Kanałek przy ul. Raciążskiej

Kanałek przy ul. Raciążskiej

doc02728220150609072942_001(1)

      Zbiornik przeciwpożarowy –  popularnie wśród mieszkańców zwany Kanałkiem – przy rozjeździe dróg na Strzegowo i Raciąż był stałym elementem w przestrzeni radzanowskiej . Kiedy powstał ? Prawdopodobnie wykopano go jeszcze przed II wojna światową , jednak nie mam informacji co do dokładnej daty . Częste pożary miejscowości spowodowały, że powstała Straż Ogniowa, prężnie działająca. Zainwestowano więc infrastrukturę przeciwpożarową . Miejscowość nie posiadała wodociągów, a co za tym idzie nie było hydrantów.  Staw ten spełniał jeszcze kilka funkcji . Pojono w nim bydło , służył także jako miejsce mycia brudnych rzeczy. Czerpano z niego także wodę na potrzeby budowlane. W niedziele i święta podążający do kościoła z okolicznych miejscowości parafianie obmywali w nim nogi, gdyż większość drogi odbywali boso, aby nie niszczyć obuwia. Wiele by wymieniać, jednak jeden zimą  zamarznięty stawał się ślizgawką dla dzieciaków z tej części Radzanowa, jak również dla uczniów nieopodal położonej szkoły . Zjeżdżanie z górki na sankach , ślizgawka , hokej całe krótkie dni zimowe były zajęte .  Wiosną  słychać było rechot żab,  rozchodzący się nad Raciążską i Siemiątkowskiego . Ja sam pamiętam Kanałek ogrodzony  z betonowymi schodkami od północy. Tu też od połowy lat 70-tych był kiosk Ruchu, w którym sprzedawały Panie: Przybyszewska, Majewska, a najdłużej, bo do samego końca,  Gawlińska . Były w nim gazety, papierosy, no i zabawki . Od ul. Siemiątkowskiego był przystanek PKS skąd odjeżdżali uczniowie, a wieczorami zbierała się młodzież i często i gęsto robiło się głośno. To była era przed internetowa.  W początku lat 90-tych zapadła decyzja o zasypaniu Kanałka i zrobieniu skweru. Tak zmieniła się ta część ulicy, jednak na starych fotografiach zatrzymał się ślad oraz w opowiadaniach tych, którzy go pamiętają.             

doc02727720150609072738_001

Zieluminek

Zieluminek

       Jedną z miejscowości naszej gminy i parafii jest Zieluminek. Znajduje się on w południowo wschodniej części pomiędzy Józefowem i Gradzanowem Włościańskim . Dziś niewielka miejscowość z kilkoma domami . Dawniej majątek ziemski należący do rodziny Kuleszów , a następnie Gałczyńskich . Dzięki uprzejmości Jurka Laskowskiego otrzymałem zdjęcie zrobione przed wojną na polach w okolicy Zieluminka. Utrwalony w kadrze został jego dziadek Antoni Cendrowski oraz kobieta znajdująca się za siewnikiem. W oddali zarysowują się najprawdopodobniej budynki dworskie  . Może ktoś z Państwa posiada fotografię dawnego Zieluminka , może nawet dworu i jego właścicieli.

doc02768020150616080545_001

Historii Apteki w Radzanowie c.d.

Historii  Apteki w Radzanowie c.d.

Waldemar Piotrowski

 

W odcinku bloga z 14 marca 2015 r. zamieściliśmy historię apteki radzanowskiej do końca lat siedemdziesiątych XX wieku. Od czasu naszej publikacji tamtego tekstu sporo nowych faktów napłynęło do autora, a także kilka szczegółów udało się ustalić. Przedstawiamy je naszym Czytelnikom.

 

1. Według Księgi adresowej dla przemysłu, handlu i rolnictwa na rok 1916, wydanej w Warszawie w 1915 r. wynika, że po wkroczeniu Niemców do Radzanowa, apteka przestała funkcjonować, a właściciel apteki S. Wasiłowski – wyjechał. Przytoczone zdjęcie, po głębszej analizie, przedstawia niemieckich żandarmów przed budynkiem znajdującym się przy ulicy Mławskiej nr 6 (pierwszy budynek za remizą, obecnie nieistniejący). Duży dom drewniany, z zamieszkanym poddaszem został rozebrany na przełomie lat siedemdziesiątych-osiemdziesiątych XX wieku. Napis rosyjski świadczy, że apteka funkcjonowała przed wybuchem I wojny światowej.

 

2. Po śmierci Witosława Borowskiego aptekarzem został Tadeusz Łukasz Lakutowicz. Urodził się 18. października 1893 r. w miejscowości Jarczów w pow. Tomaszów Lubelski, w rodzinie Waleriana i Marii z domu Miller. U Państwa Lakutowiczów spędzała zwykle urlopy siostra pani Lakutowiczowej. Zachowało się zdjęcie z 1956 roku, wykonane w ogrodzie przy aptece.

siostra

Siostra p. Lakutowiczowej z moją siostrą, zdjęcie z 1956 r.

 

T. Lakutowicz zmarł w szpitalu mławskim na nowotwór 24. lutego 1961 r. (akt zgonu nr 42/1961 w USC w Mławie). Po śmierci został przywieziony do Radzanowa, gdzie odbył się pogrzeb, prowadzony przez ks. Henryka Mazurowskiego. Wkrótce po tym rodzina przeniosła grób (ekshumacja) prawdopodobnie do Lublina, do grobu rodzinnego. Udało się znaleźć wiadomość, że jego brat – Stefan Anastazy Lakutowicz (ur. 1887 – zm. 12 maja 1942 w Lublinie) – pochowany został w parafii Św. Mikołaja w Lublinie.

 

3. Dłuższy czas apteka była zamknięta. Pod koniec 1961 lub na początku 1962 roku przyjechali do Radzanowa małżonkowie Kolanowscy. Aptekę prowadziła Krystyna (ur. w 1932 r.). Mąż jej, Zdzisław Kolanowski (ur. w 1930 r.) był lekarzem. W aptece została przyjęta do pracy Pani Halina Kostrzebska, zajmująca się finansami. W Radzanowie Kolanowscy przebywali do 1966 roku. Zima 1964/65 była długa i śnieżna. Pamiętam, gdy zmarła 20. marca 1965 r. moja babcia mieszkająca na Adolfowie, był problem z przywiezieniem lekarza aby wystawił akt zgonu. Drogi były zawiane i samochodem nie dawało się jechać. Pozostawała jedynie jazda saniami. A na taką podróż doktór nie chciał się zgodzić. Jednak mimo tego, jakoś sprawę załatwiono pozytywnie.

W następnych latach rodzina osiadła w Milanówku. Krystyna Kolanowska prowadziła tam aptekę (zmarła w 2014 r.). Doktór Z. Kolanowski miał prywatny gabinet, zmarł w 2012 r. (grób na cmentarzu parafialnym w Milanówku, kw. XVII, rz. 3, gr 3).

kolan1

Grób Z. i K. Kolanowskich na cmentarzu parafianym w Milanówku (widok współczesny)

 

4. Po wyjeździe rodziny Kolanowskich, aptekę objęła magister Justyna Siwek. Urodziła się w 1898 r., prowizorem farmacji została w 1919 r. Zaraz po II wojnie światowej prowadziła aptekę wiejską w Wólce, w gminie Jazgarzew („Rocznik lekarski …”, szp. 787). Będąc już na emeryturze, przyjechała do Radzanowa z Grójca w 1966 roku. Była osobą samotną.

W Radzanowie spędziła 5 lat. W czerwcu 1971 roku wyjechała do siostrzenicy do Gdańska, gdzie zmarła w sierpniu 1972 roku. Pochowana jest na cmentarzu w Gdańsku-Oliwie. Pani Halina Maciaszek (z d. Kostrzebska) wspominała, że na pogrzeb przyjechał do Oliwy ks. Górski – proboszcz z Radzanowa i on prowadził pogrzeb Justyny Siwek.

 

5. W 1972 r. posadę aptekarza objął magister farmacji Józef Jurczyk. Urodził się w 1941 r. w Łasku. W grudniu 1965 r., po ukończeniu farmacji na Akademii Medycznej w Łodzi, podjął pracę w Zduńskiej Woli. W styczniu 1967 r. został powołany do wojska, do Gołdapi, gdzie po zakończeniu służby, pozostał przez trzy lata. Po namowach „kolegi po fachu” – mgra farmacji Pazika z Mławy, przeniósł się do Radzanowa. Oprócz obowiązków zawodowych, zainteresował się zagadnieniem używania narkotyków wśród młodzieży i w 1976 r. wykonał opracowanie naukowe na ten temat. Był także przez jakiś czas sekretarzem Komitetu Gromadzkiego PZPR. W 1978 r. wyprowadzili się do Żyrardowa.

Bardzo ciepło wspomina pobyt w Radzanowie. W rozmowie telefonicznej (w marcu 2015 r.) przypomniał swój udział w budowie nowej remizy. Osobiście kopał szpadlem nowe fundamenty. Był osobą bardzo kulturalną, aktywnie uczestniczył z życiu społeczności radzanowskiej.

 

Podsumowując dotychczasowe widomości, lista aptekarzy w Radzanowie wyglądałaby następująco:

  1. Tomasz Kaczorowski (Jan Kaczorowski) 1898 – ?
  2. S. Wasiłowski ? – 1915
  3. Witosław Borowski 1924 – 1947
  4. Tadeusz Lakutowicz 1948 – 1961
  5. Krystyna Kolanowska 1962 – 1966
  6. Justyna Siwek 1966 – 1971
  7. Józef Jurczyk 1972 – 1978.

PRZYNALEŻNOŚĆ ADMINISTRACYJNA RADZANOWA W OKRESIE NIEWOLI NARODOWEJ

PRZYNALEŻNOŚĆ ADMINISTRACYJNA RADZANOWA W OKRESIE NIEWOLI NARODOWEJ

Waldemar Piotrowski

Wydaje się, że warto dla młodszych czytelników naszego bloga przedstawić miejsce Radzanowa w zmieniającym się historycznie podziale administracyjnym wyższych jednostek, jak gmina, powiat, województwo. Naszą opowieść ograniczymy, rozpoczynając od XIX wieku. Radzanów od 1795 r. znajdował się w zaborze pruskim. Wiadomo, że Księstwo Warszawskie zostało utworzone w 1807 roku z ziem trzeciego zaboru pruskiego i austriackiego. Napoleon, główny „konstruktor” Księstwa Warszawskiego nie chciał użyć nazwy Królestwo Polskie, aby nie drażnić cara. Wzorem podziału administracyjnego Francji wprowadzono departamenty. Nasze tereny znalazły się w departamencie warszawskim.

19 grudnia 1807 r. dokonano podziału departamentów na powiaty i zgromadzenia gminne (gminy). Departament płocki, obejmujący terytorialnie w zasadzie ziemie diecezji płockiej utworzono w 1815 roku. Cały departament płocki znalazł się w Królestwie Kongresowym. W ten sposób Radzanów, jako miasto prywatne, znalazł się w powiecie mławskim. Jako miasto, posiadaliśmy burmistrza, pisarza i skarbnika, tworzących urząd miejski, czuwający nad całością życia społecznego. Jednak wkrótce, bo już w następnym roku, nazwa „departament” nie podobała się carowi i zmieniono ją na „województwo”. Zaczęto także używać nazwy Królestwo Polskie, wszakże car rosyjski ogłaszany był królem polskim. Według Tabelli miast, wsi, osad Królestwa Polskiego, z wyobrażeniem ich położenia (z 1827 r., t. 2, s. 131) dowiadujemy się, że:

 

Radzanowo, woj. płockie, powiat Mławski, parafia Radzanowo, własność prywatna, domów 79, ludności 861, odległość od miasta obwodowego 3.

 

Ukazem carskim z 23 lutego/7 marca 1837 roku utworzono gubernię płocką. Reforma administracji z 1837 r. wzmocniła władze zaborcze. Przeprowadzona była po zdławieniu Powstania Listopadowego i rozbudowała administrację. Wzmocniono władze gubernialne, powiatowe (ujezd) i gminne.

fot_1

Fot. 1. Herb guberni płockiej obowiązujący do 1864 r.

Na podstawie dostępnych Roczników Urzędowych wszelkich władz i urzędników Królestwa Polskiego, wydawanych w Warszawie do wybuchu Powstania Styczniowego, znalazłem nazwiska dwóch burmistrzów Radzanowa:

 

Rogaliński Józef s. Bogumiła kadencja 1849-1855

Reputakowski Mateusz s. Wawrzyńca 1855-1861

 

Może komuś uda się przedłużyć tę listę.

 

Po zdławieniu Powstania 1863 roku nastąpiło zaostrzenie polityki zaborcy. Ustawa z 31 grudnia 1866 r. o reorganizacji urzędów gubernialnych zunifikowała administrację z Cesarstwem. W 1867 r. z obszaru guberni augustowskiej i płockiej utworzono nowe gubernie: płocką, suwalską i łomżyńską. W ten sposób gubernia płocka została zmniejszona obszarowo. Zmieniono obszarowo także powiat mławski. Utworzono gminę Ratowo. W 1869 r. miasto Radzanów utraciło prawa miejskie, stając się osadą i siedzibą gminy Ratowo. Urzędem gminy kierował odtąd wójt, powoływany przez starostę. Zgromadzenie wiejskie wybierało sołtysa, który był przedstawicielem wójta we wsi.

W wyniku wcześniejszej ustawy z 19 lutego 1864 r. wprowadzono nowe herby i oznaczenia (insygnia) władzy. Na fot. 2 pokazano nowy herb guberni płockiej, a na fot. 3 i 4 – odznaki wójta i sołtysa, jakimi się posługiwali przy pełnieniu swoich funkcji. Odznaki zawieszane były na szyi na metalowym łańcuchu.

fot_2

Fot. 2. Herb guberni płockiej wprowadzony w 1864 r.

fot_3      

 

Fot. 3. Odznaka wójta w guberni płockiej.

 fot_4

   

Fot. 4. Odznaka sołtysa w guberni płockiej.

 

Według Adresu-kalendarza stanowisk oficjalnych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Guberni Płockiej na 1872 rok, wójtem gminy Ratowo od 27 kwietnia 1872 r. był niejaki Szczepański, a pisarzem – niejaki Dutkiewicz (niestety, nie udało mi się znaleźć ich imion). W całej gminie żyło wtedy 4068 mieszkańców.

Przytoczę niepełną listę władz gminnych z okresu popowstaniowego, jaką udało mi się ustalić:

– w 1879 r. wójtem był Antoni Bielicki,

– w 1888 r. wójtem był Józef Staniszewski, pisarzami – Antoni Karwowski i Zygmunt Białowiejski, kasjerem – Jan Drapczyński

– w 1905 r. wójtem był Franciszek Śliwczyński

 

W 1915 roku do Radzanowa wkroczyli Niemcy, którzy zaprowadzili swoje porządki. Gubernia płocka znalazła się w Generalnym Gubernatorstwie. Nasz teren włączony został do Rejencji Ciechanowskiej. Powiat mławski został utrzymany, ale pod nazwą kreis (okrąg). Gmina Ratowo z siedzibą w Radzanowie została zlikwidowana, a jej teren włączono do gminy Mostowo. Siedziba gminy Mostowo znajdowała się w Szreńsku. Radzanów znalazł się w gminie Mostowo.

Przytoczę fragment z Księgi adresowej dla przemysłu, handlu i rolnictwa na rok 1916, wydanej w Warszawie w 1915 r., dotyczący Radzanowa (fot. 5) .

fot_5

Fot. 5. Informacja o Radzanowie z 1915 roku.

 

Po zakończeniu I wojny światowej Polska powróciła na mapy Europy. Wówczas podjęto nowe reformy ustroju administracyjnego w wolnym kraju. Ciekawe byłoby opowiadanie o tych czasach.

HISTORIA RADZANOWSKIEGO EMIGRANTA.

HISTORIA JEDNEGO EMIGRANTA

 Waldemar Piotrowski

     Wiele radzanowskich rodzin ma podobną historię. Historia mojej rodziny nie odbiega jakoś znacząco do innych. Możliwość opowiedzenia o starych dziejach może zachęcić młodych do poszukiwania swoich przodków i podzielenia się tymi wiadomościami z innymi. Łączy nas bowiem „wspólnota dziejów” – Radzanów.

 

Moją historię zacznę od 1855 roku, czyli 160 lat temu. Wówczas pisarzowi miejskiemu przy Magistracie miasta Radzanowa, Ignacemu Czepkiewiczowi –mojemu prapradziadkowi, urodziła się córka, której na chrzcie świętym nadano imię Zofia Anastazja. Małżonkowie Ignacy i Józefa Czepkiewicze mieli kilkoro dzieci, Zosia była najmłodsza. Ponieważ posada pisarza była stanowiskiem państwowym, rodzinie wiodło się dobrze. Podczas uwłaszczenia, Ignacy Czepkiewicz otrzymał przydział ziemi, której część dostała się także Zofii przy okazji małżeństwa, jako posag. Obszarowo nie było to duże gospodarstwo. W 1873 roku wyszła za mąż za Andrzeja Szpakowskiego, dziesięć lat starszego od niej.

 

Andrzej Szpakowski urodził się w miejscowości Brzuze (niedaleko Rypina). Były to już właściwie Prusy, choć powiat Rypin należał do Guberni Płockiej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach osiemnastoletnia panienka poznała swojego przyszłego męża i to z tak daleka. Istnieje podejrzenie, że Andrzej przyjechał do swojego wuja, który posiadał gospodarstwo w Bielawach Złotowskich. Ponieważ Bielawy należały do parafii Radzanowskiej, mogli się spotkać podczas pobytu Andrzeja w Radzanowie.

 

Andrzej i Zofia Szpakowscy zamieszkali w Radzanowie przy ulicy Koziej (obecnie Sienkiewicza 4). Prawdopodobnie mieli czworo dzieci – dwie córki i dwóch synów. W 1876 urodziła się moja babcia – Bronisława Szpakowska. Najmłodszym był Antoni. Mój pradziadek Andrzej Szpakowski zmarł 2 stycznia 1885 roku w wieku 40 lat.

 

Bronisława Szpakowska poznała Stanisława Piotrowskiego ze Śródborza (parafia Glinojeck), dwa lata starszego, którego poślubiła 11 lutego 1903 roku w Radzanowie. Dodam, że prababcia Zofia Szpakowska po owdowieniu wyszła powtórnie za mąż. Przez pierwsze cztery lata wszyscy zamieszkiwali w niewielkim domu.  

 

W tym miejscu przypomnę Czytelnikom bloga, że książka na której opierały się dwa poprzednie odcinki poświęcone emigracji, tj. „Listy emigrantów do Brazylii i Stanów Zjednoczonych” pokazuje, że z powiatu rypińskiego wiele osób emigrowało za ocean i że emigracja była łatwa z powodu bliskości granicy rosyjsko-niemieckiej. Mając rodzinę w Brzuzach, Antoni Szpakowski i jego szwagier – Stanisław Piotrowski postanowili udać się do Stanów Zjednoczonych aby zarobić trochę „grosza” i wrócić. I tak zrobili.

 

W rodzinie przekazywana była informacja, że Stanisław Piotrowski wyjeżdżał dwa razy do Ameryki. Po raz pierwszy po ślubie i urodzeniu się pierwszej córki Julianny w lutym 1907 roku. Po trzech latach powrócił, sam. Antoni Szpakowski pozostał. Wtedy zaczęto budować dom drewniany. W dniu 30 sierpnia 1911 urodził się mój ojciec. Tego właśnie dnia w Radzanowie wybuchł kolejny, wielki pożar. Łóżko z matką i dzieckiem wyniesiono do ogrodu przy plebani. Dom spłonął. Po pożarze mieszkańcy ulicy Koziej, zbierając się po dwie rodziny przystąpili do budowy nowych domów, tym razem z czerwonej cegły. Stanisław Piotrowski budował z Franciszkiem Kwiatkowskim (obydwa budynki się zachowały do dzisiaj). Budowa wymagała sporych wydatków, a gospodarka nie była duża. Zabrakło na dokończenie budowy. I znowu, po raz drugi, dziadek, tym razem ze swoim bratem Janem, wyjechał do Ameryki. W Środę Popielcową 1913 roku babcia, będąca w 7 miesiącu ciąży pożegnała męża, a w Wielki Czwartek urodziła się moja ciocia – Janina. Ojca nigdy nie zobaczyła.

 

Detroit w dzielnicy Wayne (stan Michigan) w Stanach Zjednoczonych, gdzie trafił dziadek, stanowiło bardzo duże skupisko Polonii. Polacy stanowili zwarte środowisko tworzące tzw. „Poletown” – polskie miasto. Przy jednej z głównych ulic, Medbury, ze składek imigrantów zbudowany został kościół pod wezwaniem Św. Stanisława (fot. 1).

 kosciol_sw_Stanislawa

 

Fot. 1. Kościół p.w. Św. Stanisława w Detroit (fotografia współczesna).

 

Dziadek wynajmował pokój przy ul. Medbury 2016. Pracował w fabryce Chevrolet Motors. Początkowo przysyłał drobne kwoty i prezenty, jak np. zegarek dla syna. Ale czasy w Ameryce zmieniły się po 1920 roku. Spadek zarobków i bezrobocie doprowadziły do tego, że nie mając pieniędzy na powrót, Stanisław Piotrowski popadł w alkoholizm i przez pomyłkę, jak napisano w amerykańskim akcie zgonu, napił się kwasu solnego i zmarł w Detroit 8 grudnia 1923 roku (fot. 2). Tam też został pochowany na Mt. Olivet Cemetery. 

akt_zgonu

 

Fot. 2. Akt zgonu Stanisława Piotrowskiego w Detroit.

 

Będąc w 1997 roku w Stanach Zjednoczonych udało mi się dotrzeć do miejsc w których przebywał mój dziadek. Nie istniał już dom, w którym mieszkał przy Medbury 2016. Kościół należał już do innych wyznawców, gdyż w 1989 r. został sprzedany. Poletown zostało opuszczone przez Polaków i zasiedlone przeważnie przez Murzynów. Odnalazłem jedynie na cmentarzu na Mt. Olivet grób dziadka. Po prawie 75 latach od jego tragicznej śmierci mogłem przy jego grobie odmówić modlitwę i zapalić świeczkę.

Ks. Aleksander Praszyński – wikariusz i administrator parafii Radzanów w latach wojny.

Ks. Aleksander Praszyński –

wikariusz i administrator parafii Radzanów w latach wojny.

     Postać ks. Aleksandra Praszyńskiego dla wiernych z parafii Radzanów jest obecnie mało znana, jednak jest on dla przeszłości bardzo ważnym elementem funkcjonowania w trudnych czasach okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej.  Postać duchownego przewija się we wcześniej publikowanych fragmentach Kroniki Parafii Radzanów nad Wkrą pióra ks. Józefa Jagodzińskiego – proboszcza w latach 1929- 1946 . Szczególne uwidoczniona jest w opisach września 1939 roku i w 1945roku  , kiedy to proboszcz Jagodziński  powrócił do Radzanowa . Dlatego ważnym jest by postać tak zasłużoną dla mieszkańców przedstawić szerzej.

     Przeszyły wikary i administrator Naszej parafii pochodził z Kujaw. Urodził się 21 września 1904 roku w Osięcinach nieopodal Włocławka . Spędził tam dzieciństwo i pobierał pierwszą edukację w szkole powszechnej. Na dalszą edukację przenosi się do Włocławka w 1915 roku , gdzie uczęszcza do Gimnazjum Realnego. Wojna z bolszewikami przerywa na rok naukę . Powraca do niej i w roku 1924 zdaje maturę. Naukę postanowił kontynuować w stolicy na Politechnice Warszawskiej . Nie kończy jej jednak . W roku 1926 wstępuje do Szkoły Podchorążych Saperów. Po praktykach odbytych  wileńskim 3 Pułku Saperów wraca do Warszawy i zostaje przyjęty do Państwowego Instytutu Wychowania Fizycznego , który kończy w 1929 roku. Zostaje nauczycielem w-f u w Lublinie. Jednak nie kariera pedagoga będzie jego przeznaczeniem. Pod wpływem ks. Władysława Gorala wybiera powołanie duchowne i w 1930 roku  wstępuje do Seminarium Duchownego w Płocku . Święcenia kapłańskie otrzymuje z rąk biskupa Wetmańskiego 15 listopada 1935 roku. Zanim trafił do Radzanowa pracę kapłańską kontynuował w Dłutowie, Pniewie skąd trafił do Naszej parafii 2 lipca 1938 roku pod skrzydła ks. Józefa Jagodzińskiego . Staje się aktywnym społecznikiem . Jego zdolności zarządzania ukażą się podczas wojny. Okupacja Radzanowa przyniosła aresztowanie ks. Proboszcza , który po uwolnieniu będąc zagrożony aresztowaniem opuścił parafie pozostawiając ją pod administracją ks. Praszyńskiego[ artykuł . Aresztowanie ks. Proboszcza jest na blogu] . W latach 1940 – 1945 dzielił los swoich parafian. Został wyrzucony z plebanii , która zajęła niemiecka administracja. Praca w tych ciężkich czasach była sumienna , brak jest w przekazach ludzi negatywnych opinii i wszyscy wypowiadają się o nim w superlatywach . Nawet ks. Jagodziński , który powrócił z diecezji kieleckiej gdzie się ukrywał wystawił pochlebną decyzje ks. Aleksandrowi. Wszystko wskazywało ,że pozostanie on w Radzanowie , gdyż proboszcz otrzymał nominację na parafię w Rypinie , którego jednak nie przyjął. W tym przypadku to ks. Praszyński wyjeżdża z Radzanowa i 16 marca 1945 roku otrzymuje samodzielną placówkę w Bonisławiu w powiecie Sierpeckim. Czas powojenny to bardzo burzliwy okres którego doświadczył także były wikary z Radzanowa. Na nowej parafii przeżywa dwa napady na plebanie , które kończą się pobiciem . Praca na tym terenie jest dla ks. Praszyńskiego trudna i zostaje przeniesiony w 1946 roku  do Kamienicy w gminie Załuski gdzie przez 20 lat aż do śmierci jest proboszczem .Kontynuuje budowę kościoła , wznosi dzwonnicę , uposaża kościół.

 Jak piszę ks. Michał M. Grzybowski – ,, Ks. Praszyński w życiu prywatnym był człowiekiem uczynnym, towarzyskim, pogodnym , uśmiechniętym , lubianym przez konfratrów , cieszył się ich szacunkiem i zaufaniem”.

 Mając zdolności artystyczne ukończył Akademie Teologii Katolickiej i dobył tytuł magistra w zakresie sztuki sakralnej. Pasja ks. Aleksandra był sport, był bardzo aktywny. Podczas ferii zimowych w 1966 roku umiera nagle podczas wyjazdu do Zakopanego na narty 12 lutego 1966 roku . Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Kamienicy.

     Dla mnie zajmującego się historia Radzanowa i okolic pozostanie w pamięci jako duszpasterz czasu wojny, a przed oczyma mam widok pędzącego rowerem księdza wśród pożaru po bombardowaniu wioski  w kierunku Radzanówka , gdzie umierali parafianie . Jechał z ostatnim namaszczeniem.

PIERWSZE KROKI EMIGRANTÓW „ZA WIELKĄ WODĄ”.

PIERWSZE KROKI  EMIGRANTÓW „ZA WIELKĄ WODĄ”

autor opr. Waldemar Piotrowski

IMG14056185848A

 

W poprzednim odcinku pokazaliśmy przykład podróży jednego z emigrantów z Zielonej do Nowego Jorku w roku 1891 roku.

     Obecnie pokażemy, co na nich czekało za oceanem. Z tym, że musimy rozróżnić dwa kierunki emigracji: jeden – do Brazylii i drugi – do Stanów Zjednoczonych. Przytoczymy kilka przykładów fragmentów listów zatrzymanych przez cenzurę carską, opublikowanych w cytowanej poprzednio książce „Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890-1891” (wyd. 2012).

 

BRAZYLIA

W zasadzie prawie wszyscy emigranci osiedlający się w Brazylii obejmowali w posiadanie tereny porośnięte dżunglą, którą karczowali i uprawiali.

 

Stanisław Stabelski pochodzący z Żarnowa w pow. ciechanowskim pisał 15 marca 1891 r. z Brazylii:

W dom kochanych Rodziców niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Syn was Stanisław Stabelsky. Jezdem zdrów z łasky Pana Boga czego i wam zycze s całego sercza. Zdrowo zajech[alim] do Brazylyiy, jechalym wodo 22 dni do Ryio [Rio de Janeiro] miasta pierszego w Brazylyiy. W pierszym mieście stalym dwa dni, spoczywalym, późni jechalym stery [cztery] dni do Sankt Katayny. Sztery miesącze robilym na drodze, dostawalym mill i 300 raisów dziennie. Ziemiy dostalym 120 morgów samego boru, drzewo bardzo grube, parczować trzeba cięsko. U nasz Kochany Ojcze w Brazylyiy jest bardzo ciepło take jak u was we żniwa, spać jesce niczym się przyłodziwy, tylko można się letko przyłodzać. Kochany Ojcze zadnego poddaństwa nie ma. Każdy człowiek wolny. Cieplo zawsze jest, Kochany ojcze, tęskno mie jest przez was, jeżeli chcicie przyjecha[ć] do mnie to możecie. Kochany Ojcze, zeby czała nasza famielyia moze żyć dobrze z moi roly. U nas się rodzi reż, kukuryza, jęnczmień, pszięnycza jara i zyto jare, wazywa wszystke, marchwy, buraky, pastrna [=pasternak], pietruska, czybula, słowym wszystko. W nasych stronach jescze nie ma jary przyniczy i zyta jarego, kartofle ełuropeiske, rodzo się czytryny i pomarańce i kawa rozą się u nas. Ale wszystko sadzić. Trzyna czukrowa rodzi sie, s ty trzyńy robią gorzałkę i ocet i cuker. Kościołów u nas mało. Jeżely chto chce człowie[k] do spowiedzi zejdzie stery dni, 4, tam i nazat. Kaplycza od nas 4 wiorsty. Kaplyców duzo jest. Zarobek wam się [=zdaje] ze duszy [duży], ale u nasz drogo zycie, jezely duza famielyia to się nie uzywi, bo drogo zycie jest.

 Jezely chciecie przyjechać do nas to statków [=sprzętów domowych] nie marnujcie, heblów, dłótow i swydrów. Wszystke statky zabierajci szobo [ze sobą], co możecie pościel, koszule, obleczenie letnie, bótów i jak najwięczy. Razym ze mną stryj Michał Sabelsky i Marusiesky i Falkosky i kowal Antoni Leszczen. …

 

Inny emigrant – Jan Sitniewski pisał do Franciszka Bagińskiego ze Starej Wsi w gminie Mostowo:

A teras oznajmiem wam ze tilio [=tyle] drzewa mam jak pan Mostoski*.

 

* Marian Mostowski – dziedzic Mostowa i Lipowca Kościelnego.

 

Charakterystyczne dla Brazylii było to, że emigranci otrzymywali dziewiczy teren, porośnięty tropikalną roślinnością i musieli jakoś sobie radzić. Stawali się rolnikami. Szczególnie dotkliwy był brak wszelkich narzędzi, sprzętów gospodarczych, ubrań.

STANY ZJEDNOCZONE AP.

Sytuacja przybyszów do Ameryce Północnej była odmienna. Przybywali jako robotnicy niewykwalifikowani. Po przybyciu do USA trafiali najpierw do obozów przejściowych. Np. osoby przybyłe do Nowego Jorku umieszczane były w obozie na wyspie Castle Garden znajdującej się na południowo-zachodnim krańcu miasta. W listach obóz nazywany był Keselgardą. Tam spisywane były dane osobowe przybyłych, a urzędnicy imigracyjni pomagali w znalezieniu kontaktu z wcześniej osiedlonymi znajomymi i rodziną lub proponowali imigrantom nowe miejsca osiedlenia i pracy.

  

Józef Kurowski z Detroit pisał 19 stycznia 1891 r. do brata Franciszka tak:

Tu w Amerycie smak nie jest. Roboty stanyły, dopiro tera ma iść dobrzie robota, ale jeści nie wiadomo, ci pójdzie ci nie. Ja tera bes dwa tygodnie nie robiłem, ale tera się spodziwam, że się dostanu do roboty. … W Amerycie jak jest robota i Pan Bóg daje zdrowie to dobrzie, ale jak mas robota to musis robić jak wuł. Mie dotychcus dobrzie dzięki Bogu, ale dali to nie wiadomo jak pan Bóg da. Ale mój bracie, toć ja i tam nie mam po co wracać, bociem stracili majątek, a mam ja tam być za parobka, to wolu tu, trudno rozprosilim się po calem świecie, mie jest bardzio tęskno, nie ma tego dnia zebym nie spomiał swojego kochanego Ojca i ciebie kochany bracie i ciebie kochany bracie Antony, ale i ty kochany bracie, jeżeli uważas ze tam jest niedobrzie to przyjadziej do mie to tu mozem zyc lepi jak tam u nas. Życie mie kostuje na miesiąc dularów 12, ale zycie, ty tego nie zis [=zjesz] w niedziela, co ja w piętek.  

 

Warto zwrócić uwagę, że Kurowscy posiadali majątek, który stracili. W dalszej części listu prosi brata o adres do Jana Gościckiego. Spis właścicieli majątków ziemskich Guberni Płockiej z 1898 r. wymienia majątek Białuty (gmina Gozdowo, pow. Sierpc), w którym gospodarował Jan Gościcki. Być może wcześniej ten majątek należał do Kurowskich?

 

W następnym odcinku opiszę podróż i pobyt mojego dziadka, Stanisława Piotrowskiego w Stanach Zjednoczonych.

PODRÓŻE EMIGRANTÓW ZA OCEAN NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU.

PODRÓŻE EMIGRANTÓW ZA OCEAN NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU

 

W naszych artykułach historycznych zamieszczanych na blogu przewija się problem emigracji zarobkowej, szczególnie dotkliwy pod koniec XIX wieku w Naszym rejonie . Wobec wielkiego exodusu ludności za ocean, ciekawość wzbudza przebieg podróży, a więc czym i jak, tak liczna masa ludzi udawała się na emigrację. Ponieważ mój dziadek także emigrował do Ameryki przed I wojną światową, poszukiwałem informacji o warunkach podróży.

W 2012 roku nadarzyła się świetna okazja aby zapoznać się z tym tematem Ukazała się bowiem niezwykła książka, której okładkę prezentujemy na zdjęciu.

fot1

 

Fot. 1. Okładka II. wydania zbioru listów emigrantów.

I. wydanie książki ukazało się w 1956 roku. Zespół autorski: Witold Kula, Nina Assorodobraj-Kula i Marcin Kula opracował do druku zbiór listów zatrzymanych przez cenzurę carską, nadsyłanych do rodzin w kraju przez emigrantów. Nigdy nie dotarły one do adresatów. Są kopalnią wiedzy wypraw „za chlebem”. Książka jest interesująca dla nas, bo zawiera listy pisane przez wyjeżdżających z pobliskich powiatów: Rypin, Lipno i Dobrzyń, a kilka listów dotyczy miejscowości w powiecie mławskim.

Przytoczę treść listu nadesłanego z Bremy (fot. 2) przez Ludwika Koronowskiego w drodze do Stanów Zjednoczonych do żony, mieszkającej w Zielonej (gmina Kuczbork).

fot2

 

Fot. 2. List L. Koronowskiego z datą 6.III.1891 r. na papierze firmowym Biura Podróży „F. Missler” z widokiem okrętu w nagłówku

Treść listu:

Kochana żono, w pierwszych słowach listu mojego niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Teraz, kochana żono, opisze ci czałą swoją podrósz, od wyńścia ze Zielony asz do dnia tego, któren ten list końcyć będe. Od Zielonij przyjochałem szczęśliwie do Zielunia, wstępowałem do matki, zjadłym objat i wystarała się prowadnika. Poszedłem z niem pod granicze na Budy do niego. Przybrał do siebie dwóch, pytam jych się co będo żądali, powiadają 5 rubli, zaczołem tyle prosić asz na 3 ruble. Podeślim pod granicę, od południa, asz do 6 godziny pilnowalim na ruszka [=Rosjanina] asz była zmiana asz o godzinie 6 wieczór akurat nadszidł drugi i dopieru zaczelim przez granicze wyrywać do Licbarka, tom przybyli to jus była godzina 8 wieczor. A ten o którem to jest Jarzynka, to on poszedł na kartę [=paszport]  rano tego dnia, to jest 27 lutego, on był wpierwoj w Licbarku, poszedłem do jego znajomka i on kazał zaprowadzić do Koronowskiego a mojego stryja. Takem się zapoznalim, zarasz przyjęli, dali noclig i życze [=wikt] pożądne [w] szobotę i w niedzielę do drugiej godziny po poudnia, za to nic ode mnie nie chcieli, tylko żeby kedy rasz dać za jejych dusze, niech jym Bóg stokrotnie wynadgrodzi. 1 marca to jest w niedziele o drugej godzinie po południu z Licbarka odjechalim dalej. Jechało nasz jednem wagonem przesło 40, jachaliśmy aż do Jabłonowa, tam się przesiada na drugi wagon  my jakośmy ostrożni byli i baczni na wszystko, jak tylko pociąg stonął, zaraz my prześli nie na te stronę, gdzie stał foksal [=peron] tylko na drugą strone za wagony i poślim za foksal, aby nasz nikt nie widział, dawalim baczność na to wszystko co się tam działo, a ci resta jak wychodzieli z wagonów tak wszystkich żieńdary zabrali i podobno ich wrócieli do kraju, to nasz tylko tych wszystkich zostało nas 6ciu.

Póżniej nadszedł drugi pociąg i myśmy wszedli i jechalim z tem strachem aż do Berlina. O godzinie 5 rano w poniedziałek, jakem tylko ześlim z wagonu na foksal, przeprowadzieli nasz bez niego jak besz jaki raj, bo to jest przecudne mniasto. Tam jus był spokój, zaras [nas wziął] na formankę tego agenta posłanies, bośmy mnieli adres do jednego agenta i zawieźli nasz do tego mniejszcza, gdzie ten agent mieszkał i wykupilim szyfkartę [=bilet na statek]. I wieźli nas przez Berlin, tu jus się robota rozpoczęła, molaże murują. Tu tak ciepło jak w maju u was w Polszcze. Odwieźli nas do Bremskiego foksalu o godzinie 3ciej po południu to jest w poniedziałek. Jakeśmy jechali do Brymu to było w dzień, widzieliśmy ludzie w polu robili, orali, gnój trzęśli na koszulę bo tu ciepło, żyto zazieliniło, a tam w Polscie może jeszce śnieg lezał. To jest 2 marca, to jest w ten sam dzień poniedziałek, przyjechalim o godzinie jedenastej wieczór do Brymu. S foksalu nas wzięli do derekcyi, tam nam podpiszali szyfkartę i zaprowadzili nasz do chotelu, tam zapłacilim za noc i za dzień putora marki. Mnieliśmy wyjechać w środę, ale ze dla wielkego natłoku ludzi musielim czekać asz do szoboty. Chociasz czekalim, ale już bez kosztu, nikogo już fejnika nie dał, bo te zycie i mieskanie to już na koszt dyrekcyi, dlatego, bośmy mieli wykupiono szyfkartę na środę, tylko że nasze nomera kart były później brane, przato że jusz dla nasz zabrakło miejsca na okręcie, bo ci pasażery mnieli przód wysłane szyfkarty, przez to zostało bardzo dużo ludzi na szobotę. A ten list, który przyszedł lub przyjdzie z Berlina od naszego agenta to adres. Nie strać go bo on się przyda lub tobie zono lub komu innemu, mniej go u siebie. A terasz opisze ci jake mam życie w Bremnie. Take śniadanie: 3 bułky, kawy ile można wypić i 10 gornuszek. Obiat taki: kartofle, morchew razem w roszole gotowane, kartofle z kapusto w roszole gotowane, mnieszo bardzo tłuste wiepszowe i rentowne i do przekoski chleb, a kolaczyja chleb, masło na spodku, kawy ile chcąc. A terasz opisze swoją tęskność jako mam, żebym mniał skrzydła to zarasz do ciebie, kochana żono, frugął bym. Tutaj w Bremnie przez ten cas jest dobsze. Wyspanie mam bardzo pożądne i zycie, siedzie od poniedziałku do szoboty, nie wiem co my do głowy przychodzi, to jest [w] Bremenie do dnia 6 marca. Jestem zdrów z łaski Pana Bogo, czego wam, kochana zono i kochane moje dzieci życi zdrowia i dobrego wychowania od swojej matki. A terasz pozdrów ode mnie pana Kocięckiego, państwa Spejnów i życie wam dobrych swąt. Będę siadał 7 marca o godzinie 8 z rana, o teras nie spodziewaj się predziej listu jas mnie Pan Bog przeprowadzi i dostane się w robote. Więcej nie będę pisał bo papieru mało, Ludwik Koronowski.

 

Tak więc, Ludwik Koronowski przekraczał granicę nielegalnie, podobnie jak większość emigrantów. Musiał bardzo uważać, aby nie wpaść w ręce żandarmów. Udało mu się dotrzeć do Bremy bez przeszkód. Na fot. 3 zamieszczamy ulotkę informacyjną Firmy „F. Missler”, zawierającą szczegóły podróży. 7-go marca 1891r. przypadała sobota, więc popłynął do Nowego Jorku. Według rozkładu rejsów parowców wypływających z Bremy wynika, że płynął okrętem o nazwie „Eider”.

 

O tym, co czekało emigrantów po drugiej stronie „wielkiej wody” opowiemy w drugim odcinku.

fot3

 

 

 

 

 

Fot. 3. Ulotka informacyjna Biura Podróży „F. Missler”

Z HISTORII SPÓŁDZIELCZOŚCI W RADZANOWIE

Z HISTORII SPÓŁDZIELCZOŚCI W RADZANOWIE

 

      W początkowych latach XX wieku odżyły nie tylko pragnienia wolnościowe i narodowe Polaków, ale także pojawiły się inicjatywy podniesienia sytuacji ekonomicznej chłopstwa, poprzez rozwinięcie produkcji rolnej. Jedną z takich form były spółki, zawiązywane między rolnikami, umożliwiające intensyfikację i unowocześnienie produkcji rolnej. Miały one także za zadanie podniesienie oświaty i przedsiębiorczości.

Jedną z takich spółek była zawiązana w 1904 roku w Radzanowie spółka włościańska „Robota”.

W piśmie „Echa Płockie i Włocławskie” z dnia 30(17) marca 1904 r. znajduje się informacja, która stanowi przyczynek do historii naszej spółdzielczości lokalnej.

 

Z Radzanowa. (pow. mławski) piszą do nas.

W osadzie naszej, zapomnianej przez ludzi, jakby deskami zabitej od reszty świata, stał się fakt, jak na naszą okolicę niezwykły, który zainteresował szerszy ogół: oto w dniu 5-go marca zawiązana została spółka włościańska p. n. „Robota” na wzór spółek istniejących i rozwijających się od lat kilku w rozmaitych okolicach naszego kraju.

Akt został spisany przed rejentem p. J. Ossowskim w Mławie. Na razie przystąpiło do spółki 12-tu członków-założycieli z wkładami 10-rublowemi; do zarządu weszli pp. J. St. Konic i W. Cichocki z Ratowa i pp. Lossman i A. Bagiński z Radzanowa; na kasjera wybrano p. F. Śliwczyńskiego z Radzanowa. Spółka została zawiązana na 10 lat; celem jej rozwój drobnego gospodarstwa, oraz polepszenie bytu materialnego członków i sąsiadów.

Na pierwszem zgromadzeniu 12 marca przyjęto 4-ch nowych członków; reszta czasu poświęconą została obradom, co jest najpilniej potrzebne członkom. Postanowiono sprowadzić z „Płockiej produkcji nasion” z Chojnowa kilka korcy kartofli i owsa lepszych odmian, które podzielone będą między członków; a także kupić kilka ulepszonych radeł, brak których daje się bardzo odczuć. Początek niewielki, ale z małego ziarnka wyrasta ogromne drzewo, więc i my mamy nadzieję, że i nasza spółka rozwinie się z czasem, dojdzie do wytkniętego z góry celu i będzie służyła za wzór okolicy.

Następne zebranie ma się odbyć 9-go kwietnia; na niem omawianą będzie rzecz o właściwym wychowie cieląt. – St. K.

 

  Inicjały St. K. łatwo rozszyfrować jako Stanisław Konic – podpisany z drugiego imienia dziedzic Ratowa.

Na przestrzeni lat istniały w Radzanowie różne formy spółdzielczości, pomagające swoim członkom prowadzić chłopskie gospodarstwa wiejskie. Były to kasy spółdzielcze, spółki wodne, kółka rolnicze i inne. Na prowadzonym blogu jest miejsce dla przypomnienia tych inicjatyw.  

SYTUACJA W ROLNICTWIE OKOLIC RADZANOWA W 1890 ROKU.

SYTUACJA W ROLNICTWIE OKOLIC RADZANOWA W 1890 ROKU.

Waldemar Piotrowski

      W ciągu ostatnich lat warunki pogodowe uległy dużym niekorzystnym zmianom. Zima stała się łagodna i mało śnieżna, natomiast wiosna zaczyna się w zimie, a później, gdy już wszystko rośnie – przychodzą przymrozki. I bywa albo susza, albo powódź. No, ale gdyby tylko pogoda – a inne przeszkody?

Na kanwie wspomnień o kłopotach rolników, wyszperałem korespondencję sprzed 125 laty, jaką nadesłał do Gazety politycznej, literackiej i społecznej „WIEK” (Nr 171 z dn. 1 sierpnia 1890 r., s. 3), podpisany inicjałami K.U. – dobrze nam znany Karol Ujazdowski – dziedzic Smólni.

Z nad Działdówki donoszą nam:

    Zapowiadający się tak świetnie rok obecny, skutkiem wiosennych mrozów, robaków, rdzy pszenicy i pojawiającej się zarazy na kartoflach, zaledwie do średnich w ogólności zaliczony być może, dodawszy zaś ulewne deszcze, burze nadzwyczajne i grady w wielu okolicach, a przytem niepogody podczas sprzętu siana, koniczyny i żyta, i na koniec niskie ceny nowego zboża (żyto rs. 3, pszenica rs. 5 korzec*), inwentarza wszelkiego, a nawet gęsi, których dla wysokiego kursu rubla kupować nie chcą za granicą, zmniejszony do czwartej części dochód z rybołówstwa, mającego u nas poważne znaczenie z powodu wyśnięcia w zimie raków w rzece Działdówce i Mławce, znaczny w rezultacie minus i temu średniemu rokowi przypisać jeszcze wypadnie.

      Powyższe jednak dolegliwości, jakkolwiek dla nas rolników dotkliwe bardzo, to przecież, jako przemijające, nie mają takiego znaczenia dla krajowego rolnictwa, jak ta emigracyjna gorączka amerykańska, która u nas zamieniła się już w epidemiczną i z każdym rokiem coraz większe przybiera rozmiary. Na wyprawę tą jakby po złote runo, z jednej tylko sąsiedniej wsi Zgliczyna{[Witowy][ w pow. mławskim wyszło na wiosnę 39 mężczyzn i 4 kobiety, razem 43 osoby. Z tych kilka osób zostało w Prusach, reszta popłynęła do Ameryki, która nie dość że zabija nasz handel pszenicą, ale jeszcze zabiera najzdolniejszych robotników, z których połowa, jako popisowych, nigdy już nie powróci do kraju.

„Daj konia komu, a sam siedź w domu” – mówi przysłowie, dające się tu zastosować. Zamiast dać ludziom odpowiednie zajęcie, którego mamy wszędzie pod dostatkiem, my patrzymy obojętnie, jak nasi robotnicy przyczyniają się do wyrabiania w Ameryce narzędzi rolniczych, produkowania pszenicy i kukurydzy, które my potem kupujemy. Czyż to nie wstyd, aby własne tego kraju dzieci za morzem szukały chleba, gdy go cudzoziemcy znajdują u nas do zbytku?

Kiedy Ameryka ma być dla swoich, kiedy Germania jest tylko dla Niemców, dla czego my stanowić mamy wyjątek?

A nie tylko pod materialnym względem ten nienaturalny stan rzeczy szkodę nam przynosi; moralnie, a mówię to z przekonania, tracimy jeszcze więcej, przez zaszczepianie w naszym ludzie wyobrażeń, z jakiem  i na Zachodzie  rady sobie dać tym nierównie groźniejszym razie zachowujemy się obojętnie. Obyśmy tego nie żałowali, i zamiast zabezpieczać dobrych od złego, co jest pierwszym naszym obowiązkiem, nie musieli, tworzyć potem dla złych kosztownych osad poprawczych.

Lud nasz niezmiernie łatwo i u siebie ulega wpływom szkodliwym i demoralizującym. Oto przykład:

W majątku G.[Glinki]  właścicielka wdowa odbiera list bez podpisu, z żądaniem złożenia w wskazanem miejscu 1000 rs. pod groźbą spalenia, zabicia itd. Zostawiwszy go bez odpowiedzi, odbiera drugi groźniejszy. Widząc jednak, że to nie żarty, odpisuje że nie może dać tyle i dołącza 10 rs. papierkami rublowem i, których numera wobec świadków oznaczone poprzednio zostały. Złożywszy pieniądze gdzie żądano, każe pilnować tego miejsca, do czego użytą podobno została i straż ziemska.

Pieniądze wraz z listem zniknęły. Wtedy, mając podejrzenie na niektórych mieszkańców wsi, zrobiono rewizyę i znaleziono całą sumę wraz z listem u 18-letniego syna kowala. Sprawa oddana została sędziemu śledczemu, następnie prokuratorowi, który oddał ją sądowi gminnemu, skąd winny, uzyskawszy przebaczenie właścicielki majątku, został uwolniony.

Przy śledztwie okazało się, że chłopcu, umiejącemu czytać, kupił ojciec od Węgra książkę p. t. „Rinaldo Rinaldini”** i z niej to tak skorzystał.

Co do wyśnięcia raków w rzece Działdówce i Mławce, gdy się utrzymały w niektórych ich dopływach, radzi byśmy dowiedzieć się od p. Girdwoyna, jaka tego jest przyczyna? Może będzie łaskaw nas objaśnić. Towarzystwo zaś Ogrodnicze uprzejmie zapytujemy, czy drogi żelazne mogłyby się obsadzać drzewami owocowemi, z których miałyby znaczny dochód, a właściciele szkółek owocowych większy zbyt, obecnie bowiem nie mając korzyści prawie żadnej, zarzucamy sadownictwo coraz bardziej.

K.U.

* korzec – jednostka objętości materiałów sypkich, po 1819 roku korzec liczył 128 litrów

**Rinaldo Rinaldini herszt rozbójników; szlachetny zbójca.  Bohater tytułowy popularnej niegdyś nm. powieści sensacyjnej (1797 r.) Chr. A. Vulpiusa

Ps.  Opisywana przez  Karola Ujazdowskiego sytuacja dotycząca emigracji wśród młodych, zdolnych jak analogicznie pasuje do czasów dzisiejszych. Historia zatoczyła koło jednak nikt nie wyciągnął z niej lekcji. Rejon zamiast się rozwijać tworzyć perfektywne wysycha jak źródło .