwigary,belki,itp.Deski potem przywożono z tartaku.Pracami ciesielskimi kierował p.Benke,który codziennie dojeżdżał z Raciąża,  a kierownikiem budowy był p.Krzemiński.Pracownikami byli mieszkańcy okolicznych wiosek,dla których była to okazja zarobku przez te kilka miesięcy.Dojeżdżali ludzie przeważnie rowerami z Glinek, Zgliczyna Pobodzego, Ratowa,Gradzanowa Kościelnego.Pamiętam nawet ich nazwiska.Z Glinek bracia Skowyrscy, Kowalski, ze Sławęcina p.Kosek,z Gradzanowa,p.Schodek i Śledzianowski.Prace posuwały się powoli.Było coraz cieplej i starano się ten czas wykorzystać maksymalnie aby zdążyć  z ich ukończeniem jak najszybciej.Ja po 20-tym czerwca rozpocząłem wakacje i mogłem więcej czasu poświęcić na przyglądaniu się tej budowie jak nie musiałem pomagać przy czymś w domu albo w zagrodzie.Pamiętam,że ŚP mama nie bardzo była zadowolona z
mojego tam chodzenia, gdyż robotnicy tam pracujący używali bardzo często słów niecenzuralnych.
    Bardzo wolno przebiegało wbijanie pali przy pomocy kafara.Odbywało się ono tak,że za pomocą grubej liny wciągano na znaczną wysokość duży ciężar stalowy w formie prostopadłościanu/może był zalany betonem/nazywano ten ciężar babą i za pomocą specjalnego zaczepu spuszczano go w dół.Baba ta wbijała kawałek po kawałku pal,który miał zaostrzony koniec i nałożony na niego żelazny ochraniacz wykuty przez kowala.Ochraniacz w kształcie obręczy miał pal u góry,  aby baba uderzając w pień nie rozrywała go.Babę do góry wciągało 4 ludzi po 2 z przy każdej korbie.Do góry i potem spadając w dół baba przesuwała się w specjalnych kanałach,które znajdowały się w dwóch drewnianych słupach.Inaczej mogłaby spaść do głębokiej

wody/ok5m/.I tak kawałek po kawałku,dzień po dniu prace posuwały się do przodu.Muszę dodać,że dla pieszych było prowizoryczne przejście z desek starego mostu.Ja na takiej szerokiej i grubej desce,stając na jej końcu i odpychając się grubym kijem pływałem sobie przy brzegu na płytkiej wodzie.Nie podobało się to p.Krzemińskiemu i po interwencji u mamy,musiałem tego zaprzestać.Kiedyś przechodząc po deskach gdy wracałem od p.Żochowskich do domu,wpadłem do wody,razem z deską/było to w niedzielę/gdyż stanąłem na jej końcu anie była przybita.Na szczęście było to przy brzegu,woda była płytka, ale wyjście obudowane deskami,  a dalej woda coraz głębsza.Zacząłem głośno krzyczeć.Wyciągnął mnie z tej płytkiej wody p.Stefan Żochowski z Drzazgi,który usłyszał moje wołanie.Jakbym wpadł do głębokiej wody już może by nie było tych wspomnień.Wtedy jeszcze nie umiałem pływać.
   Wakacje tego roku szybko zleciały jak zazwyczaj.We wrześniu zacząłem chodzić do kl.II do Radzanowa, a nowy most zaczął już przybierać określony  wcześniej kształt.Był masywniejszy od poprzedniego.W dno rzeki było wbite więcej pali.Dźwigary poprzeczne miał podwójne oraz grube bale na dźwigarach.Muszę dodać ,że pale oraz wszystkie pozostałe elementy mostu zostały zagruntowane czarnym środkiem zwanym wtedy Karbolineum,który bardzo cuchnął , a miał zabezpieczyć most przed szkodnikami drewna i jego rozkładem pod wpływem wody i warunków atmosferycznych.Nie pamiętam dokładnie kiedy,  ale myślę,że w październiku tego roku most został oddany do użytku.Na Wszystkich Świętych już ludzie furmankami jechali po nowym
moście.Nie było uroczystego przecinania wstęgi jak to bywa teraz.Zbudowano także trzy izbice/lodołamy/ z lewej strony mostu idąc w kierunku Drzazgi ,aby go zabezpieczyć przed ewentualnym zatorem z kry podczas roztopów.Przy pierwszej izbicy od strony Drzazgi zamontowano szeroką list z miarą do odczytywania stanu wody.
        Nowy most przetrwał niecałe 13 lat.Z powodu natężenia ruchu kołowego w r.1968 rozpoczęto budowę mostu betonowego,którego budowa już wyglądała inaczej ze względu na znaczny postęp techniczny.Oddano go także do użytku przed nastaniem zimy.Jego głównym wykonawcą był mąż mojej koleżanki klasowej z Liceum Pedagogicznego  w Mławie-Wojtek Chełstowski,z którym spotykałem się przy okazji spotkań klasowych.Była to jego pierwsza budowa po ukończeniu studiów.  Drugą jego budową  był most na Mławce koło Ratowa.
      Nie ma już tych drewnianych mostów ani na Wkrze ani na Mławce i nie na pewno tych ludzi,którzy je budowali ,ale pozostały wspomnienia,które niech staną się skromnym przyczynkiem do upublicznienia najnowszej historii tej ziemi,z której wywodzą się moje korzenie i która jest mi bardzo bliska.

                                                                               autor :  Tadeusz Sokołowski,

                                                                                         były mieszkaniec Wygody

 

  Ps.      Pragnę jeszcze dodać do tego wspomnienia ,że ten drewniany most,który stał prawie niecałe 13 lat był też miejscem spotkań towarzyskich młodzieży z okolicznych wiosek.Śmiałkowie skakali z poręczy mostu na główkę i na bombę,mniej odważni skakali z niższych elementów oczywiście jeszcze przed regulacją,gdy przy moście stan wody wynosił ok.5m.Po regulacji rzeki już nie było takich możliwości do skakania.

Powojenny Radzanów. Kronika parafii cz. 36.

 

Powojenny Radzanów. Kronika parafii cz. 36.

 

      Parafianie radzanowscy to nie dawni przedwojenni. Materializm opanował całkowicie dusze ludu naszego. Wojna spowodowała spustoszenie w duszach ludzkich. Na podłożu materializmu wyrosła obojętność religijna –  wszystko co nie sprzyja łatwemu zyskowi, doczesności idzie na drugi plan. Gdy zysk tak opanował serca ludzkie, ze nie liczono się z nikim i niczym. Proboszczowi swojemu gospodarze bogaci odebrali ze skóry powóz, zabrany swego czasu przez Niemców, a pozostawiony względnym porządku, skradł gospodarz z Radzanowa , do niedawna urzędnik, przed wojna ,,działacz” w Caritasie miejscowym, […] meble porozrzucane sa po różnych mieszkaniach radzanowskich. Policja meldowała proboszczowi, gdzie znajdują się jego rzeczy, jednakowoż trudno się zdecydować na krok straszny –  pójścia z policja i zabierania swoich rzeczy –  to hańba , która pozostanie na całe życie danej jednostki i przejdzie nawet na pokolenia. Radzanowiacy przynajmniej maja uciechę , gdy zobaczą gospodarza […] albo jego syna w naszych butach, śmieją się, iż chodzą butach ze skóry powozowej swego proboszcza.   Za łatwym zyskiem całe procesje Radzanowiaków ciągnęły na północ do Prus Wschodnich , gdzie można było to i owo  kupić , Niemcom zabrać, ukraść , samemu się wzbogacić. W niedziele i święta było na nabożeństwie mało ludzi – wszyscy ciągnęli na ,,ciuchy”. Druga wada to pijaństwo. Wyrabianie wódki ze zboża , buraków było przyczyna rozpijania się wielu. O ile przed wojna radzanowiacy nie byli abstynentami, o tyle teraz można powiedzieć ,że przekształcili się w pijaków. Nieszczęście , bo w ten sposób rujnuje się zdrowie jednostek, rodzin i społeczeństwa. Trudna jednakowoż walka z alkoholizmem. Innym objawem zdziczenia – to małżeństwa na wiarę. Wróg zabronił małżeństw, dlatego namnożyło się małżeństw dzikich i w księgach metrycznych zanotowano wiele dzieci nieprawego łoza. Przyznać trzeba jednakowoż, że po wojnie masowo zawierano małżeństwa, dość powszechnie, że w roku 1945 było 230 zapowiedzi, a tych ślubów 163. Mszę święte w niedziele i święta odprawiam dwie, jedna o 9 tej druga o 11 tej. Niestety na 9 ta przychodzi zaledwie kilkanaście osób, nawet rodzice , pomimo nacisku nauczycieli miejscowych, nie przysyłają swoich dzieci do kościoła na Msze św. Szkoda wielka, że zostali rodzicami, nie rozumieją obowiązków swoich!

Nadania ziemskie Tomasza Narzymskiego na rzecz ufundowania klasztoru oo. Bernardynów w Ratowie.

Nadania ziemskie Tomasza Narzymskiego na rzecz ufundowania klasztoru

oo. Bernardynów w Ratowie.

 

      Dzisiejsze piękno restaurowanego  zespołu poklasztornego w Ratowie na Mazowszu nie byłoby możliwe bez  wcześniejszego ukształtowania go przez ojców Bernardynów, którzy to monumentalne dzieło tworzyli przez cały okres swojego pobytu w latach 1686 – 1868. Ich wyczucie smaku i styl musiały jednak być jak to zawsze bywa połączone z możliwościami finansowymi ofiarodawców . Co nie było już takie łatwe na biednym  bagnistym terenie w rozlewiskach meandrycznie płynącej rzeki Wkry. Częste wylewy powodowały wielkie straty, a i podmokłe tereny nie przynosiły właścicielom dóbr ratowskich jak i okolicznej ludności wielkich dochodów , z części których można by było sfinansować budowę jak i wystrój wnętrz. Jednak mimo wszystko z łaski Boga za wstawiennictwem św. Antoniego udało się i dzieło rąk ludzkich wykonane ludzkim wysiłkiem na chwałę Pana powstało i trwa. Jednak nie było by tego wszystkiego gdyby nie Tomasz Narzymski , właściciel dóbr ratowskich.

     Tomasz Narzymski  chorąży chełmiński syn Jakuba i Izabeli z Żalińskich ze względu na olbrzymie zainteresowanie pątników cudami słynącym obrazem   św. Antoniego z Padwy postanowił sprowadzić  do swego majątku  o. Bernardynów. Rozpoczął wiec starania ok. 1684 roku zwracając się do biskupa płockiego Stanisława Dąbskiego z prośbą o wydanie zgody na powstanie nowego założenia klasztornego na terenie diecezji. Jednocześnie stara się o przychylność w tej sprawie u prowincjał wielkopolskiej prowincji o Stanisława Grodzickiego, który w tym czasie przebywał w konwencie w Przasnyszu. Osobista rozmowa spowodowała ,że prowincjał obiecał pilne załatwienie sprawy, na czym bardzo zależało Narzymskiemu , będącemu już w słusznym wieku.

   Procedury przeciągały się jednak . Przyszły fundator ponaglał pisząc listy do prowincjała , który był związany jednak przepisami i zwyczajami związanymi w tego typu sprawach . Czekaja wiec na wypowiedzenie się w tej sprawie zakonników z innych założeń oraz decyzje Biskupa.

Ojciec Stanisław Grodzicki przysyła na lustracje przyszłych nadań braci z Przasnysza. Widok , który zastali nie był zbyt zachęcający do osiedlenia na tym terenie – bieda i dookoła bagna . Determinacja chorążego Narzymskiego wzrasta. Porusza ponownie sprawę w Kurii Płockiej i biskup Stanisław Dąbski przychyla się do intencji 26 maja 1685 roku , jednoczenie zaznacza ,ze jest to tylko wstępna zgoda . Nakazuję specjalnej komisji sprawdzić warunki lokacji.

 Dla przyspieszenia spraw właściciel Ratowa zapisuje Bernardynom ziemie i przywileje. Akt prawny zostaje spisany w sądzie grodzkim w Ciechanowie w październiku 1685 roku. Zgodnie z zapisem na rzecz przyszłego klasztoru w Ratowie ofiarowano grunty o powierzchni 360 x 270 łokci, dowolna ilość drewna z ratowskich lasów na budowę konwentu i bieżące potrzeby wynikające z codziennego funkcjonowania, wolny połów ryb w rzece i stawie . Dodatkowo dwie łąki, wolny przemiał zboża w dworskim młynie , a po śmierci ofiarodawcy zakonnicy mieli dostawać miesięcznie cztery korce zboża.

  Dzięki takiej hojności jaka okazał Tomasz Narzymski  i wstawiennictwie prowincjała Grodzickiego  biskup płocki zatwierdził oficjalnie fundację . Sprawy formalne w Rzymie zostały sprawnie załatwione i kongregacja kardynalska 25 stycznia 1686 roku zatwierdziła powstanie nowego założenia klasztornego  co jeszcze potwierdził generał zakonu franciszkańskiego Piotr Mariano Sormanno.

 W święto Trójcy Przenajświętszej 1686 roku nastąpiło uroczyste wprowadzenie Bernardynów do nowej ratowskiej siedziby. Fundator jednak nie dożył tej chwili. Zobowiązał jednak spadkobierców do zabezpieczenia materialnego i pomocy przy budowie klasztoru w Ratowie. Powstaje pierwszy drewniany klasztor , który płonie w pożarze w roku 1690.

 Dlatego zapada decyzja przy współudziale Niszczyckich – spadkobierców Narzymskiego – o potrzebie budowy założenia bardziej trwałego , murowanego. Dzięki ich między innymi finansowaniu w latach 1690 – 1760 powstało to piękne Północno Mazowieckie założenie klasztorne.

  Ojcowie Bernardyni w Ratowie na otrzymanych gruntach prowadzili zwykłą pracę gospodarczą uprawiając pola, hodując zwierzęta. Wprowadzali także nowe formy jakimi były sady. To wszystko co wypracowali i przynosiły plony było większości wykorzystywane przez braci ratowskich  w  kuchni . W między czasie zyskują także dodatkowe zajęcie gdyż uzyskali przywilej na produkcję i sprzedaż piwa. Dlatego wybudowano browar na ziemiach klasztornych.

  Dokumenty, które przetrwały do dnia dzisiejszego nie wskazują by w latach późniejszych Bernardyni otrzymywali jeszcze nadania ziemskie. Hojność więc Tomasza Narzymskiego była więc wystarczająca  dla zapewnienia funkcjonowania klasztoru. Zakon Bernardynów jako żebraczy nie przyjmował więc dalszych nadań ziemskich i wielkość ich majątku aż do samego końca funkcjonowania w Ratowie pozostała bez zmian. W Archiwum Państwowym Akt Dawnych w Warszawie znajduje się plan posiadłości klasztoru w Ratowie [poniżej]

s. 309 (2)

 

 

     Plan posiadłości  klasztoru oo . Bernardynów w Ratowie z 1837 roku przekopiowany  w 1866 roku  przez inżyniera powiatu mławskiego Rakowskiego z opisem posiadłości . Czynność zarządzona przez władze carskie , które inwentaryzowały majątki zakonów przeznaczone do likwidacji zgodnie z przygotowywanym ukazem carskim. Następnie ziemie zostały przejęte na rzecz skarbu państwa.

RADZANÓW W 1888 ROKU.

RADZANÓW W 1888 ROKU

 autor tekstu : Walerian Piotrowski

       W poszukiwaniu informacji dotyczących Radzanowa natrafiłem na książkę w postaci kalendarza na 1889 rok, zawierającą wiele poszukiwanych danych. Dotyczy ona guberni płockiej. Ponieważ powiat mławski, i tym samym gmina Ratowo , znajdowały się w tej guberni, wynotowałem dane dotyczące naszej miejscowości. Wiadomo, że siedzibą władz gminy Ratowo był Radzanów, będący osadą (prawa miejskie odebrane w 1869 r.). To tutaj znajdował się urząd gminy, posterunek żandarmerii carskiej, kościół parafialny i inne instytucje.

 

123321

            Książka, której okładkę prezentuje , obejmuje oprócz kalendarza, ciekawe i ważne dla historii Radzanowa dane, dotyczące 1888 roku. Nie wnikając w ogólne dane dotyczące całej guberni i powiatu, chciałbym je podać.

Władze gminy :

Wójtem  był  :  Józef Staniszewski.

Funkcje pisarzy sprawowali: Antoni Karwowski i Zygmunt Białowiejski.

Kasjerem gminnym był  :  Jan Drapczyński.

 

  1. Proboszczem parafii p.w. Franciszka Serafickiego był  : ksiądz Marian Molski.
  2. Rabinem w Radzanowie był  : Josek Ulert Gawrielew.
  3. W Radzanowie istniała szkoła początkowa. Nauczycielem był Antoni Rakowski.

     W pobliżu Radzanowa znajdowały się dwa płatne mosty na Wkrze. Jeden znajdował się na Drzazdze, należącej terytorialnie wówczas do powiatu sierpeckiego (droga trzeciej kategorii), a drugi – w Strzegowie – na trakcie płocko-mławskim (droga pierwszej kategorii, przebiegająca przez osady: Bielsk, Drobin, Raciąż).

Dodam, że w Radzanowie na drodze do Mławy istniały na Wkrze dwa mosty drewniane, niepłatne.

             Na wiosnę 1888 roku była w całej guberni wielka powódź. W zimie 1887/88 spadły niezwykłe ilości śniegu, sięgające kilku metrów. Największe straty z powodu zalania wystąpiły na terenach sąsiadujących z Wisłą. Ale także Wkra poczyniła wiele strat.  W związku z powodzią powołany został w powiecie sztab, oceniający straty. Gminę Ratowo reprezentował jako radca asekuracyjny (ubezpieczeniowy) dziedzic Ratowa –  Konic.

       Każda gmina miała obowiązek zabezpieczenia pewnej ilości koni oraz paszy (furaż) dla wojska. Osobą zarządzającą tym zadaniem w gminie był Antoni Bielicki.

 

Wymienione osoby zasługują na uwagę i omówienie ich losów, co wcale nie jest łatwe.

Słowo Pana Tadeusza o regulacji rzeki.

    Pragnę uzupełnić swoją wcześniejszą i krótką wypowiedź oraz odnieść się do wypowiedzi mojego młodszego kolegi Waldka na temat regulacji rzeki Wkry w latach pięćdziesiątych ub wieku.Jeżeli autor i twórca bloga będzie uważał ten komentarz za interesujący,może go opublikować na forum.
Na początku pragnę sprostować kierunek regulacji jaki podaje Waldek/choć nie jest pewien do końca/przebiegał on w górę rzeki ,a nie w dół/w kierunku Bieżunia/Choć inspiratorem tej regulacji i jej gorącym zwolennikiem był poseł z Bieżunia i zarazem dyr.LO i poeta-Gołębiewski Stefan. Już po dużym odcinku prac ,czy nawet po jej ukończeniu odbyło się w remizie OSP w Radzanowie spotkanie z posłem Gołębiewskim, podczas, którego mój ŚP ojciec Feliks Sokołowski , dziękował Panu posłowi za tak wielkie na owe czasy przedsięwzięcie i bardzo pożyteczne dla rolników okolicznych wiosek,którym rzeka nieuregulowana zalewała ciągle łąki i pastwiska.Szczególnie podczas wiosennych roztopów, a także po skoszeniu trawy na łąkach była ciągle walka z wodnym żywiołem.
Znam dobrze ten problem,gdyż nad tą rzeką się urodziłem i wzrastałem.Mój dom rodzinny,który jeszcze stoi/ma już ponad 90 lat/ znajduje się tylko 150m od Wkry/,  a pastwiska oddzielają go od rzeki.”Jest taki dom nad rzeką,zanim pole i las”/Czesław Niemen/Łąka położona między Zgliczynem Witowym , a Zgliczynem Pobodzym ,należąca do moich rodziców miała powierzchnię 14 mórg/jedna morga-56 arów/czyli niecałe 8ha i nazywana była kociołkiem,  ze względu że dokoła oblewała ją rzeka.Trudno było do niej dotrzeć,  a jeszcze trudniej skosić i potem zebrać wysuszone siano.
Bardzo często się zdarzało podczas mojego dzieciństwa,że rodzice mówili,że łąka popłynęła/tzn.albo nie można było skosić trawy albo po skoszeniu zalewała rzeka.
Co do Hydry o której kol.Waldek sporo napisał,to przywożona w elementach i montowana bardzo blisko od mojego domu/ok.200m/ przy paśniku p.Jasińskiego.którego pole i łąka graniczyła z naszymi.Ja tam bardzo często biegałem i przyglądałem się pracy tych monterów,gdyż trwało to sporo czasu to składanie tej pogłębiarki.ŚP ojciec zachodził do spawaczy z uszkodzonymi narzędziami,  aby palnikiem acetylenowo-tlenowym przywracali sprawność tym urządzeniom.
Mniejsza pogłębiarka , o której wspomina kol.Waldek miała piękny pomarańczowy kolor i o wiele więcej pracowała przy korycie rzeki jak Hydra.Pomarańczowy kolor miały też kabiny angielskich koparek marki Prietsman, których było dwie i kopały one nowe koryto,bowiem rzekę prostowano.Poruszały się bardzo wolno na gąsienicach ale były bardzo wydajne w pracy.Przy naszym domu wyładowywano części składowe tych koparek przywożone takimi wielkimi ciężarówkami/nazywane były uciągami/ i po zmontowaniu udawały się do celu swojego przeznaczenia.
Biuro,gdzie pracował księgowy i kierownik prowadzący te prace znajdowało się w Drzazdze/położona nad samą rzeką/ u p.Żochowskich.Drzazgę zamieszkiwało i nadal zamieszkuje 4 rolników.Ja tam biegałem do p.Żochowskich,gdyż ich dzieci byli moimi kolegami.
Po wypłacie pracownikom za przepracowany miesiąc od razu zbierali się oni w różnych miejscach i popijali z tej okazji.Tak to pamiętam.Tylko po uregulowaniu rzeki, nie było już w niej tyle ryb co przed tym doniosłym na te czasy przedsięwzięciem i była o wiele płytsza woda ale za to szybszy prąd wody.Przed rozpoczęciem tych prac woda w rzece przy moście na Drzazdze była głęboka na 5m ,a potem tylko ok.1m a podczas upał i suszy jeszcze płytsza.Jeżeli te moje  dawne wiadomości o pracach przy rzece kogoś zaciekawią,to bardzo się ucieszę.Pozdrawiam  wszystkich moich dawnych i obecnych ziomali i autora i prowadzącego bloga.

 

Autor Tadeusz Sokołowski pochodzący z Wygody.

Regulacja rzeki . Głos z komentarza do artykułu ,, Ostatni z Hydry”

     Relację przesłał Pan Waldemar Piotrowski z Radzanowa . Jest tak obrazowa, że postanowiłem ją zacytować na forum publicznym.

 

,,Chodziłem do szkoły podstawowej, gdy zaczęto regulować Wkrę. Wydaje mi się, że początek tej regulacji miał miejsce w Bieżuniu. Koparka pływająca, nabierająca przed sobą specjalnymi kubełkami ziemię, przenosiła ją do góry  i wysypywała na taśmę transmisyjną, przenoszącą prostopadle ten urobek na brzeg, była ogromna. Pamiętam, że oprócz „Hydry” pracowała jeszcze druga pływająca koparka, mniejsza, która także wyrzucała na brzeg wybraną ziemię. Dodatkowo pracowały na brzegu koparki na gąsienicach, posiadające na linach specjalny czerpak, które precyzyjnie równały brzeg rzeki pod odpowiednim kątem. Nie wiem jak nazywali je operatorzy, ale dla mnie to były „tygrysy”. Posiadały bowiem pomalowane na żółto kabiny dla operatora, a na drzwiczkach miały namalowaną głowę tygrysa z otwartym pyskiem i wyszczerzonymi kłami. Wybraną ziemię rozgarniały spychacze, a rolnicy otrzymywali materiał siewny, aby obsiać zasypany teren. Stare
odnogi rzeczne uzupełniano przepustami, jazami i mostkami, umożliwiając odpływ nadmiaru wody do głównego koryta, szczególnie na wiosnę.
      Było to przedsięwzięcie ogromne, pochłaniające niemałe kwoty. Jednak, podobnie jak wiele innych przedsięwzięć w Polsce, przeznaczone środki były jednorazowe, tzn. nie przewidziano ciągłej konserwacji tej inwestycji ziemno-wodnej. Po zakończeniu regulacji odcinka Wkry, co miało miejsce za fabryką, w pobliżu Trzcińca i Bieli, Wkra została zapomniana i pozostawiona sobie. W efekcie tego zarasta, dziczeje i traci swój urok.
   Mniejsza koparka rzeczna odprowadzona została w dół rzeki i zabrana, a „Hydra” pozostała przed mostem. Chodziły słuchy, że nie można było jej rozebrać, a w całości nie mieściła się pod mostem. Prawda była zapewne taka, że była już zużyta i często się psuła. Pozostawiona na pastwę dzikich amatorów rupieci, a także zbieraczy złomu, była przez długi czas „szabrowana”. Była także miejscem tajemnych spotkań zakochanych i wdzięcznym tłem dla zdjęć fotograficznych. Mój teść narzekał, że blokowała mu przejazd na łąkę. W końcu została pocięta palnikami acetylenowo-tlenowymi.
Wydaje się, że historia regulacji Wkry jest kontynuacją projektu osuszania naszego terenu, powstałego w ostatniej ćwierci XIX wieku, opisanego w „Kurierze Żuromińskim”. Na wspomnienie historyczne zasługuje inne przedsięwzięcie melioracyjne na terenie gminy radzanowskiej – budowa kanału zwanego „Nową Rzeką” w okresie międzywojennym. ”

Szekspirowski dramat w Radzanowie

Szekspirowski dramat w Radzanowie.

 

Rok 1925. Piękne lato w malowniczych zakątkach Wkry dobiegało końca . Schody i ławki przed domami w Rynku zaczynały pustoszeć . Cichł gwar młodzieńczych rozmów i muzyki z remizy strażackiej  . Gdzieniegdzie przenikały tylko postacie starozakonnych mieszkańców Radzanowa spieszący omówić interesy jakie maja przeprowadzić następnego dnia. Słońce zachodziło za cmentarzem ku Wygodzie. Ciszę zakłócił huk wystrzałów biegnący ku centralnemu placowi od strony ulicy Raciąskiej. Chmury czarnych kruków poderwały się do lotu. Ludzie wylegli na ulicę , która w mgnieniu oka zapełniła się . Tłum gęstniał w okolicach domu  skąd dochodził lament przerażenia. W sionce , na posadzce leżała jasnowłosa , dziewiętnastoletnia , śliczna dziewczyna. Zalana krwią której kałuża od jakiegoś czasu przestała się powiększać. Umarła w obcięciach najbliższych – ojca i macochy , którzy to odchodząc od zmysłów lamentowali. Młode serce przestało bić i ta zawsze uśmiechnięta dziewczyna odeszła .

       Musiał więc być sprawca, jak i przyczyna tego co się stało  w ten wrześniowy wieczór. Kim więc był. Młodzieniec ,sprawca nieszczęścia to syn młynarza z ulicy Poswiętnej. Powszechnie było wiadome ,ze z Genia , bo tak miała na imię dziewczyna , łączyło go uczucie. To pierwsze, nie podszyte jeszcze materialnymi czy innymi  zależnościami. Można powiedzieć pierwsza szkolna miłość .

     Idylla zakończyła się latem wspomnianego już roku. Syn młynarza to jak na miasteczko jakim był Radzanów , całkiem niezła partia do ożenku. Stać go było może nie na wszystko , ale na wiele. Dlatego starając się być poważnym absztyfikantem , przysyłał swej sympatii różne podarunki. Genia nie tylko była piękna , ale także utalentowana. Występowała w przedstawieniach wystawianych na scenie remizy strażackiej. Nie można było jej nie zauważyć.  I to stanie się kanwą wydarzeń .

    Do miasteczka na wakacje przyjeżdża student medycyny, syn miejscowego restauratora. Młodzieniec światowy, studiuje w wielkim mieście i miał przed sobą wspaniałe perspektywy. Jeśli chodzi w tamtych czasach osoba lekarza miała wielki szacunek . On wybierał się w tamtą stronę. Miał stać się personą. Bez wątpienia miał pewna przewagę , którą starał się wykorzystać . Miedzy Genią a Henrykiem pojawił się on Jerzy. Ferment w tym czystym do tej związku wzrastał. Balon pompował się aż pękł. Dziewczyna podjęła decyzję o rozstaniu. Poprzez Helenę , jedną z młodszy koleżanek odesłała prezenty otrzymane od chłopaka. 

On starał się z nia spotkać lecz ta unikała rozmowy. Napięcie rosło do feralnego dnia. Odbywała się w tym wrześniowym dniu potańcówka, na której Henryk próbował ponad wszystko porozmawiać. Jednak dziewczyna nie chciała wolała zakończyć wieczór i udać się do domu. W ślad za nią podążył jednak i on. Chciał ostatni raz porozmawiać z nią. Zapukał do okna i przekonał ja do krótkiej rozmowy w sieni domu. Tu padły słowa, które zostały już tylko w ich głowach. Chłopak, mający zamiar popełnienia samobójstwa , podczas emocjonalnej rozmowy wyjął Brauninga i oddał , kilka strzałów w stronę swej dawnej sympatii. Genia osunęła się na podłogę a wokół niej zaczęła powiększać się plama krwi. Domownicy nie mogli pomóc , rany były śmiertelne, a ciało dziewczyny opadając zablokowało drzwi otwierające się na zewnątrz. Henryk w zabójczym amoku oddalił się z miejsca zbrodni. Ruszył w kierunku wiatraka rodziców na Poświętne.

   Wiadomość lotem błyskawicy rozeszła się do wszystkich mieszkańców , którzy wylegli na ulice i zaczęli rozmawiać o tym co się stało. Chłopak do którego dotarło co się stało próbował się zastrzelić , jednak broń nie zadziałała . W akcie desperacji podcina sobie żyły i gardło nad brzegiem studni, przechyla się i do niej wpada. Wydaje się ,że nastąpił koniec dramatu . jednak jak w życiu bywa historia jeszcze nie miała końca. Wydobyto bezwładne ciało z dna studni i okazało się ,ze nieszczęśnik żyje. Udzielono pierwszej pomocy i odwieziono nieprzytomnego do Szpitala Powiatowego w Mławie. Po kilkunastu dniach sprawca zbrodni odzyskuje przytomność , w pierwszych słowach zapytał się najbliższych co z nią ?Co z Genią? Pada odpowiedz , że już została pochowana. W tym momencie Henryk wpada w szał. Zrywa opatrunki, zrywa szwy . Wykrwawiwszy się umiera.

  Sprawa stała się głośna. Pisała o niej prasa. Do Radzanowa przybyła specjalna komisja śledcza, która zbadała sprawę. W sadzie za domem przy ulicy Raciążskiej ustawiono  namiot ,w którym przeprowadzono sekcje . Zesztywniałe już ciało dziewczyny leżało na drewnianym stole . Jedynie blond włosy poruszały się na letnim wietrze.

   Dziewczynę pochowano na cmentarzu nieopodal dzisiejszej głównej bramy. Chłopak miejsce spoczynku znalazł na mławskiej poświęconej ziemi.

Przyszły lekarz – Jerzy wyjechał na studia. Rytm  życia i sprawy jakie przynosiła teraźniejszość  zacierały  w pamięci to co stało się w Radzanowie w 1925 roku.

Dr. Jerzy zginął w Katyniu wiosną 1940roku.

Powojenny Radzanów . Kronika parafii cz. 35.

        Powojenny Radzanów . Kronika parafii cz. 35.

   Ks. Praszyński następnego dnia udał się do  Płocka chcąc obadać, jakie będą dalsze posunięcia Kurii. Przywiózł mi nominacje na plebana i dziekana do Rypina. Byłem w Rypinie nie podobała mi się ta placówka – licha plebania , brak budynków i właściwego podwórza, brak ogrodu, nadto warunki doby wojennej na terenie Rypina istniejące, wcale mnie nie pociągały. Z drugiej strony , widząc i doznający tyle serdeczności ze strony swych parafian, postanowiłem pozostać w Radzanowie. Ku wielkiemu niezadowoleniu Kurii , ale ku zadowoleniu swemu, pozostałem na dotychczasowej placówce. Ks. Praszyński bardzo niezadowolony z takiego obrotu sprawy, przeszedł na stanowisko proboszcza do Bonisławia , dekanatu płockiego.  Rozpocząłem prace w parafii. Nie mogła ona być intensywna, bo choroba przeszkadzała moim zamierzeniom. Wyjazdy do lekarzy , przymusowy wypoczynek, z racji choroby serca, wiele przeszkadzało w realizacji projektów. Nadto i ta serdeczność parafian i to powitanie tak gorące, okazały się przysłowiowym ogniem słomianym. Kościół przepełniony w chwili mego przyjazdu, powoli stawał się bardziej pustym, nie pomogły prośby, nawoływania i łajania, parafianie radzanowscy zaczynają odzwyczajać się od uczęszczania do kościoła, od przyjmowania sakramentów świętych! Dziwna scena! Gdy wróg nie pozwalał przychodzić do kościoła, płacono mandaty karne, jednakowoż na nabożeństwa uczęszczano – teraz mandatów karnych nie płaca należałoby okazać wdzięczność P. Bogu., kościoły nasze świecą pustkami. Teraz należało by karać mandatami tych co do kościoła nie przychodzą. Smutne to, ale niestety prawdziwe. Parafianie pragnęli upamiętnić chwilę wyzwolenia spod przemocy hitlerowskiej, wystawili piękna figurę na cmentarzu przykościelnym. Osoba P. Jezusa dźwigającego krzyż była przeznaczona na pomnik dla księży spoczywających na miejscowym cmentarzu, dostosowałem się jednakowoż do życzenia parafian. Kamień sam piękny stał dawniej na rynku naszej osady , przeznaczony  w czasie pierwszej wojny dla Hindenburga, za czasów polskich stał się pomnikiem dla Marszałka Piłsudskiego , znów w czasie wojny rozebrany przez Niemców, po ich odejściu, za zezwoleniem zarządu gminnego, przeznaczony na figurę. Na bloku kamiennym wyryto rok rozpoczęcia wojny z Niemcami , rok opuszczenia Polski przez Niemców, a jeszcze jest miejsce na trzecia datę.

Ps. Data odzyskania wolności z pod okupacji sowieckiej niestety do dziś nie została wyryta.

Ostatni z ,,Hydry”. Regulacja Wkry.

Ostatni z ,,Hydry”. Regulacja Wkry.

 

Od kilku tygodni w ,,Kurierze Żuromińskim” Jerzy Piotrowski z bieżuńskiego muzeum publikuje serię dotyczącą regulacji dokonanej na przestrzeni lat 50 tych i 60  tych XX wieku naszej Wkry. Opisuję kolejne etapy przeprowadzanych prac melioracyjnych .   

     Również mieszkańcy Radzanowa pracowali przy tej inwestycji na naszym odcinku . Byli  nimi: główny operator Leszek Bieniewicz, Franciszek Karpiński , Franciszek Chrzanowski, Franciszek Bieniewicz. Pracowali na koparce pływającej,, Hydra”. Po zakończonych pracach Hydry do dzieła przystępowały koparki linowe i pracownicy z łopatami. Rzeka była faszynowana i zabezpieczana przed wyrwami czynionymi przez nurt rzeki. Dzięki pracom w okolicy spora rzesz ludności znalazła zatrudnienie i miała możliwość zrobieni uprawnień na sprzęt ciężki.

Sama koparka pływająca ,, Hydra ” zakończyła swój żywot niedaleko mostu w Radzanowie, gdzie jej relikty znikały stopniowo na przełomie lat 70 tych i 80 tych ubiegłego wieku.

10

12

Na fotografiach fragmenty koparki pływającej ,,Hydra”.

Ps. Dziś tj. 23 grudnia2014 r. zmarł  ostatni z pracujących na Hydrze , mój stryj Franciszek Chrzanowski.

Stara Bożnica i jej opis z 1858 r.

    Stara Bożnica

 

 W archiwach jak i również w prywatnych kolekcjach znajduję się wiele ciekawych dla historii Radzanowa dokumentów świadczących o dawnej świetności naszej miejscowości. Jak już pisałem od drugiej połowy XVIII wieku Żydzi dołożyli istotny wkład w funkcjonowanie osady. Dziś znana i zaniedbana Synagoga znajduje się częściowo na miejscu wcześniejszej drewnianej , która spłonęła. Jednak w źródłach zostały jej opisy , dzięki czemu możemy w jakimś stopniu zobaczy ten stary Radzanów. Poniżej opis Bożnicy z 1858 roku : 

 

Rząd Gubernialny

Płocki

Do Komisji Spraw

Wewnętrznych i Duchowych

 

M. Płock

Dnia 28/9 marca/kwietnia 1858 r.                             

Raport

 

Przedstawia protokół rewizji  Bożnic

W Powiecie Mławskim

Na reskrypt z dnia 20/2 listopada/ grudnia 1856r.Nr. 7893

Z Wydziału Wyznań

Referent Krokowski Assesor

W skutek reskryptu obok powołanego ma zaszczyt przedstawić Komisji Rządowej protokół odbytych przez Budowniczego Powiatu , rewizji bożnic w powiecie mławskim, w których gdy wszystkie drzwi na zewnątrz się otwierają, nie ma przeto potrzeby czynienia żadnych zmian.

p.o. Gubernatora Cywilnego

Radca Stanu

Synagoga

 Źródło:AGAD  – dzięki  Markowi  Kowalczykowi.

         Miasto Radzanowo posiada Bożnicę drewnianą z bali 5 calowych dach[….] kryty, na podmurowany z sienią i chórkiem dla kobiet długości stóp 78 szerokości stóp 35 wysokości z podwaleniem i okapem 17 stóp […] niezłym – ma troje drzwi otwierane na zewnątrz Bożnicy . Schody i chórek podług tu rysowanego planiku poziomego odręcznego – przytem nadmienić […] ilość ludności Żydowskiej wynosi 612 co tylko można liczyć uczęszczających do Bożnicy Starozakonnych oprócz Hufsytów i dziewcząt  w 1/6 części wyniesie osób 108. Zaś Bożnica ubezpieczona w Wykazie Ubezpieczenia na Rubli srebrem 300.

Podpis nieczytelny