HISTORIA RADZANOWSKIEGO EMIGRANTA.

HISTORIA JEDNEGO EMIGRANTA

 Waldemar Piotrowski

     Wiele radzanowskich rodzin ma podobną historię. Historia mojej rodziny nie odbiega jakoś znacząco do innych. Możliwość opowiedzenia o starych dziejach może zachęcić młodych do poszukiwania swoich przodków i podzielenia się tymi wiadomościami z innymi. Łączy nas bowiem „wspólnota dziejów” – Radzanów.

 

Moją historię zacznę od 1855 roku, czyli 160 lat temu. Wówczas pisarzowi miejskiemu przy Magistracie miasta Radzanowa, Ignacemu Czepkiewiczowi –mojemu prapradziadkowi, urodziła się córka, której na chrzcie świętym nadano imię Zofia Anastazja. Małżonkowie Ignacy i Józefa Czepkiewicze mieli kilkoro dzieci, Zosia była najmłodsza. Ponieważ posada pisarza była stanowiskiem państwowym, rodzinie wiodło się dobrze. Podczas uwłaszczenia, Ignacy Czepkiewicz otrzymał przydział ziemi, której część dostała się także Zofii przy okazji małżeństwa, jako posag. Obszarowo nie było to duże gospodarstwo. W 1873 roku wyszła za mąż za Andrzeja Szpakowskiego, dziesięć lat starszego od niej.

 

Andrzej Szpakowski urodził się w miejscowości Brzuze (niedaleko Rypina). Były to już właściwie Prusy, choć powiat Rypin należał do Guberni Płockiej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach osiemnastoletnia panienka poznała swojego przyszłego męża i to z tak daleka. Istnieje podejrzenie, że Andrzej przyjechał do swojego wuja, który posiadał gospodarstwo w Bielawach Złotowskich. Ponieważ Bielawy należały do parafii Radzanowskiej, mogli się spotkać podczas pobytu Andrzeja w Radzanowie.

 

Andrzej i Zofia Szpakowscy zamieszkali w Radzanowie przy ulicy Koziej (obecnie Sienkiewicza 4). Prawdopodobnie mieli czworo dzieci – dwie córki i dwóch synów. W 1876 urodziła się moja babcia – Bronisława Szpakowska. Najmłodszym był Antoni. Mój pradziadek Andrzej Szpakowski zmarł 2 stycznia 1885 roku w wieku 40 lat.

 

Bronisława Szpakowska poznała Stanisława Piotrowskiego ze Śródborza (parafia Glinojeck), dwa lata starszego, którego poślubiła 11 lutego 1903 roku w Radzanowie. Dodam, że prababcia Zofia Szpakowska po owdowieniu wyszła powtórnie za mąż. Przez pierwsze cztery lata wszyscy zamieszkiwali w niewielkim domu.  

 

W tym miejscu przypomnę Czytelnikom bloga, że książka na której opierały się dwa poprzednie odcinki poświęcone emigracji, tj. „Listy emigrantów do Brazylii i Stanów Zjednoczonych” pokazuje, że z powiatu rypińskiego wiele osób emigrowało za ocean i że emigracja była łatwa z powodu bliskości granicy rosyjsko-niemieckiej. Mając rodzinę w Brzuzach, Antoni Szpakowski i jego szwagier – Stanisław Piotrowski postanowili udać się do Stanów Zjednoczonych aby zarobić trochę „grosza” i wrócić. I tak zrobili.

 

W rodzinie przekazywana była informacja, że Stanisław Piotrowski wyjeżdżał dwa razy do Ameryki. Po raz pierwszy po ślubie i urodzeniu się pierwszej córki Julianny w lutym 1907 roku. Po trzech latach powrócił, sam. Antoni Szpakowski pozostał. Wtedy zaczęto budować dom drewniany. W dniu 30 sierpnia 1911 urodził się mój ojciec. Tego właśnie dnia w Radzanowie wybuchł kolejny, wielki pożar. Łóżko z matką i dzieckiem wyniesiono do ogrodu przy plebani. Dom spłonął. Po pożarze mieszkańcy ulicy Koziej, zbierając się po dwie rodziny przystąpili do budowy nowych domów, tym razem z czerwonej cegły. Stanisław Piotrowski budował z Franciszkiem Kwiatkowskim (obydwa budynki się zachowały do dzisiaj). Budowa wymagała sporych wydatków, a gospodarka nie była duża. Zabrakło na dokończenie budowy. I znowu, po raz drugi, dziadek, tym razem ze swoim bratem Janem, wyjechał do Ameryki. W Środę Popielcową 1913 roku babcia, będąca w 7 miesiącu ciąży pożegnała męża, a w Wielki Czwartek urodziła się moja ciocia – Janina. Ojca nigdy nie zobaczyła.

 

Detroit w dzielnicy Wayne (stan Michigan) w Stanach Zjednoczonych, gdzie trafił dziadek, stanowiło bardzo duże skupisko Polonii. Polacy stanowili zwarte środowisko tworzące tzw. „Poletown” – polskie miasto. Przy jednej z głównych ulic, Medbury, ze składek imigrantów zbudowany został kościół pod wezwaniem Św. Stanisława (fot. 1).

 kosciol_sw_Stanislawa

 

Fot. 1. Kościół p.w. Św. Stanisława w Detroit (fotografia współczesna).

 

Dziadek wynajmował pokój przy ul. Medbury 2016. Pracował w fabryce Chevrolet Motors. Początkowo przysyłał drobne kwoty i prezenty, jak np. zegarek dla syna. Ale czasy w Ameryce zmieniły się po 1920 roku. Spadek zarobków i bezrobocie doprowadziły do tego, że nie mając pieniędzy na powrót, Stanisław Piotrowski popadł w alkoholizm i przez pomyłkę, jak napisano w amerykańskim akcie zgonu, napił się kwasu solnego i zmarł w Detroit 8 grudnia 1923 roku (fot. 2). Tam też został pochowany na Mt. Olivet Cemetery. 

akt_zgonu

 

Fot. 2. Akt zgonu Stanisława Piotrowskiego w Detroit.

 

Będąc w 1997 roku w Stanach Zjednoczonych udało mi się dotrzeć do miejsc w których przebywał mój dziadek. Nie istniał już dom, w którym mieszkał przy Medbury 2016. Kościół należał już do innych wyznawców, gdyż w 1989 r. został sprzedany. Poletown zostało opuszczone przez Polaków i zasiedlone przeważnie przez Murzynów. Odnalazłem jedynie na cmentarzu na Mt. Olivet grób dziadka. Po prawie 75 latach od jego tragicznej śmierci mogłem przy jego grobie odmówić modlitwę i zapalić świeczkę.

Powojenny Radzanów . Kronika parafii cz. 35.

        Powojenny Radzanów . Kronika parafii cz. 35.

   Ks. Praszyński następnego dnia udał się do  Płocka chcąc obadać, jakie będą dalsze posunięcia Kurii. Przywiózł mi nominacje na plebana i dziekana do Rypina. Byłem w Rypinie nie podobała mi się ta placówka – licha plebania , brak budynków i właściwego podwórza, brak ogrodu, nadto warunki doby wojennej na terenie Rypina istniejące, wcale mnie nie pociągały. Z drugiej strony , widząc i doznający tyle serdeczności ze strony swych parafian, postanowiłem pozostać w Radzanowie. Ku wielkiemu niezadowoleniu Kurii , ale ku zadowoleniu swemu, pozostałem na dotychczasowej placówce. Ks. Praszyński bardzo niezadowolony z takiego obrotu sprawy, przeszedł na stanowisko proboszcza do Bonisławia , dekanatu płockiego.  Rozpocząłem prace w parafii. Nie mogła ona być intensywna, bo choroba przeszkadzała moim zamierzeniom. Wyjazdy do lekarzy , przymusowy wypoczynek, z racji choroby serca, wiele przeszkadzało w realizacji projektów. Nadto i ta serdeczność parafian i to powitanie tak gorące, okazały się przysłowiowym ogniem słomianym. Kościół przepełniony w chwili mego przyjazdu, powoli stawał się bardziej pustym, nie pomogły prośby, nawoływania i łajania, parafianie radzanowscy zaczynają odzwyczajać się od uczęszczania do kościoła, od przyjmowania sakramentów świętych! Dziwna scena! Gdy wróg nie pozwalał przychodzić do kościoła, płacono mandaty karne, jednakowoż na nabożeństwa uczęszczano – teraz mandatów karnych nie płaca należałoby okazać wdzięczność P. Bogu., kościoły nasze świecą pustkami. Teraz należało by karać mandatami tych co do kościoła nie przychodzą. Smutne to, ale niestety prawdziwe. Parafianie pragnęli upamiętnić chwilę wyzwolenia spod przemocy hitlerowskiej, wystawili piękna figurę na cmentarzu przykościelnym. Osoba P. Jezusa dźwigającego krzyż była przeznaczona na pomnik dla księży spoczywających na miejscowym cmentarzu, dostosowałem się jednakowoż do życzenia parafian. Kamień sam piękny stał dawniej na rynku naszej osady , przeznaczony  w czasie pierwszej wojny dla Hindenburga, za czasów polskich stał się pomnikiem dla Marszałka Piłsudskiego , znów w czasie wojny rozebrany przez Niemców, po ich odejściu, za zezwoleniem zarządu gminnego, przeznaczony na figurę. Na bloku kamiennym wyryto rok rozpoczęcia wojny z Niemcami , rok opuszczenia Polski przez Niemców, a jeszcze jest miejsce na trzecia datę.

Ps. Data odzyskania wolności z pod okupacji sowieckiej niestety do dziś nie została wyryta.