Ks. Aleksander Praszyński – wikariusz i administrator parafii Radzanów w latach wojny.

Ks. Aleksander Praszyński –

wikariusz i administrator parafii Radzanów w latach wojny.

     Postać ks. Aleksandra Praszyńskiego dla wiernych z parafii Radzanów jest obecnie mało znana, jednak jest on dla przeszłości bardzo ważnym elementem funkcjonowania w trudnych czasach okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej.  Postać duchownego przewija się we wcześniej publikowanych fragmentach Kroniki Parafii Radzanów nad Wkrą pióra ks. Józefa Jagodzińskiego – proboszcza w latach 1929- 1946 . Szczególne uwidoczniona jest w opisach września 1939 roku i w 1945roku  , kiedy to proboszcz Jagodziński  powrócił do Radzanowa . Dlatego ważnym jest by postać tak zasłużoną dla mieszkańców przedstawić szerzej.

     Przeszyły wikary i administrator Naszej parafii pochodził z Kujaw. Urodził się 21 września 1904 roku w Osięcinach nieopodal Włocławka . Spędził tam dzieciństwo i pobierał pierwszą edukację w szkole powszechnej. Na dalszą edukację przenosi się do Włocławka w 1915 roku , gdzie uczęszcza do Gimnazjum Realnego. Wojna z bolszewikami przerywa na rok naukę . Powraca do niej i w roku 1924 zdaje maturę. Naukę postanowił kontynuować w stolicy na Politechnice Warszawskiej . Nie kończy jej jednak . W roku 1926 wstępuje do Szkoły Podchorążych Saperów. Po praktykach odbytych  wileńskim 3 Pułku Saperów wraca do Warszawy i zostaje przyjęty do Państwowego Instytutu Wychowania Fizycznego , który kończy w 1929 roku. Zostaje nauczycielem w-f u w Lublinie. Jednak nie kariera pedagoga będzie jego przeznaczeniem. Pod wpływem ks. Władysława Gorala wybiera powołanie duchowne i w 1930 roku  wstępuje do Seminarium Duchownego w Płocku . Święcenia kapłańskie otrzymuje z rąk biskupa Wetmańskiego 15 listopada 1935 roku. Zanim trafił do Radzanowa pracę kapłańską kontynuował w Dłutowie, Pniewie skąd trafił do Naszej parafii 2 lipca 1938 roku pod skrzydła ks. Józefa Jagodzińskiego . Staje się aktywnym społecznikiem . Jego zdolności zarządzania ukażą się podczas wojny. Okupacja Radzanowa przyniosła aresztowanie ks. Proboszcza , który po uwolnieniu będąc zagrożony aresztowaniem opuścił parafie pozostawiając ją pod administracją ks. Praszyńskiego[ artykuł . Aresztowanie ks. Proboszcza jest na blogu] . W latach 1940 – 1945 dzielił los swoich parafian. Został wyrzucony z plebanii , która zajęła niemiecka administracja. Praca w tych ciężkich czasach była sumienna , brak jest w przekazach ludzi negatywnych opinii i wszyscy wypowiadają się o nim w superlatywach . Nawet ks. Jagodziński , który powrócił z diecezji kieleckiej gdzie się ukrywał wystawił pochlebną decyzje ks. Aleksandrowi. Wszystko wskazywało ,że pozostanie on w Radzanowie , gdyż proboszcz otrzymał nominację na parafię w Rypinie , którego jednak nie przyjął. W tym przypadku to ks. Praszyński wyjeżdża z Radzanowa i 16 marca 1945 roku otrzymuje samodzielną placówkę w Bonisławiu w powiecie Sierpeckim. Czas powojenny to bardzo burzliwy okres którego doświadczył także były wikary z Radzanowa. Na nowej parafii przeżywa dwa napady na plebanie , które kończą się pobiciem . Praca na tym terenie jest dla ks. Praszyńskiego trudna i zostaje przeniesiony w 1946 roku  do Kamienicy w gminie Załuski gdzie przez 20 lat aż do śmierci jest proboszczem .Kontynuuje budowę kościoła , wznosi dzwonnicę , uposaża kościół.

 Jak piszę ks. Michał M. Grzybowski – ,, Ks. Praszyński w życiu prywatnym był człowiekiem uczynnym, towarzyskim, pogodnym , uśmiechniętym , lubianym przez konfratrów , cieszył się ich szacunkiem i zaufaniem”.

 Mając zdolności artystyczne ukończył Akademie Teologii Katolickiej i dobył tytuł magistra w zakresie sztuki sakralnej. Pasja ks. Aleksandra był sport, był bardzo aktywny. Podczas ferii zimowych w 1966 roku umiera nagle podczas wyjazdu do Zakopanego na narty 12 lutego 1966 roku . Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Kamienicy.

     Dla mnie zajmującego się historia Radzanowa i okolic pozostanie w pamięci jako duszpasterz czasu wojny, a przed oczyma mam widok pędzącego rowerem księdza wśród pożaru po bombardowaniu wioski  w kierunku Radzanówka , gdzie umierali parafianie . Jechał z ostatnim namaszczeniem.

PIERWSZE KROKI EMIGRANTÓW „ZA WIELKĄ WODĄ”.

PIERWSZE KROKI  EMIGRANTÓW „ZA WIELKĄ WODĄ”

autor opr. Waldemar Piotrowski

IMG14056185848A

 

W poprzednim odcinku pokazaliśmy przykład podróży jednego z emigrantów z Zielonej do Nowego Jorku w roku 1891 roku.

     Obecnie pokażemy, co na nich czekało za oceanem. Z tym, że musimy rozróżnić dwa kierunki emigracji: jeden – do Brazylii i drugi – do Stanów Zjednoczonych. Przytoczymy kilka przykładów fragmentów listów zatrzymanych przez cenzurę carską, opublikowanych w cytowanej poprzednio książce „Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890-1891” (wyd. 2012).

 

BRAZYLIA

W zasadzie prawie wszyscy emigranci osiedlający się w Brazylii obejmowali w posiadanie tereny porośnięte dżunglą, którą karczowali i uprawiali.

 

Stanisław Stabelski pochodzący z Żarnowa w pow. ciechanowskim pisał 15 marca 1891 r. z Brazylii:

W dom kochanych Rodziców niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Syn was Stanisław Stabelsky. Jezdem zdrów z łasky Pana Boga czego i wam zycze s całego sercza. Zdrowo zajech[alim] do Brazylyiy, jechalym wodo 22 dni do Ryio [Rio de Janeiro] miasta pierszego w Brazylyiy. W pierszym mieście stalym dwa dni, spoczywalym, późni jechalym stery [cztery] dni do Sankt Katayny. Sztery miesącze robilym na drodze, dostawalym mill i 300 raisów dziennie. Ziemiy dostalym 120 morgów samego boru, drzewo bardzo grube, parczować trzeba cięsko. U nasz Kochany Ojcze w Brazylyiy jest bardzo ciepło take jak u was we żniwa, spać jesce niczym się przyłodziwy, tylko można się letko przyłodzać. Kochany Ojcze zadnego poddaństwa nie ma. Każdy człowiek wolny. Cieplo zawsze jest, Kochany ojcze, tęskno mie jest przez was, jeżeli chcicie przyjecha[ć] do mnie to możecie. Kochany Ojcze, zeby czała nasza famielyia moze żyć dobrze z moi roly. U nas się rodzi reż, kukuryza, jęnczmień, pszięnycza jara i zyto jare, wazywa wszystke, marchwy, buraky, pastrna [=pasternak], pietruska, czybula, słowym wszystko. W nasych stronach jescze nie ma jary przyniczy i zyta jarego, kartofle ełuropeiske, rodzo się czytryny i pomarańce i kawa rozą się u nas. Ale wszystko sadzić. Trzyna czukrowa rodzi sie, s ty trzyńy robią gorzałkę i ocet i cuker. Kościołów u nas mało. Jeżely chto chce człowie[k] do spowiedzi zejdzie stery dni, 4, tam i nazat. Kaplycza od nas 4 wiorsty. Kaplyców duzo jest. Zarobek wam się [=zdaje] ze duszy [duży], ale u nasz drogo zycie, jezely duza famielyia to się nie uzywi, bo drogo zycie jest.

 Jezely chciecie przyjechać do nas to statków [=sprzętów domowych] nie marnujcie, heblów, dłótow i swydrów. Wszystke statky zabierajci szobo [ze sobą], co możecie pościel, koszule, obleczenie letnie, bótów i jak najwięczy. Razym ze mną stryj Michał Sabelsky i Marusiesky i Falkosky i kowal Antoni Leszczen. …

 

Inny emigrant – Jan Sitniewski pisał do Franciszka Bagińskiego ze Starej Wsi w gminie Mostowo:

A teras oznajmiem wam ze tilio [=tyle] drzewa mam jak pan Mostoski*.

 

* Marian Mostowski – dziedzic Mostowa i Lipowca Kościelnego.

 

Charakterystyczne dla Brazylii było to, że emigranci otrzymywali dziewiczy teren, porośnięty tropikalną roślinnością i musieli jakoś sobie radzić. Stawali się rolnikami. Szczególnie dotkliwy był brak wszelkich narzędzi, sprzętów gospodarczych, ubrań.

STANY ZJEDNOCZONE AP.

Sytuacja przybyszów do Ameryce Północnej była odmienna. Przybywali jako robotnicy niewykwalifikowani. Po przybyciu do USA trafiali najpierw do obozów przejściowych. Np. osoby przybyłe do Nowego Jorku umieszczane były w obozie na wyspie Castle Garden znajdującej się na południowo-zachodnim krańcu miasta. W listach obóz nazywany był Keselgardą. Tam spisywane były dane osobowe przybyłych, a urzędnicy imigracyjni pomagali w znalezieniu kontaktu z wcześniej osiedlonymi znajomymi i rodziną lub proponowali imigrantom nowe miejsca osiedlenia i pracy.

  

Józef Kurowski z Detroit pisał 19 stycznia 1891 r. do brata Franciszka tak:

Tu w Amerycie smak nie jest. Roboty stanyły, dopiro tera ma iść dobrzie robota, ale jeści nie wiadomo, ci pójdzie ci nie. Ja tera bes dwa tygodnie nie robiłem, ale tera się spodziwam, że się dostanu do roboty. … W Amerycie jak jest robota i Pan Bóg daje zdrowie to dobrzie, ale jak mas robota to musis robić jak wuł. Mie dotychcus dobrzie dzięki Bogu, ale dali to nie wiadomo jak pan Bóg da. Ale mój bracie, toć ja i tam nie mam po co wracać, bociem stracili majątek, a mam ja tam być za parobka, to wolu tu, trudno rozprosilim się po calem świecie, mie jest bardzio tęskno, nie ma tego dnia zebym nie spomiał swojego kochanego Ojca i ciebie kochany bracie i ciebie kochany bracie Antony, ale i ty kochany bracie, jeżeli uważas ze tam jest niedobrzie to przyjadziej do mie to tu mozem zyc lepi jak tam u nas. Życie mie kostuje na miesiąc dularów 12, ale zycie, ty tego nie zis [=zjesz] w niedziela, co ja w piętek.  

 

Warto zwrócić uwagę, że Kurowscy posiadali majątek, który stracili. W dalszej części listu prosi brata o adres do Jana Gościckiego. Spis właścicieli majątków ziemskich Guberni Płockiej z 1898 r. wymienia majątek Białuty (gmina Gozdowo, pow. Sierpc), w którym gospodarował Jan Gościcki. Być może wcześniej ten majątek należał do Kurowskich?

 

W następnym odcinku opiszę podróż i pobyt mojego dziadka, Stanisława Piotrowskiego w Stanach Zjednoczonych.

PODRÓŻE EMIGRANTÓW ZA OCEAN NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU.

PODRÓŻE EMIGRANTÓW ZA OCEAN NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU

 

W naszych artykułach historycznych zamieszczanych na blogu przewija się problem emigracji zarobkowej, szczególnie dotkliwy pod koniec XIX wieku w Naszym rejonie . Wobec wielkiego exodusu ludności za ocean, ciekawość wzbudza przebieg podróży, a więc czym i jak, tak liczna masa ludzi udawała się na emigrację. Ponieważ mój dziadek także emigrował do Ameryki przed I wojną światową, poszukiwałem informacji o warunkach podróży.

W 2012 roku nadarzyła się świetna okazja aby zapoznać się z tym tematem Ukazała się bowiem niezwykła książka, której okładkę prezentujemy na zdjęciu.

fot1

 

Fot. 1. Okładka II. wydania zbioru listów emigrantów.

I. wydanie książki ukazało się w 1956 roku. Zespół autorski: Witold Kula, Nina Assorodobraj-Kula i Marcin Kula opracował do druku zbiór listów zatrzymanych przez cenzurę carską, nadsyłanych do rodzin w kraju przez emigrantów. Nigdy nie dotarły one do adresatów. Są kopalnią wiedzy wypraw „za chlebem”. Książka jest interesująca dla nas, bo zawiera listy pisane przez wyjeżdżających z pobliskich powiatów: Rypin, Lipno i Dobrzyń, a kilka listów dotyczy miejscowości w powiecie mławskim.

Przytoczę treść listu nadesłanego z Bremy (fot. 2) przez Ludwika Koronowskiego w drodze do Stanów Zjednoczonych do żony, mieszkającej w Zielonej (gmina Kuczbork).

fot2

 

Fot. 2. List L. Koronowskiego z datą 6.III.1891 r. na papierze firmowym Biura Podróży „F. Missler” z widokiem okrętu w nagłówku

Treść listu:

Kochana żono, w pierwszych słowach listu mojego niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Teraz, kochana żono, opisze ci czałą swoją podrósz, od wyńścia ze Zielony asz do dnia tego, któren ten list końcyć będe. Od Zielonij przyjochałem szczęśliwie do Zielunia, wstępowałem do matki, zjadłym objat i wystarała się prowadnika. Poszedłem z niem pod granicze na Budy do niego. Przybrał do siebie dwóch, pytam jych się co będo żądali, powiadają 5 rubli, zaczołem tyle prosić asz na 3 ruble. Podeślim pod granicę, od południa, asz do 6 godziny pilnowalim na ruszka [=Rosjanina] asz była zmiana asz o godzinie 6 wieczór akurat nadszidł drugi i dopieru zaczelim przez granicze wyrywać do Licbarka, tom przybyli to jus była godzina 8 wieczor. A ten o którem to jest Jarzynka, to on poszedł na kartę [=paszport]  rano tego dnia, to jest 27 lutego, on był wpierwoj w Licbarku, poszedłem do jego znajomka i on kazał zaprowadzić do Koronowskiego a mojego stryja. Takem się zapoznalim, zarasz przyjęli, dali noclig i życze [=wikt] pożądne [w] szobotę i w niedzielę do drugiej godziny po poudnia, za to nic ode mnie nie chcieli, tylko żeby kedy rasz dać za jejych dusze, niech jym Bóg stokrotnie wynadgrodzi. 1 marca to jest w niedziele o drugej godzinie po południu z Licbarka odjechalim dalej. Jechało nasz jednem wagonem przesło 40, jachaliśmy aż do Jabłonowa, tam się przesiada na drugi wagon  my jakośmy ostrożni byli i baczni na wszystko, jak tylko pociąg stonął, zaraz my prześli nie na te stronę, gdzie stał foksal [=peron] tylko na drugą strone za wagony i poślim za foksal, aby nasz nikt nie widział, dawalim baczność na to wszystko co się tam działo, a ci resta jak wychodzieli z wagonów tak wszystkich żieńdary zabrali i podobno ich wrócieli do kraju, to nasz tylko tych wszystkich zostało nas 6ciu.

Póżniej nadszedł drugi pociąg i myśmy wszedli i jechalim z tem strachem aż do Berlina. O godzinie 5 rano w poniedziałek, jakem tylko ześlim z wagonu na foksal, przeprowadzieli nasz bez niego jak besz jaki raj, bo to jest przecudne mniasto. Tam jus był spokój, zaras [nas wziął] na formankę tego agenta posłanies, bośmy mnieli adres do jednego agenta i zawieźli nasz do tego mniejszcza, gdzie ten agent mieszkał i wykupilim szyfkartę [=bilet na statek]. I wieźli nas przez Berlin, tu jus się robota rozpoczęła, molaże murują. Tu tak ciepło jak w maju u was w Polszcze. Odwieźli nas do Bremskiego foksalu o godzinie 3ciej po południu to jest w poniedziałek. Jakeśmy jechali do Brymu to było w dzień, widzieliśmy ludzie w polu robili, orali, gnój trzęśli na koszulę bo tu ciepło, żyto zazieliniło, a tam w Polscie może jeszce śnieg lezał. To jest 2 marca, to jest w ten sam dzień poniedziałek, przyjechalim o godzinie jedenastej wieczór do Brymu. S foksalu nas wzięli do derekcyi, tam nam podpiszali szyfkartę i zaprowadzili nasz do chotelu, tam zapłacilim za noc i za dzień putora marki. Mnieliśmy wyjechać w środę, ale ze dla wielkego natłoku ludzi musielim czekać asz do szoboty. Chociasz czekalim, ale już bez kosztu, nikogo już fejnika nie dał, bo te zycie i mieskanie to już na koszt dyrekcyi, dlatego, bośmy mieli wykupiono szyfkartę na środę, tylko że nasze nomera kart były później brane, przato że jusz dla nasz zabrakło miejsca na okręcie, bo ci pasażery mnieli przód wysłane szyfkarty, przez to zostało bardzo dużo ludzi na szobotę. A ten list, który przyszedł lub przyjdzie z Berlina od naszego agenta to adres. Nie strać go bo on się przyda lub tobie zono lub komu innemu, mniej go u siebie. A terasz opisze ci jake mam życie w Bremnie. Take śniadanie: 3 bułky, kawy ile można wypić i 10 gornuszek. Obiat taki: kartofle, morchew razem w roszole gotowane, kartofle z kapusto w roszole gotowane, mnieszo bardzo tłuste wiepszowe i rentowne i do przekoski chleb, a kolaczyja chleb, masło na spodku, kawy ile chcąc. A terasz opisze swoją tęskność jako mam, żebym mniał skrzydła to zarasz do ciebie, kochana żono, frugął bym. Tutaj w Bremnie przez ten cas jest dobsze. Wyspanie mam bardzo pożądne i zycie, siedzie od poniedziałku do szoboty, nie wiem co my do głowy przychodzi, to jest [w] Bremenie do dnia 6 marca. Jestem zdrów z łaski Pana Bogo, czego wam, kochana zono i kochane moje dzieci życi zdrowia i dobrego wychowania od swojej matki. A terasz pozdrów ode mnie pana Kocięckiego, państwa Spejnów i życie wam dobrych swąt. Będę siadał 7 marca o godzinie 8 z rana, o teras nie spodziewaj się predziej listu jas mnie Pan Bog przeprowadzi i dostane się w robote. Więcej nie będę pisał bo papieru mało, Ludwik Koronowski.

 

Tak więc, Ludwik Koronowski przekraczał granicę nielegalnie, podobnie jak większość emigrantów. Musiał bardzo uważać, aby nie wpaść w ręce żandarmów. Udało mu się dotrzeć do Bremy bez przeszkód. Na fot. 3 zamieszczamy ulotkę informacyjną Firmy „F. Missler”, zawierającą szczegóły podróży. 7-go marca 1891r. przypadała sobota, więc popłynął do Nowego Jorku. Według rozkładu rejsów parowców wypływających z Bremy wynika, że płynął okrętem o nazwie „Eider”.

 

O tym, co czekało emigrantów po drugiej stronie „wielkiej wody” opowiemy w drugim odcinku.

fot3

 

 

 

 

 

Fot. 3. Ulotka informacyjna Biura Podróży „F. Missler”

Z HISTORII SPÓŁDZIELCZOŚCI W RADZANOWIE

Z HISTORII SPÓŁDZIELCZOŚCI W RADZANOWIE

 

      W początkowych latach XX wieku odżyły nie tylko pragnienia wolnościowe i narodowe Polaków, ale także pojawiły się inicjatywy podniesienia sytuacji ekonomicznej chłopstwa, poprzez rozwinięcie produkcji rolnej. Jedną z takich form były spółki, zawiązywane między rolnikami, umożliwiające intensyfikację i unowocześnienie produkcji rolnej. Miały one także za zadanie podniesienie oświaty i przedsiębiorczości.

Jedną z takich spółek była zawiązana w 1904 roku w Radzanowie spółka włościańska „Robota”.

W piśmie „Echa Płockie i Włocławskie” z dnia 30(17) marca 1904 r. znajduje się informacja, która stanowi przyczynek do historii naszej spółdzielczości lokalnej.

 

Z Radzanowa. (pow. mławski) piszą do nas.

W osadzie naszej, zapomnianej przez ludzi, jakby deskami zabitej od reszty świata, stał się fakt, jak na naszą okolicę niezwykły, który zainteresował szerszy ogół: oto w dniu 5-go marca zawiązana została spółka włościańska p. n. „Robota” na wzór spółek istniejących i rozwijających się od lat kilku w rozmaitych okolicach naszego kraju.

Akt został spisany przed rejentem p. J. Ossowskim w Mławie. Na razie przystąpiło do spółki 12-tu członków-założycieli z wkładami 10-rublowemi; do zarządu weszli pp. J. St. Konic i W. Cichocki z Ratowa i pp. Lossman i A. Bagiński z Radzanowa; na kasjera wybrano p. F. Śliwczyńskiego z Radzanowa. Spółka została zawiązana na 10 lat; celem jej rozwój drobnego gospodarstwa, oraz polepszenie bytu materialnego członków i sąsiadów.

Na pierwszem zgromadzeniu 12 marca przyjęto 4-ch nowych członków; reszta czasu poświęconą została obradom, co jest najpilniej potrzebne członkom. Postanowiono sprowadzić z „Płockiej produkcji nasion” z Chojnowa kilka korcy kartofli i owsa lepszych odmian, które podzielone będą między członków; a także kupić kilka ulepszonych radeł, brak których daje się bardzo odczuć. Początek niewielki, ale z małego ziarnka wyrasta ogromne drzewo, więc i my mamy nadzieję, że i nasza spółka rozwinie się z czasem, dojdzie do wytkniętego z góry celu i będzie służyła za wzór okolicy.

Następne zebranie ma się odbyć 9-go kwietnia; na niem omawianą będzie rzecz o właściwym wychowie cieląt. – St. K.

 

  Inicjały St. K. łatwo rozszyfrować jako Stanisław Konic – podpisany z drugiego imienia dziedzic Ratowa.

Na przestrzeni lat istniały w Radzanowie różne formy spółdzielczości, pomagające swoim członkom prowadzić chłopskie gospodarstwa wiejskie. Były to kasy spółdzielcze, spółki wodne, kółka rolnicze i inne. Na prowadzonym blogu jest miejsce dla przypomnienia tych inicjatyw.  

SYTUACJA W ROLNICTWIE OKOLIC RADZANOWA W 1890 ROKU.

SYTUACJA W ROLNICTWIE OKOLIC RADZANOWA W 1890 ROKU.

Waldemar Piotrowski

      W ciągu ostatnich lat warunki pogodowe uległy dużym niekorzystnym zmianom. Zima stała się łagodna i mało śnieżna, natomiast wiosna zaczyna się w zimie, a później, gdy już wszystko rośnie – przychodzą przymrozki. I bywa albo susza, albo powódź. No, ale gdyby tylko pogoda – a inne przeszkody?

Na kanwie wspomnień o kłopotach rolników, wyszperałem korespondencję sprzed 125 laty, jaką nadesłał do Gazety politycznej, literackiej i społecznej „WIEK” (Nr 171 z dn. 1 sierpnia 1890 r., s. 3), podpisany inicjałami K.U. – dobrze nam znany Karol Ujazdowski – dziedzic Smólni.

Z nad Działdówki donoszą nam:

    Zapowiadający się tak świetnie rok obecny, skutkiem wiosennych mrozów, robaków, rdzy pszenicy i pojawiającej się zarazy na kartoflach, zaledwie do średnich w ogólności zaliczony być może, dodawszy zaś ulewne deszcze, burze nadzwyczajne i grady w wielu okolicach, a przytem niepogody podczas sprzętu siana, koniczyny i żyta, i na koniec niskie ceny nowego zboża (żyto rs. 3, pszenica rs. 5 korzec*), inwentarza wszelkiego, a nawet gęsi, których dla wysokiego kursu rubla kupować nie chcą za granicą, zmniejszony do czwartej części dochód z rybołówstwa, mającego u nas poważne znaczenie z powodu wyśnięcia w zimie raków w rzece Działdówce i Mławce, znaczny w rezultacie minus i temu średniemu rokowi przypisać jeszcze wypadnie.

      Powyższe jednak dolegliwości, jakkolwiek dla nas rolników dotkliwe bardzo, to przecież, jako przemijające, nie mają takiego znaczenia dla krajowego rolnictwa, jak ta emigracyjna gorączka amerykańska, która u nas zamieniła się już w epidemiczną i z każdym rokiem coraz większe przybiera rozmiary. Na wyprawę tą jakby po złote runo, z jednej tylko sąsiedniej wsi Zgliczyna{[Witowy][ w pow. mławskim wyszło na wiosnę 39 mężczyzn i 4 kobiety, razem 43 osoby. Z tych kilka osób zostało w Prusach, reszta popłynęła do Ameryki, która nie dość że zabija nasz handel pszenicą, ale jeszcze zabiera najzdolniejszych robotników, z których połowa, jako popisowych, nigdy już nie powróci do kraju.

„Daj konia komu, a sam siedź w domu” – mówi przysłowie, dające się tu zastosować. Zamiast dać ludziom odpowiednie zajęcie, którego mamy wszędzie pod dostatkiem, my patrzymy obojętnie, jak nasi robotnicy przyczyniają się do wyrabiania w Ameryce narzędzi rolniczych, produkowania pszenicy i kukurydzy, które my potem kupujemy. Czyż to nie wstyd, aby własne tego kraju dzieci za morzem szukały chleba, gdy go cudzoziemcy znajdują u nas do zbytku?

Kiedy Ameryka ma być dla swoich, kiedy Germania jest tylko dla Niemców, dla czego my stanowić mamy wyjątek?

A nie tylko pod materialnym względem ten nienaturalny stan rzeczy szkodę nam przynosi; moralnie, a mówię to z przekonania, tracimy jeszcze więcej, przez zaszczepianie w naszym ludzie wyobrażeń, z jakiem  i na Zachodzie  rady sobie dać tym nierównie groźniejszym razie zachowujemy się obojętnie. Obyśmy tego nie żałowali, i zamiast zabezpieczać dobrych od złego, co jest pierwszym naszym obowiązkiem, nie musieli, tworzyć potem dla złych kosztownych osad poprawczych.

Lud nasz niezmiernie łatwo i u siebie ulega wpływom szkodliwym i demoralizującym. Oto przykład:

W majątku G.[Glinki]  właścicielka wdowa odbiera list bez podpisu, z żądaniem złożenia w wskazanem miejscu 1000 rs. pod groźbą spalenia, zabicia itd. Zostawiwszy go bez odpowiedzi, odbiera drugi groźniejszy. Widząc jednak, że to nie żarty, odpisuje że nie może dać tyle i dołącza 10 rs. papierkami rublowem i, których numera wobec świadków oznaczone poprzednio zostały. Złożywszy pieniądze gdzie żądano, każe pilnować tego miejsca, do czego użytą podobno została i straż ziemska.

Pieniądze wraz z listem zniknęły. Wtedy, mając podejrzenie na niektórych mieszkańców wsi, zrobiono rewizyę i znaleziono całą sumę wraz z listem u 18-letniego syna kowala. Sprawa oddana została sędziemu śledczemu, następnie prokuratorowi, który oddał ją sądowi gminnemu, skąd winny, uzyskawszy przebaczenie właścicielki majątku, został uwolniony.

Przy śledztwie okazało się, że chłopcu, umiejącemu czytać, kupił ojciec od Węgra książkę p. t. „Rinaldo Rinaldini”** i z niej to tak skorzystał.

Co do wyśnięcia raków w rzece Działdówce i Mławce, gdy się utrzymały w niektórych ich dopływach, radzi byśmy dowiedzieć się od p. Girdwoyna, jaka tego jest przyczyna? Może będzie łaskaw nas objaśnić. Towarzystwo zaś Ogrodnicze uprzejmie zapytujemy, czy drogi żelazne mogłyby się obsadzać drzewami owocowemi, z których miałyby znaczny dochód, a właściciele szkółek owocowych większy zbyt, obecnie bowiem nie mając korzyści prawie żadnej, zarzucamy sadownictwo coraz bardziej.

K.U.

* korzec – jednostka objętości materiałów sypkich, po 1819 roku korzec liczył 128 litrów

**Rinaldo Rinaldini herszt rozbójników; szlachetny zbójca.  Bohater tytułowy popularnej niegdyś nm. powieści sensacyjnej (1797 r.) Chr. A. Vulpiusa

Ps.  Opisywana przez  Karola Ujazdowskiego sytuacja dotycząca emigracji wśród młodych, zdolnych jak analogicznie pasuje do czasów dzisiejszych. Historia zatoczyła koło jednak nikt nie wyciągnął z niej lekcji. Rejon zamiast się rozwijać tworzyć perfektywne wysycha jak źródło .

Dziennik babci Stanisławy Zdunkiewicz

Dziennik babci Stanisławy Zdunkiewicz

     Rozpoczynając pisanie bloga nie sadziłem ,ze w kilkanaście miesięcy uda się zgromadzić  tak szeroką grupę odbiorców. W tym czasie przekroczona została 30.ooo liczba odsłon. Do dzielenia się wiadomościami o przeszłości Radzanowa i okolic przyłączyli się Waldemar Piotrowski i Tadeusz Sokołowski, którym w tym miejscu pragnę podziękować za artykuły  oraz wsparcie w tworzeniu tego dzieła. 

   Ostatnio publikowane teksty o Mławskiej 1 i Katyń . Radzanowski ślad , przyniosły kolejne ciekawe materiały. Otóż  skontaktował się ze mną Pan Michał Zdunkiewicz prawnuk Jerzego Zdunkiewicza. Dzięki jego uprzejmości otrzymałem skan Dziennika Babci Stanisławy Zdunkiewicz , żony przedwojennego felczera i restauratora z Radzanowa, matki Jerzego . Jeżeli uzyskamy zgodę to fragmenty dotyczące Radzanowskiej części życia autorki przytoczymy.

 Jak pokazuje i ten przykład , a nie jest on odosobniony. Wiele jest jeszcze historii naszych okolic i ludzi z nimi związanych do opisania i przedstawienia Państwu, naszym czytelnikom .

Serdecznie pozdrawiam

Stefan

Pożegnanie z parafią . Kronika parafii . Ostatnia część wg. ks. J. Jagodzińskiego

       Pożegnanie z parafią . Kronika parafii . Ostatnia część wg ks. J. Jagodzińskiego 

ks.  Józef Jagodziński -  proboszcz parafii Radzanów w latach 1929 - 1946. Budowniczy kościoła radzanowskiego.
ks. Józef Jagodziński – proboszcz parafii Radzanów w latach 1929 – 1946. Budowniczy kościoła radzanowskiego.

       25 VII 1946 roku w tym dniu odbyło się uroczyste pożegnanie dotychczasowego proboszcza ks. Kan. Józefa Jagodzińskiego i jednocześnie powitanie nowo mianowanego proboszcza par. Radzanów Mławski ks. dr. Franciszka Sieczkę. Dzieci , które niedawno przystępowały do pierwszej Komunii Św. , ustawione szpalerem z obu stron drogi wiodącej do plebanii, żegnały wiwatami  wyjeżdżającego do Przasnysza ks. Jagodzińskiego.

Mławska 1

Z HISTORII DOMU KTÓREGO JUŻ NIE MA

autor: Waldemar Piotrowski

     Historię domu rodzinnego przy ulicy Mławskiej 1, jaką pamiętam, zacznę od końca, to znaczy od chwili jego sprzedania. Znajdował się pod adresem „Mławska 1” i w chwili sprzedaży w 2005 roku miał około sto lat. Jego wygląd zamieszczony jest na fotografii poniżej. W chwili obecnej na tym miejscu znajduje się inna budowla, wykorzystywana jako minimarket najpierw pod nazwą „Milea”, a obecnie „Carrefour Expres”. Fotografia w nagłówku przedstawia dom przy ul.Mławskiej 1.

    Akt kupna połowy tego domu przez moich Rodziców dokonał się w 1957 roku. Pamiętam ten moment, bo w owym roku zacząłem chodzić do szkoły podstawowej i w Radzanowie zabłysło światło elektryczne.

O tym, że posiadłość jest do kupienia wiadomo było od dawna, jednak nie wiadomo było, kto może być właścicielem lub spadkobiercą. W całym domu, składającym się z części frontowej (pokazanej na zdjęciu, pochodzącym z lat siedemdziesiątych XX w.) posiadającej cztery pokoje na parterze wraz z sienią i dwa pokoje na piętrze oraz dobudówki (zwanej oficyną) posiadającą dwa pokoje, mieszkał fryzjer nazwiskiem Ochrytko oraz jedna pani z dwojgiem dzieci – przedwojenna nauczycielka, Anna Zdunkiewicz (z domu Jaworska). Jej mąż – Eugeniusz Zdunkiewicz, syn Jana i Stanisławy Jadwigi Zdunkiewiczów cierpiał na padaczkę i zmarł 28 marca 1954 r. w wieku 46 lat. Eugeniusz Zdunkiewicz nie był jednak jedynym synem rodziców Jana i Stanisławy Zdunkiewiczów.

Historia domu przy ulicy Mławskiej 1 sięga początku XX wieku. Wiąże się właśnie z Janem Zdunkiewiczem, urodzonym i zmarłym w Radzanowie, pochowanym na tutejszym cmentarzu parafialnym.

 Jan Zdunkiewicz urodził się w Radzanowie w 1870 roku. Jego rodzice, Wawrzyniec Zdunkiewicz i Marianna z domu Rożkiewicz prowadzili w Radzanowie gospodarstwo. Ile mieli dzieci, nie jest mi wiadomo. Wiadomo natomiast, że ich syn – Jan,  posiadał spore zdolności i otrzymał niezłe wykształcenie. Pod koniec XIX wieku zamieszkiwał w mieście Onega w Guberni Archangielskiej, gdzie był felczerem, prawdopodobnie w wojsku rosyjskim. W 1901 roku znalazł się czasowo w Warszawie, gdzie poznał pięć lat młodszą od siebie pannę pochodzącą z Płońska, mieszkającą przy ulicy Stare Miasto 25, wspomnianą Stanisławę Bachsztejn. 18 września 1901 r. odbył się ich ślub (akt ślubu znajduje się w Archiwum Archidiecezjalnym – AAW w Warszawie, Parafia Św. Jana, 1901, nr 159). W chwili ślubu Jana Zdunkiewicza w Warszawie, spośród jego rodziców żył jeszcze w Radzanowie tylko ojciec. Wkrótce po ślubie małżonkowie wyjechali do Onegi. Tam 10 lipca 1902 r. urodziła się pierwsza córka – Wacława (akt urodzenia w AAW, Par. Św. Jana, 1903, nr 570). W 1903 roku rodzina przeniosła się do Warszawy, gdzie 26 sierpnia urodził się syn – Jerzy Marian (AAW, 1903, akt ur. nr 571). W 1908 r. urodził się wspomniany Eugeniusz. Jednak w Warszawie nie znalazłem jego aktu urodzenia. Wydaje się, i to warto sprawdzić, że pomiędzy 1903 i 1908 rokiem rodzina Jana Zdunkiewicza przeprowadziła się do Radzanowa. Tutaj prawdopodobnie urodził się Eugeniusz i najmłodsza córka – Jadwiga. Wówczas też zbudowany został dom, o którym mówimy. Na piętrze znajdowała się izba lecznicza, gdzie jako felczer przyjmował chorych, w tym dzieci. Z czasem, już po zakończeniu I wojny światowej, w obydwu pokojach od ulicy uruchomiono restaurację. Prowadzeniem biznesu zajmowała się żona, posiadając do pomocy jedną kelnerkę, będącą jednocześnie opiekunką do dzieci. Charakterystycznym miejscem była piwnica, znajdująca się pod podłogą jednego z pomieszczeń przy ulicy. Cała piwnica, wraz z półkolistym sklepieniem była wymurowana z czerwonej cegły. Z jednej strony posiadała także ceglane schody, a z drugiej – od ulicy – specjalny właz, którym wpuszczano beczki z piwem lub innymi napojami oraz skrzynki z produktami  żywnościowymi. Rodzinie od strony finansowej wiodło się zupełnie dobrze. Jan Zdunkiewicz pielęgnował polskie tradycje narodowe i wychowywał dzieci w duchu patriotycznym. Syn Jerzy, jeszcze będąc w szkole, w wieku 17 lat zgłosił się do wojska i brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1919-1920 roku jako żołnierz Armii Ochotniczej. Po zakończeniu wojny podjął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego, które ukończył w 1929 roku. Przez pewien czas pracował jako lekarz w Toruniu. Po krótkiej praktyce powrócił na Uniwersytet Warszawski, gdzie został pracownikiem naukowym. W 1930 r. ukończył Szkołę Sanitarną Podchorążych Rezerwy. Specjalnością jego były choroby wewnętrzne. Według „Urzędowego spisu lekarzy” na 1931 rok prowadził praktykę lekarską, posiadając gabinet przy ulicy Złotej 34. 19 września 1931 r. zawarł związek małżeński z Ireną Paluch w kościele parafialnym pw. Wszystkich Świętych. Miał dwoje dzieci – syna Lecha (1932-1991) i córkę Krystynę. Rodzina zamieszkiwała w Warszawie przy ul. Grochowskiej 138. W 1937 r. otrzymał stopień podporucznika, a w 1939 roku zmobilizowany został do Centrum Wyszkolenia Sanitarnego. Wziął udział w wojnie obronnej we wrześniu 1939 r. i znalazł się na terenie zajętym przez Sowietów. Internowany przez NKWD, rozstrzelany został 14 kwietnia w Katyniu dokładnie 75 lat temu.

Jan Zdunkiewicz zmarł w Radzanowie 3 czerwca 1930 r. Przed swoją śmiercią sporządził zapis notarialny, w którym jedynym właścicielem posiadłości uczynił starszego syna – Jerzego. Przed wybuchem wojny we wspomnianym domu zamieszkiwała wdowa -Stanisława Zdunkiewiczowa z dwoma córkami. Z nieznanych mi powodów, w okresie II wojny światowej , zmuszone zostały do jego opuszczenia. Jak wspominał mój teść, przez okres wojny zajmowały część domu Ozimkowskich przy ulicy Koziej (obecnie Sienkiewicza). Starsza córka Wacława utykała na nogę. Po zakończeniu wojny wyjechała z Radzanowa. Młodsza wyszła za mąż za Stanisława Witkowskiego i razem wyjechali do Ostródy, zabierając ze sobą Panią Zdunkiewiczową.  To z nią w sprawie kupna domu spotkał się po raz pierwszy mój ojciec w 1957 roku.

Stanisława Zdunkiewiczowa twierdziła, że dokumenty własnościowe się spaliły i żadne papiery się nie zachowały. Kiedy miała się odbyć w Mławie umówiona sprawa kupna domu u notariusza okazało się, że istnieje księga wieczysta działki, i że jedynym jej właścicielem jest wpisany dr Jerzy Zdunkiewicz. Wówczas Pani Zdunkiewiczowa przypomniała sobie, że ma w torebce jakiś papier. Okazała się nim kopia zapisu. Wówczas poirytowany notariusz stwierdził: „proszę pani, siedzi pani na koniu i konia szuka?” W tej sytuacji transakcja się nie odbyła, a mój ojciec pojechał do Warszawy szukać właściciela, nie znając adresu;  wdowa także go nie znała! Będąc w zarządzie Izby Lekarskiej lub w Związku Lekarzy dostał przedwojenny, praski adres Jerzego Zdunkiewicza. Szczęście mu dopisywało, bo pod tym adresem w dalszym ciągu zamieszkiwała żona, Irena Zdunkiewicz z dziećmi. Zaskoczona wizytą dowiedziała się, że jest właścicielką  domu w Radzanowie. Wyraziła chęć sprzedaży nieruchomości i przyjazdu do Mławy. Kiedy spotkali się ponownie u notariusza okazało się, że działka jest zadłużona i że właścicielka nie jest skłonna uregulowania zaległości. Jednak po pewnych pertraktacjach transakcja kupna zakończyła się sukcesem. Nieruchomość została nabyta przez dwie rodziny – moich Rodziców oraz przez Państwo Stanisława i Janinę Olszewskich w równym udziale. W 1968 roku rodzice razem z Jankowskimi odkupili połowę należącą do Państwa Olszewskich, którzy kilka lat wcześniej wyprowadzili się do Władysławowa.

Przez prawie pięćdziesiąt lat tamten, nieistniejący dzisiaj dom, był miejscem i świadkiem  wielu wspaniałych przeżyć oraz szczęśliwych chwil w moim życiu i najbliższych mi osób.

Budowa synagogi. Radzanów .

Budowa synagogi .Radzanów .

Synagoga w Radzanowie
Synagoga w Radzanowie

     Budynek synagogi w Radzanowie nad Wkrą jest charakterystycznym obiektem rzucającym się w oczy w momencie ,kiedy tylko znajdziemy się na Rynku tej północno mazowieckiej wsi. Niewiele jest wiadomości rozproszonych w różnych źródłach. Niejednokrotnie są to tylko pojedyncze zdania z których  wchłania się pewien zarys. Jak podaje Żydowski Instytut Historyczny na swojej stronie http://www.kirkuty.xip.pl/radzanow.htm dotyczącej Radzanowa , jest informacja o budowie nowej synagogi :

      ,,Jak wynika z dokumentów archiwalnych, w połowie XIX wieku Żydzi radzanowscy zostali postawieni przed koniecznością budowy nowej synagogi. Stara, drewniana bóżnica była już w owym czasie w bardzo złym stanie. Jednak de facto niewielka i niezbyt zamożna gmina wyznaniowa nie była w stanie sprostać temu zadaniu. Realizacja tej inwestycji ciągnęła się latami i została ukończona dopiero na początku następnego stulecia – według różnych źródeł był to 1902 lub 1904 r. Nową synagogę wzniesiono w stylu mauretańskim, według projektu S. Kmity. Obiekt ten – mimo zniszczeń doznanych podczas pożaru z 1907 r. oraz dewastacji w latach wojennych i w czasach PRL – zachował się do dziś.”

 Dzięki pracy nad historią Radzanowa ,możemy tę informację uszczegółowić . Budowa synagogi wynikała z potrzeby odbudowy po pożarze w 1886 roku, kiedy to stara drewniana Bożnica spłonęła jak wiele domów  w gigantycznym morzu ognia . Opisany ten fakt został w numerze 43 „Korespondenta Płockiego” z 1886 roku :

,,Z okolic Mławy otrzymujemy w uzupełnieniu wiadomości o pożarze Radzanowa, jeszcze kilka szczegółów. Domów mieszkalnych ogółem spaliło się 172 i synagoga, rozebranych zaś zostało 28, razem więc uległo zniszczeniu 201”

 Waldemar Piotrowski opisał ten fakt na naszym blogu w artykule  

http://ratowoklasztor.blog.pl/2015/03/03/pozar-radzanowa-w-1886-roku/

Starozakonni mieszkańcy Radzanowa podjęli decyzję o odbudowie synagogi. Brakowało jednak funduszy . Wydaję się ,że sprawy administracyjnych pozwoleń oraz finansów spowodowały ,że inwestycja ta się znacząco przeciągała . Część ziemi pod budowę zakupił i przekazał właściciel majątku w Ratowie  – Stanisław Konic. Projekt budynku  stworzył Zygmunt Kmita – architekt powiatu mławskiego . Jest to analogiczne , gdyż w tym samym czasie i stylu – mauretańskim wzniesiono wg jego projektu synagogę w Bieżuniu. Na stronie ŻIH mamy podane S. Kmita. Jednak jest to prawdopodobny błąd w odczycie zapisu imienia Zygmunt ,pisanego nieraz  jako Sygmunt . Pracami murarskimi zajęli się bracia Jasińscy  z Radzanowa , co wywoływało dziwne komentarze , katolików i części Żydów.  Kiedy ukończono ? Ten fakt trzeba jeszcze przebadać .

Ostatnie ślady bombardowania Radzanowa z września 1939 roku.

Ostatnie ślady bombardowania Radzanowa  z  września  1939 roku.

  Wrzesień 1939 roku odcisnał swoje piętno  w radzanowskiej przestrzeni urbanistycznej. Opisywane już na blogu bombardowania miejscowości w części unicestwiły zabudowę tej nadwkrzańskiej wsi. Góry ,  w części  Raciążska zostały bombami z niemieckich samolotów zniszczone. Pożary wywołane bombardowaniem dopełniły dzieła zniszczenia. Ucierpiał także nowowybudowany kościół . Szkody powstałe w nim opisał ks. proboszcz Józef Jagodziński , co także państwu we wcześniejszych wpisach nadmieniłem.

     Ostatnim namacalnym śladem są już dziś coraz słabiej widoczne leje po bombach . Znajdują się one na łące kościelnej , pomiędzy świątynią i grodziskiem zwanym Zamkiem. Wiosną, kiedy stan wody jest wyższy ta podmokła łąka ukazuje ostatnie ślady kampanii wrześniowej . Dlatego zrobiłem zdjęcia i przedstawiam je na blogu . Może są to już ostatnie chwile by to zostało zrobione .

20150407_123659

20150407_123705

20150407_123712

20150407_123721

20150407_123729