HISTORIA RADZANOWSKIEGO EMIGRANTA.

HISTORIA JEDNEGO EMIGRANTA

 Waldemar Piotrowski

     Wiele radzanowskich rodzin ma podobną historię. Historia mojej rodziny nie odbiega jakoś znacząco do innych. Możliwość opowiedzenia o starych dziejach może zachęcić młodych do poszukiwania swoich przodków i podzielenia się tymi wiadomościami z innymi. Łączy nas bowiem „wspólnota dziejów” – Radzanów.

 

Moją historię zacznę od 1855 roku, czyli 160 lat temu. Wówczas pisarzowi miejskiemu przy Magistracie miasta Radzanowa, Ignacemu Czepkiewiczowi –mojemu prapradziadkowi, urodziła się córka, której na chrzcie świętym nadano imię Zofia Anastazja. Małżonkowie Ignacy i Józefa Czepkiewicze mieli kilkoro dzieci, Zosia była najmłodsza. Ponieważ posada pisarza była stanowiskiem państwowym, rodzinie wiodło się dobrze. Podczas uwłaszczenia, Ignacy Czepkiewicz otrzymał przydział ziemi, której część dostała się także Zofii przy okazji małżeństwa, jako posag. Obszarowo nie było to duże gospodarstwo. W 1873 roku wyszła za mąż za Andrzeja Szpakowskiego, dziesięć lat starszego od niej.

 

Andrzej Szpakowski urodził się w miejscowości Brzuze (niedaleko Rypina). Były to już właściwie Prusy, choć powiat Rypin należał do Guberni Płockiej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach osiemnastoletnia panienka poznała swojego przyszłego męża i to z tak daleka. Istnieje podejrzenie, że Andrzej przyjechał do swojego wuja, który posiadał gospodarstwo w Bielawach Złotowskich. Ponieważ Bielawy należały do parafii Radzanowskiej, mogli się spotkać podczas pobytu Andrzeja w Radzanowie.

 

Andrzej i Zofia Szpakowscy zamieszkali w Radzanowie przy ulicy Koziej (obecnie Sienkiewicza 4). Prawdopodobnie mieli czworo dzieci – dwie córki i dwóch synów. W 1876 urodziła się moja babcia – Bronisława Szpakowska. Najmłodszym był Antoni. Mój pradziadek Andrzej Szpakowski zmarł 2 stycznia 1885 roku w wieku 40 lat.

 

Bronisława Szpakowska poznała Stanisława Piotrowskiego ze Śródborza (parafia Glinojeck), dwa lata starszego, którego poślubiła 11 lutego 1903 roku w Radzanowie. Dodam, że prababcia Zofia Szpakowska po owdowieniu wyszła powtórnie za mąż. Przez pierwsze cztery lata wszyscy zamieszkiwali w niewielkim domu.  

 

W tym miejscu przypomnę Czytelnikom bloga, że książka na której opierały się dwa poprzednie odcinki poświęcone emigracji, tj. „Listy emigrantów do Brazylii i Stanów Zjednoczonych” pokazuje, że z powiatu rypińskiego wiele osób emigrowało za ocean i że emigracja była łatwa z powodu bliskości granicy rosyjsko-niemieckiej. Mając rodzinę w Brzuzach, Antoni Szpakowski i jego szwagier – Stanisław Piotrowski postanowili udać się do Stanów Zjednoczonych aby zarobić trochę „grosza” i wrócić. I tak zrobili.

 

W rodzinie przekazywana była informacja, że Stanisław Piotrowski wyjeżdżał dwa razy do Ameryki. Po raz pierwszy po ślubie i urodzeniu się pierwszej córki Julianny w lutym 1907 roku. Po trzech latach powrócił, sam. Antoni Szpakowski pozostał. Wtedy zaczęto budować dom drewniany. W dniu 30 sierpnia 1911 urodził się mój ojciec. Tego właśnie dnia w Radzanowie wybuchł kolejny, wielki pożar. Łóżko z matką i dzieckiem wyniesiono do ogrodu przy plebani. Dom spłonął. Po pożarze mieszkańcy ulicy Koziej, zbierając się po dwie rodziny przystąpili do budowy nowych domów, tym razem z czerwonej cegły. Stanisław Piotrowski budował z Franciszkiem Kwiatkowskim (obydwa budynki się zachowały do dzisiaj). Budowa wymagała sporych wydatków, a gospodarka nie była duża. Zabrakło na dokończenie budowy. I znowu, po raz drugi, dziadek, tym razem ze swoim bratem Janem, wyjechał do Ameryki. W Środę Popielcową 1913 roku babcia, będąca w 7 miesiącu ciąży pożegnała męża, a w Wielki Czwartek urodziła się moja ciocia – Janina. Ojca nigdy nie zobaczyła.

 

Detroit w dzielnicy Wayne (stan Michigan) w Stanach Zjednoczonych, gdzie trafił dziadek, stanowiło bardzo duże skupisko Polonii. Polacy stanowili zwarte środowisko tworzące tzw. „Poletown” – polskie miasto. Przy jednej z głównych ulic, Medbury, ze składek imigrantów zbudowany został kościół pod wezwaniem Św. Stanisława (fot. 1).

 kosciol_sw_Stanislawa

 

Fot. 1. Kościół p.w. Św. Stanisława w Detroit (fotografia współczesna).

 

Dziadek wynajmował pokój przy ul. Medbury 2016. Pracował w fabryce Chevrolet Motors. Początkowo przysyłał drobne kwoty i prezenty, jak np. zegarek dla syna. Ale czasy w Ameryce zmieniły się po 1920 roku. Spadek zarobków i bezrobocie doprowadziły do tego, że nie mając pieniędzy na powrót, Stanisław Piotrowski popadł w alkoholizm i przez pomyłkę, jak napisano w amerykańskim akcie zgonu, napił się kwasu solnego i zmarł w Detroit 8 grudnia 1923 roku (fot. 2). Tam też został pochowany na Mt. Olivet Cemetery. 

akt_zgonu

 

Fot. 2. Akt zgonu Stanisława Piotrowskiego w Detroit.

 

Będąc w 1997 roku w Stanach Zjednoczonych udało mi się dotrzeć do miejsc w których przebywał mój dziadek. Nie istniał już dom, w którym mieszkał przy Medbury 2016. Kościół należał już do innych wyznawców, gdyż w 1989 r. został sprzedany. Poletown zostało opuszczone przez Polaków i zasiedlone przeważnie przez Murzynów. Odnalazłem jedynie na cmentarzu na Mt. Olivet grób dziadka. Po prawie 75 latach od jego tragicznej śmierci mogłem przy jego grobie odmówić modlitwę i zapalić świeczkę.

Ks. Aleksander Praszyński – wikariusz i administrator parafii Radzanów w latach wojny.

Ks. Aleksander Praszyński –

wikariusz i administrator parafii Radzanów w latach wojny.

     Postać ks. Aleksandra Praszyńskiego dla wiernych z parafii Radzanów jest obecnie mało znana, jednak jest on dla przeszłości bardzo ważnym elementem funkcjonowania w trudnych czasach okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej.  Postać duchownego przewija się we wcześniej publikowanych fragmentach Kroniki Parafii Radzanów nad Wkrą pióra ks. Józefa Jagodzińskiego – proboszcza w latach 1929- 1946 . Szczególne uwidoczniona jest w opisach września 1939 roku i w 1945roku  , kiedy to proboszcz Jagodziński  powrócił do Radzanowa . Dlatego ważnym jest by postać tak zasłużoną dla mieszkańców przedstawić szerzej.

     Przeszyły wikary i administrator Naszej parafii pochodził z Kujaw. Urodził się 21 września 1904 roku w Osięcinach nieopodal Włocławka . Spędził tam dzieciństwo i pobierał pierwszą edukację w szkole powszechnej. Na dalszą edukację przenosi się do Włocławka w 1915 roku , gdzie uczęszcza do Gimnazjum Realnego. Wojna z bolszewikami przerywa na rok naukę . Powraca do niej i w roku 1924 zdaje maturę. Naukę postanowił kontynuować w stolicy na Politechnice Warszawskiej . Nie kończy jej jednak . W roku 1926 wstępuje do Szkoły Podchorążych Saperów. Po praktykach odbytych  wileńskim 3 Pułku Saperów wraca do Warszawy i zostaje przyjęty do Państwowego Instytutu Wychowania Fizycznego , który kończy w 1929 roku. Zostaje nauczycielem w-f u w Lublinie. Jednak nie kariera pedagoga będzie jego przeznaczeniem. Pod wpływem ks. Władysława Gorala wybiera powołanie duchowne i w 1930 roku  wstępuje do Seminarium Duchownego w Płocku . Święcenia kapłańskie otrzymuje z rąk biskupa Wetmańskiego 15 listopada 1935 roku. Zanim trafił do Radzanowa pracę kapłańską kontynuował w Dłutowie, Pniewie skąd trafił do Naszej parafii 2 lipca 1938 roku pod skrzydła ks. Józefa Jagodzińskiego . Staje się aktywnym społecznikiem . Jego zdolności zarządzania ukażą się podczas wojny. Okupacja Radzanowa przyniosła aresztowanie ks. Proboszcza , który po uwolnieniu będąc zagrożony aresztowaniem opuścił parafie pozostawiając ją pod administracją ks. Praszyńskiego[ artykuł . Aresztowanie ks. Proboszcza jest na blogu] . W latach 1940 – 1945 dzielił los swoich parafian. Został wyrzucony z plebanii , która zajęła niemiecka administracja. Praca w tych ciężkich czasach była sumienna , brak jest w przekazach ludzi negatywnych opinii i wszyscy wypowiadają się o nim w superlatywach . Nawet ks. Jagodziński , który powrócił z diecezji kieleckiej gdzie się ukrywał wystawił pochlebną decyzje ks. Aleksandrowi. Wszystko wskazywało ,że pozostanie on w Radzanowie , gdyż proboszcz otrzymał nominację na parafię w Rypinie , którego jednak nie przyjął. W tym przypadku to ks. Praszyński wyjeżdża z Radzanowa i 16 marca 1945 roku otrzymuje samodzielną placówkę w Bonisławiu w powiecie Sierpeckim. Czas powojenny to bardzo burzliwy okres którego doświadczył także były wikary z Radzanowa. Na nowej parafii przeżywa dwa napady na plebanie , które kończą się pobiciem . Praca na tym terenie jest dla ks. Praszyńskiego trudna i zostaje przeniesiony w 1946 roku  do Kamienicy w gminie Załuski gdzie przez 20 lat aż do śmierci jest proboszczem .Kontynuuje budowę kościoła , wznosi dzwonnicę , uposaża kościół.

 Jak piszę ks. Michał M. Grzybowski – ,, Ks. Praszyński w życiu prywatnym był człowiekiem uczynnym, towarzyskim, pogodnym , uśmiechniętym , lubianym przez konfratrów , cieszył się ich szacunkiem i zaufaniem”.

 Mając zdolności artystyczne ukończył Akademie Teologii Katolickiej i dobył tytuł magistra w zakresie sztuki sakralnej. Pasja ks. Aleksandra był sport, był bardzo aktywny. Podczas ferii zimowych w 1966 roku umiera nagle podczas wyjazdu do Zakopanego na narty 12 lutego 1966 roku . Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Kamienicy.

     Dla mnie zajmującego się historia Radzanowa i okolic pozostanie w pamięci jako duszpasterz czasu wojny, a przed oczyma mam widok pędzącego rowerem księdza wśród pożaru po bombardowaniu wioski  w kierunku Radzanówka , gdzie umierali parafianie . Jechał z ostatnim namaszczeniem.

PIERWSZE KROKI EMIGRANTÓW „ZA WIELKĄ WODĄ”.

PIERWSZE KROKI  EMIGRANTÓW „ZA WIELKĄ WODĄ”

autor opr. Waldemar Piotrowski

IMG14056185848A

 

W poprzednim odcinku pokazaliśmy przykład podróży jednego z emigrantów z Zielonej do Nowego Jorku w roku 1891 roku.

     Obecnie pokażemy, co na nich czekało za oceanem. Z tym, że musimy rozróżnić dwa kierunki emigracji: jeden – do Brazylii i drugi – do Stanów Zjednoczonych. Przytoczymy kilka przykładów fragmentów listów zatrzymanych przez cenzurę carską, opublikowanych w cytowanej poprzednio książce „Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890-1891” (wyd. 2012).

 

BRAZYLIA

W zasadzie prawie wszyscy emigranci osiedlający się w Brazylii obejmowali w posiadanie tereny porośnięte dżunglą, którą karczowali i uprawiali.

 

Stanisław Stabelski pochodzący z Żarnowa w pow. ciechanowskim pisał 15 marca 1891 r. z Brazylii:

W dom kochanych Rodziców niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Syn was Stanisław Stabelsky. Jezdem zdrów z łasky Pana Boga czego i wam zycze s całego sercza. Zdrowo zajech[alim] do Brazylyiy, jechalym wodo 22 dni do Ryio [Rio de Janeiro] miasta pierszego w Brazylyiy. W pierszym mieście stalym dwa dni, spoczywalym, późni jechalym stery [cztery] dni do Sankt Katayny. Sztery miesącze robilym na drodze, dostawalym mill i 300 raisów dziennie. Ziemiy dostalym 120 morgów samego boru, drzewo bardzo grube, parczować trzeba cięsko. U nasz Kochany Ojcze w Brazylyiy jest bardzo ciepło take jak u was we żniwa, spać jesce niczym się przyłodziwy, tylko można się letko przyłodzać. Kochany Ojcze zadnego poddaństwa nie ma. Każdy człowiek wolny. Cieplo zawsze jest, Kochany ojcze, tęskno mie jest przez was, jeżeli chcicie przyjecha[ć] do mnie to możecie. Kochany Ojcze, zeby czała nasza famielyia moze żyć dobrze z moi roly. U nas się rodzi reż, kukuryza, jęnczmień, pszięnycza jara i zyto jare, wazywa wszystke, marchwy, buraky, pastrna [=pasternak], pietruska, czybula, słowym wszystko. W nasych stronach jescze nie ma jary przyniczy i zyta jarego, kartofle ełuropeiske, rodzo się czytryny i pomarańce i kawa rozą się u nas. Ale wszystko sadzić. Trzyna czukrowa rodzi sie, s ty trzyńy robią gorzałkę i ocet i cuker. Kościołów u nas mało. Jeżely chto chce człowie[k] do spowiedzi zejdzie stery dni, 4, tam i nazat. Kaplycza od nas 4 wiorsty. Kaplyców duzo jest. Zarobek wam się [=zdaje] ze duszy [duży], ale u nasz drogo zycie, jezely duza famielyia to się nie uzywi, bo drogo zycie jest.

 Jezely chciecie przyjechać do nas to statków [=sprzętów domowych] nie marnujcie, heblów, dłótow i swydrów. Wszystke statky zabierajci szobo [ze sobą], co możecie pościel, koszule, obleczenie letnie, bótów i jak najwięczy. Razym ze mną stryj Michał Sabelsky i Marusiesky i Falkosky i kowal Antoni Leszczen. …

 

Inny emigrant – Jan Sitniewski pisał do Franciszka Bagińskiego ze Starej Wsi w gminie Mostowo:

A teras oznajmiem wam ze tilio [=tyle] drzewa mam jak pan Mostoski*.

 

* Marian Mostowski – dziedzic Mostowa i Lipowca Kościelnego.

 

Charakterystyczne dla Brazylii było to, że emigranci otrzymywali dziewiczy teren, porośnięty tropikalną roślinnością i musieli jakoś sobie radzić. Stawali się rolnikami. Szczególnie dotkliwy był brak wszelkich narzędzi, sprzętów gospodarczych, ubrań.

STANY ZJEDNOCZONE AP.

Sytuacja przybyszów do Ameryce Północnej była odmienna. Przybywali jako robotnicy niewykwalifikowani. Po przybyciu do USA trafiali najpierw do obozów przejściowych. Np. osoby przybyłe do Nowego Jorku umieszczane były w obozie na wyspie Castle Garden znajdującej się na południowo-zachodnim krańcu miasta. W listach obóz nazywany był Keselgardą. Tam spisywane były dane osobowe przybyłych, a urzędnicy imigracyjni pomagali w znalezieniu kontaktu z wcześniej osiedlonymi znajomymi i rodziną lub proponowali imigrantom nowe miejsca osiedlenia i pracy.

  

Józef Kurowski z Detroit pisał 19 stycznia 1891 r. do brata Franciszka tak:

Tu w Amerycie smak nie jest. Roboty stanyły, dopiro tera ma iść dobrzie robota, ale jeści nie wiadomo, ci pójdzie ci nie. Ja tera bes dwa tygodnie nie robiłem, ale tera się spodziwam, że się dostanu do roboty. … W Amerycie jak jest robota i Pan Bóg daje zdrowie to dobrzie, ale jak mas robota to musis robić jak wuł. Mie dotychcus dobrzie dzięki Bogu, ale dali to nie wiadomo jak pan Bóg da. Ale mój bracie, toć ja i tam nie mam po co wracać, bociem stracili majątek, a mam ja tam być za parobka, to wolu tu, trudno rozprosilim się po calem świecie, mie jest bardzio tęskno, nie ma tego dnia zebym nie spomiał swojego kochanego Ojca i ciebie kochany bracie i ciebie kochany bracie Antony, ale i ty kochany bracie, jeżeli uważas ze tam jest niedobrzie to przyjadziej do mie to tu mozem zyc lepi jak tam u nas. Życie mie kostuje na miesiąc dularów 12, ale zycie, ty tego nie zis [=zjesz] w niedziela, co ja w piętek.  

 

Warto zwrócić uwagę, że Kurowscy posiadali majątek, który stracili. W dalszej części listu prosi brata o adres do Jana Gościckiego. Spis właścicieli majątków ziemskich Guberni Płockiej z 1898 r. wymienia majątek Białuty (gmina Gozdowo, pow. Sierpc), w którym gospodarował Jan Gościcki. Być może wcześniej ten majątek należał do Kurowskich?

 

W następnym odcinku opiszę podróż i pobyt mojego dziadka, Stanisława Piotrowskiego w Stanach Zjednoczonych.

PODRÓŻE EMIGRANTÓW ZA OCEAN NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU.

PODRÓŻE EMIGRANTÓW ZA OCEAN NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU

 

W naszych artykułach historycznych zamieszczanych na blogu przewija się problem emigracji zarobkowej, szczególnie dotkliwy pod koniec XIX wieku w Naszym rejonie . Wobec wielkiego exodusu ludności za ocean, ciekawość wzbudza przebieg podróży, a więc czym i jak, tak liczna masa ludzi udawała się na emigrację. Ponieważ mój dziadek także emigrował do Ameryki przed I wojną światową, poszukiwałem informacji o warunkach podróży.

W 2012 roku nadarzyła się świetna okazja aby zapoznać się z tym tematem Ukazała się bowiem niezwykła książka, której okładkę prezentujemy na zdjęciu.

fot1

 

Fot. 1. Okładka II. wydania zbioru listów emigrantów.

I. wydanie książki ukazało się w 1956 roku. Zespół autorski: Witold Kula, Nina Assorodobraj-Kula i Marcin Kula opracował do druku zbiór listów zatrzymanych przez cenzurę carską, nadsyłanych do rodzin w kraju przez emigrantów. Nigdy nie dotarły one do adresatów. Są kopalnią wiedzy wypraw „za chlebem”. Książka jest interesująca dla nas, bo zawiera listy pisane przez wyjeżdżających z pobliskich powiatów: Rypin, Lipno i Dobrzyń, a kilka listów dotyczy miejscowości w powiecie mławskim.

Przytoczę treść listu nadesłanego z Bremy (fot. 2) przez Ludwika Koronowskiego w drodze do Stanów Zjednoczonych do żony, mieszkającej w Zielonej (gmina Kuczbork).

fot2

 

Fot. 2. List L. Koronowskiego z datą 6.III.1891 r. na papierze firmowym Biura Podróży „F. Missler” z widokiem okrętu w nagłówku

Treść listu:

Kochana żono, w pierwszych słowach listu mojego niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Teraz, kochana żono, opisze ci czałą swoją podrósz, od wyńścia ze Zielony asz do dnia tego, któren ten list końcyć będe. Od Zielonij przyjochałem szczęśliwie do Zielunia, wstępowałem do matki, zjadłym objat i wystarała się prowadnika. Poszedłem z niem pod granicze na Budy do niego. Przybrał do siebie dwóch, pytam jych się co będo żądali, powiadają 5 rubli, zaczołem tyle prosić asz na 3 ruble. Podeślim pod granicę, od południa, asz do 6 godziny pilnowalim na ruszka [=Rosjanina] asz była zmiana asz o godzinie 6 wieczór akurat nadszidł drugi i dopieru zaczelim przez granicze wyrywać do Licbarka, tom przybyli to jus była godzina 8 wieczor. A ten o którem to jest Jarzynka, to on poszedł na kartę [=paszport]  rano tego dnia, to jest 27 lutego, on był wpierwoj w Licbarku, poszedłem do jego znajomka i on kazał zaprowadzić do Koronowskiego a mojego stryja. Takem się zapoznalim, zarasz przyjęli, dali noclig i życze [=wikt] pożądne [w] szobotę i w niedzielę do drugiej godziny po poudnia, za to nic ode mnie nie chcieli, tylko żeby kedy rasz dać za jejych dusze, niech jym Bóg stokrotnie wynadgrodzi. 1 marca to jest w niedziele o drugej godzinie po południu z Licbarka odjechalim dalej. Jechało nasz jednem wagonem przesło 40, jachaliśmy aż do Jabłonowa, tam się przesiada na drugi wagon  my jakośmy ostrożni byli i baczni na wszystko, jak tylko pociąg stonął, zaraz my prześli nie na te stronę, gdzie stał foksal [=peron] tylko na drugą strone za wagony i poślim za foksal, aby nasz nikt nie widział, dawalim baczność na to wszystko co się tam działo, a ci resta jak wychodzieli z wagonów tak wszystkich żieńdary zabrali i podobno ich wrócieli do kraju, to nasz tylko tych wszystkich zostało nas 6ciu.

Póżniej nadszedł drugi pociąg i myśmy wszedli i jechalim z tem strachem aż do Berlina. O godzinie 5 rano w poniedziałek, jakem tylko ześlim z wagonu na foksal, przeprowadzieli nasz bez niego jak besz jaki raj, bo to jest przecudne mniasto. Tam jus był spokój, zaras [nas wziął] na formankę tego agenta posłanies, bośmy mnieli adres do jednego agenta i zawieźli nasz do tego mniejszcza, gdzie ten agent mieszkał i wykupilim szyfkartę [=bilet na statek]. I wieźli nas przez Berlin, tu jus się robota rozpoczęła, molaże murują. Tu tak ciepło jak w maju u was w Polszcze. Odwieźli nas do Bremskiego foksalu o godzinie 3ciej po południu to jest w poniedziałek. Jakeśmy jechali do Brymu to było w dzień, widzieliśmy ludzie w polu robili, orali, gnój trzęśli na koszulę bo tu ciepło, żyto zazieliniło, a tam w Polscie może jeszce śnieg lezał. To jest 2 marca, to jest w ten sam dzień poniedziałek, przyjechalim o godzinie jedenastej wieczór do Brymu. S foksalu nas wzięli do derekcyi, tam nam podpiszali szyfkartę i zaprowadzili nasz do chotelu, tam zapłacilim za noc i za dzień putora marki. Mnieliśmy wyjechać w środę, ale ze dla wielkego natłoku ludzi musielim czekać asz do szoboty. Chociasz czekalim, ale już bez kosztu, nikogo już fejnika nie dał, bo te zycie i mieskanie to już na koszt dyrekcyi, dlatego, bośmy mieli wykupiono szyfkartę na środę, tylko że nasze nomera kart były później brane, przato że jusz dla nasz zabrakło miejsca na okręcie, bo ci pasażery mnieli przód wysłane szyfkarty, przez to zostało bardzo dużo ludzi na szobotę. A ten list, który przyszedł lub przyjdzie z Berlina od naszego agenta to adres. Nie strać go bo on się przyda lub tobie zono lub komu innemu, mniej go u siebie. A terasz opisze ci jake mam życie w Bremnie. Take śniadanie: 3 bułky, kawy ile można wypić i 10 gornuszek. Obiat taki: kartofle, morchew razem w roszole gotowane, kartofle z kapusto w roszole gotowane, mnieszo bardzo tłuste wiepszowe i rentowne i do przekoski chleb, a kolaczyja chleb, masło na spodku, kawy ile chcąc. A terasz opisze swoją tęskność jako mam, żebym mniał skrzydła to zarasz do ciebie, kochana żono, frugął bym. Tutaj w Bremnie przez ten cas jest dobsze. Wyspanie mam bardzo pożądne i zycie, siedzie od poniedziałku do szoboty, nie wiem co my do głowy przychodzi, to jest [w] Bremenie do dnia 6 marca. Jestem zdrów z łaski Pana Bogo, czego wam, kochana zono i kochane moje dzieci życi zdrowia i dobrego wychowania od swojej matki. A terasz pozdrów ode mnie pana Kocięckiego, państwa Spejnów i życie wam dobrych swąt. Będę siadał 7 marca o godzinie 8 z rana, o teras nie spodziewaj się predziej listu jas mnie Pan Bog przeprowadzi i dostane się w robote. Więcej nie będę pisał bo papieru mało, Ludwik Koronowski.

 

Tak więc, Ludwik Koronowski przekraczał granicę nielegalnie, podobnie jak większość emigrantów. Musiał bardzo uważać, aby nie wpaść w ręce żandarmów. Udało mu się dotrzeć do Bremy bez przeszkód. Na fot. 3 zamieszczamy ulotkę informacyjną Firmy „F. Missler”, zawierającą szczegóły podróży. 7-go marca 1891r. przypadała sobota, więc popłynął do Nowego Jorku. Według rozkładu rejsów parowców wypływających z Bremy wynika, że płynął okrętem o nazwie „Eider”.

 

O tym, co czekało emigrantów po drugiej stronie „wielkiej wody” opowiemy w drugim odcinku.

fot3

 

 

 

 

 

Fot. 3. Ulotka informacyjna Biura Podróży „F. Missler”

Z HISTORII SPÓŁDZIELCZOŚCI W RADZANOWIE

Z HISTORII SPÓŁDZIELCZOŚCI W RADZANOWIE

 

      W początkowych latach XX wieku odżyły nie tylko pragnienia wolnościowe i narodowe Polaków, ale także pojawiły się inicjatywy podniesienia sytuacji ekonomicznej chłopstwa, poprzez rozwinięcie produkcji rolnej. Jedną z takich form były spółki, zawiązywane między rolnikami, umożliwiające intensyfikację i unowocześnienie produkcji rolnej. Miały one także za zadanie podniesienie oświaty i przedsiębiorczości.

Jedną z takich spółek była zawiązana w 1904 roku w Radzanowie spółka włościańska „Robota”.

W piśmie „Echa Płockie i Włocławskie” z dnia 30(17) marca 1904 r. znajduje się informacja, która stanowi przyczynek do historii naszej spółdzielczości lokalnej.

 

Z Radzanowa. (pow. mławski) piszą do nas.

W osadzie naszej, zapomnianej przez ludzi, jakby deskami zabitej od reszty świata, stał się fakt, jak na naszą okolicę niezwykły, który zainteresował szerszy ogół: oto w dniu 5-go marca zawiązana została spółka włościańska p. n. „Robota” na wzór spółek istniejących i rozwijających się od lat kilku w rozmaitych okolicach naszego kraju.

Akt został spisany przed rejentem p. J. Ossowskim w Mławie. Na razie przystąpiło do spółki 12-tu członków-założycieli z wkładami 10-rublowemi; do zarządu weszli pp. J. St. Konic i W. Cichocki z Ratowa i pp. Lossman i A. Bagiński z Radzanowa; na kasjera wybrano p. F. Śliwczyńskiego z Radzanowa. Spółka została zawiązana na 10 lat; celem jej rozwój drobnego gospodarstwa, oraz polepszenie bytu materialnego członków i sąsiadów.

Na pierwszem zgromadzeniu 12 marca przyjęto 4-ch nowych członków; reszta czasu poświęconą została obradom, co jest najpilniej potrzebne członkom. Postanowiono sprowadzić z „Płockiej produkcji nasion” z Chojnowa kilka korcy kartofli i owsa lepszych odmian, które podzielone będą między członków; a także kupić kilka ulepszonych radeł, brak których daje się bardzo odczuć. Początek niewielki, ale z małego ziarnka wyrasta ogromne drzewo, więc i my mamy nadzieję, że i nasza spółka rozwinie się z czasem, dojdzie do wytkniętego z góry celu i będzie służyła za wzór okolicy.

Następne zebranie ma się odbyć 9-go kwietnia; na niem omawianą będzie rzecz o właściwym wychowie cieląt. – St. K.

 

  Inicjały St. K. łatwo rozszyfrować jako Stanisław Konic – podpisany z drugiego imienia dziedzic Ratowa.

Na przestrzeni lat istniały w Radzanowie różne formy spółdzielczości, pomagające swoim członkom prowadzić chłopskie gospodarstwa wiejskie. Były to kasy spółdzielcze, spółki wodne, kółka rolnicze i inne. Na prowadzonym blogu jest miejsce dla przypomnienia tych inicjatyw.