Ostatnie ślady bombardowania Radzanowa z września 1939 roku.

Ostatnie ślady bombardowania Radzanowa  z  września  1939 roku.

  Wrzesień 1939 roku odcisnał swoje piętno  w radzanowskiej przestrzeni urbanistycznej. Opisywane już na blogu bombardowania miejscowości w części unicestwiły zabudowę tej nadwkrzańskiej wsi. Góry ,  w części  Raciążska zostały bombami z niemieckich samolotów zniszczone. Pożary wywołane bombardowaniem dopełniły dzieła zniszczenia. Ucierpiał także nowowybudowany kościół . Szkody powstałe w nim opisał ks. proboszcz Józef Jagodziński , co także państwu we wcześniejszych wpisach nadmieniłem.

     Ostatnim namacalnym śladem są już dziś coraz słabiej widoczne leje po bombach . Znajdują się one na łące kościelnej , pomiędzy świątynią i grodziskiem zwanym Zamkiem. Wiosną, kiedy stan wody jest wyższy ta podmokła łąka ukazuje ostatnie ślady kampanii wrześniowej . Dlatego zrobiłem zdjęcia i przedstawiam je na blogu . Może są to już ostatnie chwile by to zostało zrobione .

20150407_123659

20150407_123705

20150407_123712

20150407_123721

20150407_123729

Ostatnie inwestycje ks. Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 39.

      Ostatnie inwestycje ks. Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 39.

  Parafia zdobyła się na 3 dzwony na miejsce dawnych zarekwirowanych przez hitlerowców.  Nie są one tak  wielkie, jak dawne, ani tak piękne,    bo całkowicie nie są zharmonizowane, nie są tak duże , bo największy wazy zaledwie 320 kg, gdy dawniejszy 511 kg. Zasługę wielka przy zdobyciu dzwonów położył Antoni Kuskowski  oraz posterunek policji z Łyna (Lany) . Parafianie złożyli kilkadziesiąt tysięcy złotych  i dzwony kupiono. Cokolwiek bruździła nasza policja radzanowska , że dzwony niby pochodzą z ,,szabru” , ale później zaniechała tej sprawy. Radość parafian była wielka , bo znów dzwony dzwoniły, wzywają na nabożeństwa. , chociaż nie są tak piękne ale zawsze są już dzwony. [ Nie były to jednak koniec historii z dzwonami w Radzanowie . C.D.N]

 Tego roku położyłem bruk przed kościołem . Dawniej ustawicznie stała woda , trudno było dojść do drzwi kościelnych , obecnie tego nie ma , ale gmina nie może zdobyć się na położenie bruku na placu , przylegającym do cmentarza

Strzelanina na zabawie w Zgliczynie Witowym.Kronika parafii cz.38.

 Strzelanina na zabawie w Zgliczynie Witowym.Kronika parafii cz.38.

       Rok 1946 [….] życie pod niejednym względem . Skończyły się ,,ciuchy” , kto miał wyjechać z parafii  na północ do Prus zamiar swój zrealizował , ale wiele jeszcze  bolączek w życiu się pojawia. Jedna z takich bolączek to ustawiczny niepokój. Niezadowoleni z obecnego regime ^u , zbierają się w lasach i sabotują zarządzenia  władz państwowych. Z tej racji niejednokrotnie dostanie się i cywilom , np. Zgliczynie Witowym na zabawie zginęło troje ludzi młodych : Roman Kawczyński z Radzanowa, Feliksa Wypychówna ze Zgliczyna Witowego i  kilkuletni Mieczysław Bartkowski z Cegielni Ratowskiej , nadto 6 osób leży lżej i ciężej rannych. Zginęli z niezamierzonej salwy karabinowej policji resortu bezpieczeństwa z Mławy. Policja zaś dała salwę , z tej racji ,że między cywilami na zabawie byli ,,ludzie z lasu”.

Powojenny Radzanów . Szkolnictwo. Kronika parafii cz.37

    Powojenny Radzanów . Szkolnictwo. Kronika parafii cz.37.

 

   O godzinie 9 tej również odprawia Mszę św. w Ratowie ks. Karol Żurawski, kapelan, kapłan z diecezji Pińskiej, którego losy wojny zapędziły aż do Ratowa.  Pracuje on w Ratowie od 15 sierpnia, przedtem proboszcz jeździł na 9 tą do Ratowa. Siostrzyczki w Ratowie przetrwały wojnę względnie dobrze. Jednakowoż życie wewnętrzne zakonne stoi na bardzo niskim poziomie . Raczej należało by powiedzieć że są to dziewczęta czysto świeckie , które przebrawszy się w habity zakonne, bawią się w ,,zakonnice”. Cóż wszędzie spustoszenia wojna spowodowała. Szkolnictwo poczęło się dźwigać. W czasie okupacji nie istniały szkoły polskie, zaledwie garstka nauczycieli ocalała, inni albo w obozach , albo na przymusowych robotach w Niemczech . Nie ma nauczycieli nie ma szkoły polskiej , zaledwie gdzieniegdzie matka bierze do reki stary elementarz i uczy pociechę swoja. Nie wiele ona u mnie, co może przelewa w  główki pociechy swojej. W GG nauka istniała  jak pożal się Boże , jak to wszystko wyglądało. Chociaż polska książka mogła się znajdować w domu , można w szkole mówić i pisać po polsku. Zdobywszy kilka egzemplarzy początkujących księgach, przesłałem takowe pod adres mojej siostry . Jak radość była , jak ludzie pragnęli za wszelka cenę zdobyć elementarz polski, tu na terenie naszego Mazowsza.! Poziom szkół obniżony. Niemcy rozebrali do fundamentów nowowo budowaną szkołę we Wróblewie, pozbawili dachu, drzwi, okien podług ,pieców, nowo wzniesiona szkoła w Dzieczewie. Zasadniczo szkoły otwarto w tych wioskach , w których były przed wojna. Z starych przedwojennych nauczycieli utrzymał się: kierownik szkoły w Radzanowie Stanisław Pol wywieziony na roboty do Prus Wschodnich. Władysław Domagalski  nauczyciel z Sławęcina i Teresa Lewińska nauczycielka z Glinek. Inni albo zginęli, albo w niewoli albo przyjęli posady gdzie indziej. Przeważnie stanowiska nauczycieli obsadzane przez siły niewykwalifikowane, których okoliczność wojny rzuciły na te stanowiska. Przeważnie dawni właściciele majątków , których reforma rolna pozbawiła warsztatów pracy . Religię wykładają nauczyciele, w Radzanowie wykłada siostra Klara , katechetka, na naukę katechizmu , kurs niższy uczęszcza 600 dzieci, kurs wyższy około 200.

Powojenny Radzanów. Kronika parafii cz. 36.

 

Powojenny Radzanów. Kronika parafii cz. 36.

 

      Parafianie radzanowscy to nie dawni przedwojenni. Materializm opanował całkowicie dusze ludu naszego. Wojna spowodowała spustoszenie w duszach ludzkich. Na podłożu materializmu wyrosła obojętność religijna –  wszystko co nie sprzyja łatwemu zyskowi, doczesności idzie na drugi plan. Gdy zysk tak opanował serca ludzkie, ze nie liczono się z nikim i niczym. Proboszczowi swojemu gospodarze bogaci odebrali ze skóry powóz, zabrany swego czasu przez Niemców, a pozostawiony względnym porządku, skradł gospodarz z Radzanowa , do niedawna urzędnik, przed wojna ,,działacz” w Caritasie miejscowym, […] meble porozrzucane sa po różnych mieszkaniach radzanowskich. Policja meldowała proboszczowi, gdzie znajdują się jego rzeczy, jednakowoż trudno się zdecydować na krok straszny –  pójścia z policja i zabierania swoich rzeczy –  to hańba , która pozostanie na całe życie danej jednostki i przejdzie nawet na pokolenia. Radzanowiacy przynajmniej maja uciechę , gdy zobaczą gospodarza […] albo jego syna w naszych butach, śmieją się, iż chodzą butach ze skóry powozowej swego proboszcza.   Za łatwym zyskiem całe procesje Radzanowiaków ciągnęły na północ do Prus Wschodnich , gdzie można było to i owo  kupić , Niemcom zabrać, ukraść , samemu się wzbogacić. W niedziele i święta było na nabożeństwie mało ludzi – wszyscy ciągnęli na ,,ciuchy”. Druga wada to pijaństwo. Wyrabianie wódki ze zboża , buraków było przyczyna rozpijania się wielu. O ile przed wojna radzanowiacy nie byli abstynentami, o tyle teraz można powiedzieć ,że przekształcili się w pijaków. Nieszczęście , bo w ten sposób rujnuje się zdrowie jednostek, rodzin i społeczeństwa. Trudna jednakowoż walka z alkoholizmem. Innym objawem zdziczenia – to małżeństwa na wiarę. Wróg zabronił małżeństw, dlatego namnożyło się małżeństw dzikich i w księgach metrycznych zanotowano wiele dzieci nieprawego łoza. Przyznać trzeba jednakowoż, że po wojnie masowo zawierano małżeństwa, dość powszechnie, że w roku 1945 było 230 zapowiedzi, a tych ślubów 163. Mszę święte w niedziele i święta odprawiam dwie, jedna o 9 tej druga o 11 tej. Niestety na 9 ta przychodzi zaledwie kilkanaście osób, nawet rodzice , pomimo nacisku nauczycieli miejscowych, nie przysyłają swoich dzieci do kościoła na Msze św. Szkoda wielka, że zostali rodzicami, nie rozumieją obowiązków swoich!

Słowo Pana Tadeusza o regulacji rzeki.

    Pragnę uzupełnić swoją wcześniejszą i krótką wypowiedź oraz odnieść się do wypowiedzi mojego młodszego kolegi Waldka na temat regulacji rzeki Wkry w latach pięćdziesiątych ub wieku.Jeżeli autor i twórca bloga będzie uważał ten komentarz za interesujący,może go opublikować na forum.
Na początku pragnę sprostować kierunek regulacji jaki podaje Waldek/choć nie jest pewien do końca/przebiegał on w górę rzeki ,a nie w dół/w kierunku Bieżunia/Choć inspiratorem tej regulacji i jej gorącym zwolennikiem był poseł z Bieżunia i zarazem dyr.LO i poeta-Gołębiewski Stefan. Już po dużym odcinku prac ,czy nawet po jej ukończeniu odbyło się w remizie OSP w Radzanowie spotkanie z posłem Gołębiewskim, podczas, którego mój ŚP ojciec Feliks Sokołowski , dziękował Panu posłowi za tak wielkie na owe czasy przedsięwzięcie i bardzo pożyteczne dla rolników okolicznych wiosek,którym rzeka nieuregulowana zalewała ciągle łąki i pastwiska.Szczególnie podczas wiosennych roztopów, a także po skoszeniu trawy na łąkach była ciągle walka z wodnym żywiołem.
Znam dobrze ten problem,gdyż nad tą rzeką się urodziłem i wzrastałem.Mój dom rodzinny,który jeszcze stoi/ma już ponad 90 lat/ znajduje się tylko 150m od Wkry/,  a pastwiska oddzielają go od rzeki.”Jest taki dom nad rzeką,zanim pole i las”/Czesław Niemen/Łąka położona między Zgliczynem Witowym , a Zgliczynem Pobodzym ,należąca do moich rodziców miała powierzchnię 14 mórg/jedna morga-56 arów/czyli niecałe 8ha i nazywana była kociołkiem,  ze względu że dokoła oblewała ją rzeka.Trudno było do niej dotrzeć,  a jeszcze trudniej skosić i potem zebrać wysuszone siano.
Bardzo często się zdarzało podczas mojego dzieciństwa,że rodzice mówili,że łąka popłynęła/tzn.albo nie można było skosić trawy albo po skoszeniu zalewała rzeka.
Co do Hydry o której kol.Waldek sporo napisał,to przywożona w elementach i montowana bardzo blisko od mojego domu/ok.200m/ przy paśniku p.Jasińskiego.którego pole i łąka graniczyła z naszymi.Ja tam bardzo często biegałem i przyglądałem się pracy tych monterów,gdyż trwało to sporo czasu to składanie tej pogłębiarki.ŚP ojciec zachodził do spawaczy z uszkodzonymi narzędziami,  aby palnikiem acetylenowo-tlenowym przywracali sprawność tym urządzeniom.
Mniejsza pogłębiarka , o której wspomina kol.Waldek miała piękny pomarańczowy kolor i o wiele więcej pracowała przy korycie rzeki jak Hydra.Pomarańczowy kolor miały też kabiny angielskich koparek marki Prietsman, których było dwie i kopały one nowe koryto,bowiem rzekę prostowano.Poruszały się bardzo wolno na gąsienicach ale były bardzo wydajne w pracy.Przy naszym domu wyładowywano części składowe tych koparek przywożone takimi wielkimi ciężarówkami/nazywane były uciągami/ i po zmontowaniu udawały się do celu swojego przeznaczenia.
Biuro,gdzie pracował księgowy i kierownik prowadzący te prace znajdowało się w Drzazdze/położona nad samą rzeką/ u p.Żochowskich.Drzazgę zamieszkiwało i nadal zamieszkuje 4 rolników.Ja tam biegałem do p.Żochowskich,gdyż ich dzieci byli moimi kolegami.
Po wypłacie pracownikom za przepracowany miesiąc od razu zbierali się oni w różnych miejscach i popijali z tej okazji.Tak to pamiętam.Tylko po uregulowaniu rzeki, nie było już w niej tyle ryb co przed tym doniosłym na te czasy przedsięwzięciem i była o wiele płytsza woda ale za to szybszy prąd wody.Przed rozpoczęciem tych prac woda w rzece przy moście na Drzazdze była głęboka na 5m ,a potem tylko ok.1m a podczas upał i suszy jeszcze płytsza.Jeżeli te moje  dawne wiadomości o pracach przy rzece kogoś zaciekawią,to bardzo się ucieszę.Pozdrawiam  wszystkich moich dawnych i obecnych ziomali i autora i prowadzącego bloga.

 

Autor Tadeusz Sokołowski pochodzący z Wygody.

Powojenny Radzanów . Kronika parafii cz. 35.

        Powojenny Radzanów . Kronika parafii cz. 35.

   Ks. Praszyński następnego dnia udał się do  Płocka chcąc obadać, jakie będą dalsze posunięcia Kurii. Przywiózł mi nominacje na plebana i dziekana do Rypina. Byłem w Rypinie nie podobała mi się ta placówka – licha plebania , brak budynków i właściwego podwórza, brak ogrodu, nadto warunki doby wojennej na terenie Rypina istniejące, wcale mnie nie pociągały. Z drugiej strony , widząc i doznający tyle serdeczności ze strony swych parafian, postanowiłem pozostać w Radzanowie. Ku wielkiemu niezadowoleniu Kurii , ale ku zadowoleniu swemu, pozostałem na dotychczasowej placówce. Ks. Praszyński bardzo niezadowolony z takiego obrotu sprawy, przeszedł na stanowisko proboszcza do Bonisławia , dekanatu płockiego.  Rozpocząłem prace w parafii. Nie mogła ona być intensywna, bo choroba przeszkadzała moim zamierzeniom. Wyjazdy do lekarzy , przymusowy wypoczynek, z racji choroby serca, wiele przeszkadzało w realizacji projektów. Nadto i ta serdeczność parafian i to powitanie tak gorące, okazały się przysłowiowym ogniem słomianym. Kościół przepełniony w chwili mego przyjazdu, powoli stawał się bardziej pustym, nie pomogły prośby, nawoływania i łajania, parafianie radzanowscy zaczynają odzwyczajać się od uczęszczania do kościoła, od przyjmowania sakramentów świętych! Dziwna scena! Gdy wróg nie pozwalał przychodzić do kościoła, płacono mandaty karne, jednakowoż na nabożeństwa uczęszczano – teraz mandatów karnych nie płaca należałoby okazać wdzięczność P. Bogu., kościoły nasze świecą pustkami. Teraz należało by karać mandatami tych co do kościoła nie przychodzą. Smutne to, ale niestety prawdziwe. Parafianie pragnęli upamiętnić chwilę wyzwolenia spod przemocy hitlerowskiej, wystawili piękna figurę na cmentarzu przykościelnym. Osoba P. Jezusa dźwigającego krzyż była przeznaczona na pomnik dla księży spoczywających na miejscowym cmentarzu, dostosowałem się jednakowoż do życzenia parafian. Kamień sam piękny stał dawniej na rynku naszej osady , przeznaczony  w czasie pierwszej wojny dla Hindenburga, za czasów polskich stał się pomnikiem dla Marszałka Piłsudskiego , znów w czasie wojny rozebrany przez Niemców, po ich odejściu, za zezwoleniem zarządu gminnego, przeznaczony na figurę. Na bloku kamiennym wyryto rok rozpoczęcia wojny z Niemcami , rok opuszczenia Polski przez Niemców, a jeszcze jest miejsce na trzecia datę.

Ps. Data odzyskania wolności z pod okupacji sowieckiej niestety do dziś nie została wyryta.

Koniec okupacji i powrót ks. proboszcza. Kronika parafii cz.34.

Koniec okupacji i powrót ks. proboszcza. Kronika parafii cz.34.

 

 Nadszedł dzień 18 stycznia 1945 roku. Potęga niemiecka  stała się krucha, pod naporem ze wschodu Czerwonej Armii, z zachodu Anglii i Ameryki.  Niemcy odstępowali terytoria zajęte pozostawiając wszędzie wiele sprzętu wojennego, żołnierza swego branego do niewoli, morze trupów. Dowiedziałem się z radia rosyjskiego, że 18 stycznia został wzięty ,, garodok Radzanów”( pisane po rosyjsku). Żyłem tylko myślą powrotu do swojej parafii. Trudna to była sprawa, bo przemarsz wojsk utrudniało podróżowanie, a o podróży koleją trudno było myśleć – wszędzie tory pozrywane, mosty poniszczone, Tunel koło Miechowa zasypany. Trzeba było myśleć o lokomocji konnej. Klasztor okazał wiele serca, wczuwał się w pozycję proboszcza jak najprędzej pragnącego przybyć do swojej parafii i ofiarował konie, wóz  i furmana , aby mógł się wybrać do swych ,,pieleszy” .

      17 lutego 1945 r opuściłem gościnne Imbrachimowice , gdzie doznałem tyle serca i wyruszyłem poprzez Miechów, Jędrzejów, Kielce, Radom, Warszawę, Radzymin, Wyszków, Pułtusk, Ciechanów, Glinojeck, Unieck do Radzanowa. Dnia 27 lutego wieczorem stanąłem w Radzanowie. Powitanie było bardzo serdeczne, mogę powiedzieć ,że przez czas pobytu swego w parafii  , a więc przez lat 16 nie doznałem tyle   serdeczności, ile  mi okazano ów dla mnie  pamiętny dzień. Poczynając od Chądzyn, musiałem ustawicznie się zatrzymywać, z  każdym witać ! nawet Gradzanowo okazało mi wiele, wiele serdeczności. Przybyłem o godzinie 8 wieczorem, ludność dowiedziawszy się o tym […..] przyśpieszyła na plebanie, aby powitać swego proboszcza. Niektórzy wiedząc ,że jadę szosą od
Gradzanowa Kościelnego , wyszli na moje spotkanie aż do Gradzanowa. Naturalnie na próżno bo pojrzy jechałem od strony Uniecka 
przez Gradzanowo Bęskie . Ks. wikariusz Praszyński przyjął mnie bardzo serdecznie . Dowiedziałem się o tym, ze przy zajęciu Radzanowa, nie było ofiar, nie zniszczono miasteczka, ani tez wiosek w parafii, kontentowałem się zachowaniem mostów i to nie zdążono wysadzić w powietrze bardzo przez wojnę nadwątlonego nowego mostu, łączącego nasza osadę z Radzanówkiem.

Okupacyjne losy ks.proboszcza Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 33.

 

Okupacyjne losy ks.proboszcza Jagodzińskiego. Kronika parafii cz. 33.

         Na Święta Bożego Narodzenia wyjechałem do rodziny w Lipnowskie., chcąc święta te spędzić w kółku rodzinnym , a z drugiej strony ukarać parafian. Po świętach powróciłem do Radzanowa. Zamieszkałem w tylnej części plebani , bo frontowa stronę zajęła żandarmeria.  Dnia 29 grudnia 1939 roku po raz pierwszy zawieszono flagę hitlerowską . Żandarmeria stopniowo poczynała mnie usuwać z plebanii , początkowo front zajęto, później stołowy pokój i sypialny , a wreszcie w lutym usunięto mnie zupełnie z plebanii. Ponieważ byłem więźniem , ustawicznie żandarmeria mnie obserwowała , byłem pod jej dozorem . Znałem tylko drogę do kościoła i na cmentarz grzebalny. Męka stanowiło ustawienie […..] Komendant żandarmerii Pigl śledził mnie ustawicznie . Wreszcie jeden z jego
podkomendnych Ludwik Kępka , żandarm ostrzegł mnie , iż jestem wciągnięty na listę,  tych których , gdy zajdzie
potrzeba aresztować będą. Nie było innego wyjścia trzeba było opuścić parafię. Zleciwszy zarząd parafii księdzu Praszyńskiemu , wikariuszowi, wziąwszy urlop zdrowotny, i powiadomiwszy ks. dziekana Henryka Lipkę ,proboszcza z Wyszyn  o swoim postanowieniu. Stamtąd jadę do Pomiechowa i przez ,, zieloną granice” dostałem się do Warszawy, po 3 miesiącach pobytu w stolicy, zaproszony przez J. E. Bp. Kaczmarka , wybrałem się do diecezji kieleckiej, osiadłem w Imbramowicach jako kapelan Sióstr
Norbertanek. Tam byłem 3 ½ roku, otoczony życzliwością siostrzyczek , jednakowoż myślą i sercem byłem na Mazowszu. 
Od czasu do czasu dochodziło do mnie echo tego, co się dzieje w diecezji,co się dzieje w Radzanowie. Korespondowałem pod pseudonimem  z Czcigodnym ks. kanonikiem Kośniewskim , proboszczem Szreńskim.

Aresztowanie ks. Jagodzińskiego . Kronika parafii cz.32.

     Aresztowanie ks. Jagodzińskiego . Kronika parafii cz.32.

 Rynek z wieży kościoła 1

       Zdziwiłem się , gdy mi zarzucono takie czyny których nie popełniłem. W moje usta wkładano takie słowa , których nie wypowiedziałem . Pomimo wszystko zostałem zaaresztowany. Autem wraz z żandarmeryjna eskorta wybraliśmy się do
Ratowa, tam właśnie zaaresztowano właściciela majątku p. inżyniera Tadeusza Kunica. Przewieziono nas do Mławy , osadzono w więzieniu. Innych trzymają na pewien czas wziętych z parafii ( obawiają się 11 listopada)  skoszarowano w salach gmachu policyjnym i w wkrótce ich wypuszczono . Mnie zaś sądzone było siedzieć 6 tygodni. W więzieniu zetknąłem się z różnymi ludźmi z różnych stron naszego powiatu  pochodzącymi. Zdziwiłem się niezmiernie , gdy policja , której byliśmy oddani pod opiekę , całkiem ludzką stosowała metodę. Nie wszyscy byli tego pokroju , ale poważna część  widziała w nas ludzi , którzy cierpią za sprawę szlachetna. Pochodzili oni z Tylży stąd zapewne liberalne poglądy. Jeden z policjantów Johan Surau specjalnie zachęcał do śpiewania hymnu narodowego, to tez 11 listopada więzienie drżało od śpiewów patriotycznych. Policjant ten w czasie śpiewu hymnu narodowego , stawał na baczność , a później w rozmowie ze mną stwierdza poważnie :           ,,Panie proboszczu , ciało można zakuć w kajdany ale duha nie” . W ogóle znaczyć mogę ,że ów Johan Surau oraz Alfred Jucas ustosunkowali się do nas bardzo przychylnie. Nie byli oni hitlerowcami  to wiele znaczyło. Johan Surau  był człowiekiem myślącym był to umysł nastawiony filozoficznie. Sam pracował nad sobą , dużo czytał, zaznajamiał się z różnymi kierunkami filozoficznymi , przestudiował myśli filozoficzne wszystkich narodów, znał też dział literatury naszej – często prowadziliśmy bardzo poważne dyskusje. Wieczorem zbieraliśmy się do jednej celi, naturalnie wtedy, gdy przypadała kolej dyżuru, wyżej wzmiankowanych, nieraz dwie godziny trwała  pogawędka ,dyskusje , śpiewy etc. A byli tam ludzie różnych stanowisk, ,  służący, gospodarze, nauczyciele, właściciele ziemscy, ja jeden przedstawiciel duchowieństwa. Wszyscy wtedy czuli się biscy sobie, wiadomo niedola łączy , nad wszystkimi wisiał miecz Damoklesa, wszystkich jutro było niepewne. Byliśmy bowiem
świadkami egzekucji, słychać było strzały świadczące o dokonywanych zbrodniach, wszyscy wtedy klęcząc odmawiali              ,, Wieczny odpoczynek” za duszę pomordowanych.  Specjalne starania o uwolnienie mnie z więzienia wszczął, mój najserdeczniejszy przyjaciel, ks. Henryk Lipka, proboszcz z Wyszyn . Próżne były starania , odpowiadano mu, że wszelkie czarne diabły zginać muszą, a on , to niby ja pierwszy. Ze smutkiem mi to zakomunikował. Przyszli później do celi i moi parafianie , chcąc się pożegnać ze mną  i uzyskać ostatnie błogosławieństwo od swego proboszcza . Przykra to była dla mnie chwila , ale trzeba było pogodzić się z losem . Mijały dni i tygodnie mej sprawy nie poruszono. Parafianie prowadza akcje , mającą na celu uwolnienie swego proboszcza , Wanda Zdunkiewicz , nauczycielka i Jan Witkowski z Radzanowa po
dwukroć  jeżdżą do prokuratury w Przasnyszu. Zebrano morze podpisów parafian , którzy byli gotowi stwierdzić przed przysięga ,że tego dnia byli w kościele na nabożeństwie , słuchali przemówienia, ale takiego ogłoszenia nie było . Józef R. sprawca mego nieszczęścia wkradł się do landratury i z płaczem odwołał swoje zeznania. Gotów był oddać swój majątek byleby tylko ratować proboszcza. Przejawia się charakterem oskarżyciela –  grunt dobry, ale chciwość, [………………..] bez posłuchu, przy tem ciemnota, zrobiły swoje. Mówiąc o swoim pobycie w więzieniu , nie mogę pominąć osoby drogiego mi Czcigodnego
ks. Kan. Ignacego Krajewskiego , proboszcza Wólki Mławskiej, który pomimo trudności , przysłał mi pościel, tak pożądano w murach więziennych. Badania specjalnej komisji sadowej wysłanej do Radzanowa, stwierdziły bezpodstawność oskarżenia.

20 grudnia późnym wieczorem przyjechałem do Radzanowa. Parafią w czasie mej nieobecności opiekował się wikariusz mój , ks. Aleksander Praszyński.